Brad Stevens to wybitny trener! – rozmowa z Mielczarem z BostonCeltics.pl

Marta Kiszko Strona Główna 7

Kibice Celtics zostali wystawieni na próbę po pierwszych minutach koszykarskiego openera z Cleveland. Historie znacie – Hayward złamał nogę, Boston miał mieć problem na starcie, tymczasem pokazują, że nie warto było ich tak wcześnie skreślać. W dzisiejszej rozmowie na łamach Labs gościem jest Krzysztof Mielczarek  – wieloletni kibic Celtów, redaktor BostonCeltics.pl, fan Bradleya, Garnetta, a ile od niedawna Tatuma, człowiek-skarbnica wiedzy o Celtach. Zapraszam na wywiad!

Nie wyobrażam sobie inaczej zacząć naszą rozmowę niż pytaniem o Gordona Haywarda. Czy ma szansę na powrót na parkiet jeszcze w tym sezonie?

Na samo wspomnienie tego co wydarzyło się w szóstej minucie Opening Night w Cleveland przechodzą mnie dreszcze. Cisza, która zapanowała w Quicken Loans Arena była wymowna, a ja ją podzielałem w domu przed matrycą swojego zdezelowanego laptopa. To miał być wielki spektakl i moment narodzenia się nowych Celtics, a entuzjazm trwał ledwie pół kwarty. Przez głowę chyba każdego fana Celtics przeszły wówczas czarne scenariusze na ten sezon, bowiem w jednej chwili pojawiała się niezliczona ilość pytań i wątpliwości. Tak poważna kontuzja przytrafiła się Haywardowi w najgorszym możliwym momencie, bo 27-latek właśnie wchodził w swój prime time i trafił do drużyny, co by nie mówić, budowanej na grę w The Finals w perspektywie dwóch/trzech lat.

W kontekście okresu rehabilitacji Haywarda pojawiają się różne informacje – niektórzy snują wizję pięciomiesięcznej przerwy i powrotu na parkiet w marcu, czyli jeszcze przez PlayOffs, zaś inni są większymi pesymistami i stanowczo wykluczają jego grę przez cały sezon. I na dzień dzisiejszy bardziej realna jest niestety ta druga opcja, czyli brak wykorzystywania Gordona w całych rozgrywkach 2017/18, co wynika z oficjalnych wypowiedzi w ostatnich dniach, chociażby agenta Haywarda czy Danny’ego Ainge’a. Trzeba pamiętać, że to cholernie poważny uraz, który trzeba dokładnie wyleczyć i odpowiednio rehabilitować, mając na uwadze fakt, że przecież 27-latek ma papiery na kilka lat gry na najwyższym poziomie. Oczywiście wszyscy zapewniają, że zawodnik jest pod opieką doświadczonych specjalistów, jednak w moim odczuciu najważniejsze jest wykształcenie w głowie pozytywnego myślenia i niezachwianej wiary w powrót do wielkiej formy. Przed nim długa i mordercza droga, podczas której istotny będzie nawet najdrobniejszy szczegół, ale wierzę, że siłą charakteru i wytrwałością osiągnie cel.

Wiem, że się rozpisałem, ale muszę jeszcze to wyznać – w całym tym dramacie jest moim zdaniem cichy bohater, który nazywa się Brad Stevens. Imponuje mi postawa trenera Celtics, który utwierdza mnie w przekonaniu, że to facet, którego przeznaczeniem jest zostanie topowym szkoleniowcem NBA. Ani przez chwilę nie dał po sobie poznać zdenerwowania, w każdym z wywiadów zachowywał stoicki spokój i chyba jeszcze w Cleveland zaczął układać w głowie plan B. Co więcej, sam zaangażował się w rehabilitację Haywarda i zadzwonił po wskazówki do Franka Vogela, który podczas swojego pobytu w Pacers zetknął się z podobną kontuzją, której nabawił się Paul George. I jedną z uzyskanych rad od obecnego trenera Magic jest oddawanie rzutów siedząc na krześle już we wczesnej fazie rehabilitacji. Filmiki z takich zabaw są już w interncie, a Gordon trafił nawet rzut niemal z połowy boiska.

Czy Twoim zdaniem lepiej jest dmuchać na zimne i dać Haywardowi czas czy rzeczywiście postarać się go wyleczyć na tyle, żeby był sprawny na Playoffy?

Przy tak koszmarnym urazie priorytetem powinno być kompleksowe wyleczenie kontuzji i co najmniej trzykrotne zastanowienie się nad odpowiednim momentem włączenia Haywardowi zielonego światła na powrót do gry. Jeżeli lekarze uznają, że pięć czy sześć najbliższych miesięcy wystarczy, aby uraz został w pełni zaleczony i nie będzie żadnego ryzyka jego odnowienia, czy wystąpienia powikłań, a przede wszystkim będą mieli co do tego 110% pewności, to oczywiście fantastycznie byłoby zobaczyć Haywarda jeszcze w tym sezonie na te kilkanaście minut w meczu. Jednak osobiście nie widzę żadnych uzasadnionych przesłanek, aby wskrzeszać Gordona na siłę i za wszelką cenę walczyć o jego wsparcie w PlayOffs. Pamiętajmy, że oprócz fizycznego aspektu tej kontuzji, dochodzi jeszcze psychiczna trauma po takim zdarzeniu, której wyleczenie często jest kluczową kwestią, umożliwiającą powrót do wysokiej formy. Sprowadzenie Haywarda było dla Celtics inwestycją i ruchem znacznie zwiększającym szansę organizacji na wywalczenie pierścieni po raz pierwszy od 2010 roku. Największą katastrofą dla Celtics i samego Haywarda byłaby jakakolwiek, nawet najdrobniejsza pomyłka w realnej ocenie stanu zdrowia zawodnika. W Bostonie zaszli za daleko z budową drużyny z mistrzowskimi aspiracjami, aby powtórzyć scenariusz Rose’a z czasów Bulls i brakiem cierpliwości przekreślić te wszystkie poprzednie lata.

Jakie zadania miał mieć Hayward i jak zostały one teraz rozdysponowane w drużynie?

Sprowadzenie Gordona miało zwiększyć jakość Celtics w ofensywnie i umożliwić Stevensowi poszerzenie repertuaru rozgrywania akcji, a to wszystko z podtrzymaniem jakości w defensywie, którą cyklicznie zapewniał Jae Crowder. Po porażce w Eastern Conference Finals wszyscy zdawali sobie sprawę, że Celtom potrzebny jest jeszcze zawodnik, który będzie jedną z głównych opcji w ataku i w każdym boxscore zapisze 20+ pts oraz przejmie część odpowiedzialności za prowadzenie drużyny. Nikt nie oczekiwał, że mimo zaliczania do grona topowych skrzydłowych, Hayward nagle stanie się franchise playerem, bo to też trzeba sobie szczerze powiedzieć, że nie jest to gość, który porywa swoją grą tłumy. Wydaje się jednak, że Stevens otrzymał do swojej rotacji gracza, który idealnie pasował w ten brakujący element układanki. 27-latek miał być tym, który przy podwajaniu rozgrywającego będzie w stanie z dużym prawdopodobieństwem wykorzystać wolną przestrzeń – rzutem z dystansu (39,8% 3p FG w poprzednim sezonie), samodzielnym wykreowaniem sobie pozycji, czy minięciem rywala po dryblingu. Co więcej, w zespole pojawił się gracz, który potrafi podać (3,5 APG w 2016/17), dobrze czuje się w akcjach pick-and-roll i wszystkie obowiązki ofensywne wykonuje bez uszczerbku na powierzonych mu zadaniach po bronionej stronie parkietu i to z naprawdę solidnym wskaźnikiem defensywnym. Brak Haywarda sprawił, że poważnymi opcjami w ataku z marszu stali się młodziaki – Jaylen Brown i Jayson Tatum, którzy póki co godnie zastępują kontuzjowanego kolegę i świetnie wykorzystują swoją szansę, wywiązując się z otrzymywanych zadań. Obaj grają bez kompleksów, są podobnie jak Gordon wszechstronni w ataku i sprawiają rywalom duże problemy w obronie. Naprawdę zaimponowali mi swoją postawą na początku rozgrywek, bo chyba mało kto spodziewał się, że Brown faktycznie przez ten rok rozwinął się w tak błyskawicznym tempie, zaś Tatum przywita się z ligą nie jak debiutant, a jak gość, który miał po prostu chwilę przerwy od koszykówki w najlepszym wydaniu. Ich wskaźniki ogląda się naprawdę z uśmiechem na twarzy i satysfakcją, że w Bostonie są ludzie, którzy w ostatnich latach mają nosa do młodych talentów (Brown: 31,9 MPG, 14,5 PPG, 7,2 RPG, natomiast Tatum: 29,8 MPG, 13,7 PPG, 5,7 RPG, 1,8 APG). Wszystko to na razie wygląda dobrze, ale trzeba mieć świadomość, że sezon trwa pół roku, a problem pojawi się wtedy, gdy obaj jednocześnie będą zaliczać występy z kategorii Browna w Milwaukee, który 21-latek rozpoczął od 0/8 FG i sprawiał wrażenie nieobecnego. Dopiero wówczas Celtics zetkną się z prawdziwym wymiarem straty Haywarda.

Jak duży upside może mieć Tatum i Brown? W jakich elementach gry muszą poprawić swoje umiejętności?


Obaj mają wielki potencjał na to, aby stać się zawodnikami wokół których będzie można budować drużynę z wielkimi aspiracjami. Przede wszystkim istotny jest fakt, że zarówno Brown, jak i Tatum są graczami o charakterystyce two-way, a więc wypełniają swoje zadania ofensywne bez uszczerbku na grze defensywnej. To też jest na dzień dzisiejszy najistotniejsza kwestia przy ocenie ich wartości, chociażby w kontekście systemu gry preferowanego przez Stevensa.

Brown w ciągu roku poczynił wielki postęp i z nieśmiałego rookie stał się zawodnikiem, którzy lubi być pod grą, jest agresywny w akcjach ofensywnych i przede wszystkim wzmocnił swoją siłę oraz poprawił pracę nóg, której efekty widać w defensywie. Brakuje mu jednak stabilności rzutowej, co potwierdził w spotkaniach przeciwko Bucks i Heat, w których był ledwie 3/17 z gry, czy dwóch ostatnich z Lakers i Hornets, gdzie był łącznie 6/25FG. Musi też pracować na treningach nad rzutami osobistymi – powinien zdecydowanie podnieść wskaźnik ich skuteczności, aby jego szybkie wjazdy pod kosz kończone faulem przeciwka, nie kończyły się 0/2 FT, co czasami niestety ma miejsce. Ponadto, nie ma jeszcze w pełni wykształconego zmysłu oceny boiskowej sytuacji i odpowiedniej selekcji rzutów, co sprawia, że można czasami odnieść wrażenie, że ponosi go młodzieńcza fantazja.

Z kolei Tatum póki co wygląda na gościa, który z marszu był gotowy na grę w NBA. Imponuje mi fakt z jaką pewnością siebie wszedł w swój debiutancki sezon, a przecież trzeba pamiętać, że w konsekwencji kontuzji Haywada, został z automatu „rzucony na głęboką wodę”. Swoją szansę od Stevensa wykorzystuje w pełni, o czym świadczy prawie pół godziny gry, które otrzymuje w każdym meczu. 19-latek zaskakuje odpowiedzialnością za piłkę, stabilną formą, konsekwencją w obronie i skutecznością w ataku, która po trzynastu meczach wynosiła imponujące 50% z gry, w tym równe 50% zza łuku. Co oczywiste, brakuje mu jeszcze doświadczenia i czasami potrafi łapać proste faule, czego przykładem może być kontra w meczu z Knicks, kiedy zupełnie niepotrzebnie starał się powstrzymywać biegnącego po łatwe punkty Tima Hardaway’a Jr. i w konsekwencji dał mu szansę na akcję „and one”. Ponadto, przy zmianie krycia w obronie zostawia na obwodzie zbyt wiele miejsca niskim graczom rywala, co celnymi trójkami wykorzystywali Matthew Dellavedova czy Jerryd Bayless. Ogólnie jednak mam wrażenie, że w Bostonie pojawił się gracz wielkiego formatu, który ma predyspozycje na zostanie kolejnym franchise playerem. Mam nadzieję, że się nie pomylę.

Na kogo jeszcze wpłynie bądź wpłynęła kontuzja Haywarda. Na razie zostawmy Irvinga w spokoju, a skupmy się na graczach, którzy otrzymali/otrzymają więcej minut z drugiego unitu. Czy przy kontuzji Gordona ktoś jeszcze ma szansę na rozwój?

Nie ma co ukrywać, że kontuzja Haywarda ma wpływ na całą drużynę. Nie tylko pod kątem sportowym, ale przede wszystkim mentalnym. Trudno jest pogodzić się z takim dramatem kumpla z zespołu i to u progu walki o najwyższe laury. Cały plan przygotowany przez Stevensa i członów sztabu szkoleniowego w trakcie Preseason musiał zostać błyskawicznie dostosowany do nowych, trudniejszych okoliczności. To z pewnością nie była łatwa sprawa, kiedy już po pięciu minutach sezonu los stawia cię pod ścianą i nowe rozwiązania są potrzebne na cito. Doskonale o tym wiedzieli Kyrie Irving i Al Horford, którzy wzięli na swoje barki jeszcze cięższy bagaż odpowiedzialności za ten zespół. Pamiętajmy jednak, że pech jednego, jest szczęściem drugiego – jakkolwiek dziwny miałoby to wydźwięk, to taka właśnie jest ta brutalna prawda. Brak Gordona to pół godziny gry i dwadzieścia punktów w każdym spotkaniu – ktoś musi taką wyrwę uzupełnić, a mowa tutaj o graczach, którzy występują na pozycjach dwa i trzy. O ile Jaylen Brown był szykowany do starting line-up, o tyle Jayson Tatum miał w debiutanckim sezonie jedynie zbierać koszykarskie szlify. Nikt przed sezonem nie zawieszał mu wysoko poprzeczki. Tymczasem to właśnie 19-latek otrzymał swoją życiową szansę i możliwość zrobienia postępu, na który niektórzy muszą czekać dwa/trzy lata. Niejeden na jego miejscu miałby pełne gacie – ot, nagle jako rookie stajesz się pewnym starterem w drużynie z aspiracjami na co najmniej Conference Finals. Brzmi jak spełniające się marzenie z poprzednich Świąt, ale tętno zaczyna wzrastać, a głowa wypełniać się myślami. Tymczasem ten chłopak gra bez kompleksów, a czasami mam wrażenie, że magicznym przyciskiem wyłącza swoją psychikę na parkiecie. Na teraz wygląda to wszystko naprawdę dobrze – Brown i Tatum znakomicie wywiązują się ze swoich obowiązków. I to już nie chodzi tylko o osiągane przez nich statystyki, ale o ich jakość. Obaj mimo młodego wieku mają w swojej grze mnóstwo koszykarskiej inteligencji, a tego nie nauczysz się w ciągu jednego sezonu na najwyższym szczeblu. Styl gry również nie odbiega od tego, co mieliśmy przynajmniej w założeniach grać z Gordonem – rozciągamy grę, Jaylen i Jayson potrafią wykorzystać dobry kozioł i szybkość, aby przedostać się pod kosz, a w obronie spisują się bardzo solidnie, płynnie się organizują i wytrącają przeciwnika z rytmu. Jednak sezon jest długi i trzeba pamiętać, że przyjdą mecze, w których tego Haywarda w optymalnej formie najzwyczajniej w świecie będzie nam brakować. Mam nadzieję, że nie będzie ich zbyt dużo.

Wspomniałeś o Alu Horfordzie. Czy to jest ostoja Celtics? Zdaje się być cichym bohaterem, gdy jednak oczy kibiców i mediów zwrócone są na Kyriego.

Przypadek Horforda jest trochę podobny do sytuacji LaMarcusa Aldridge’a – niezależnie od tego jaką prezentuje formę, istnieje pewna grupa kibiców, która jest wiecznie niezadowolona z jego postawy i nieustannie podważa jego jakość oraz wypomina wysoki kontrakt. Ot, tacy maruderzy, którzy do kolejnego wyjścia na powierzchnię wyczekują słabszych meczów, aby móc delektować się brakiem obiektywizmu i koszykarskiego obycia. Dla mnie Horford to absolutnie kluczowa postać tego zespołu i niezbędny gracz w walce o najwyższe cele – tak, to ostoja Celtics. Dominikańczyk jest po prostu graczem uniwersalnym, który znakomicie wkomponował się w system gry preferowany przez Brada Stevensa. Świetnie prezentuje się w defensywie, jest dobrze zorganizowany w bloku obronnym i w porównaniu z poprzednim sezonem poprawił elementy, które były jego słabszą stroną – grę w bronieniu post-up i walkę o pozycję pod tablicami, co skutkuje wyraźnym wzrostem wskaźnika zbiórek z 6,8 RPG w poprzednim sezonie do 9,2 RPG po kilkunastu meczach obecnej kampanii. Ale Al robi w obronie tyle dobrych rzeczy, że niektórych po prostu nie widać w linijkach statystycznych – umiejętne podwajanie, dobra gra po switchach, koncentracja i zaangażowanie godne profesjonalisty.

W ataku z kolei imponuje mi nieustannie swoim przeglądem pola. Śmiem twierdzić, że Horford jest najlepiej podającym wysokim zawodnikiem w całej lidze i co mecz w ciemno można liczyć na co najmniej 4/5 asyst w jego wykonaniu. Co więcej, swój repertuar powiększył o szybkie passy w narożniki boiska, a to już jest element cechujący naprawdę świetnych rozgrywających. Ogromną zaletą jest również jego umiejętność szybkiego wyprowadzenia piłki i błyskawicznego przeniesienia gry pod kosz przeciwnika, dzięki której potrafi zostawić co najmniej dwóch rywali za linią piłki i w efekcie kreuje nam korzystne układy w kontrataku. Pamiętajmy, że jego świetna skuteczność w rzutach dystansowych to nasza fajna broń i bardzo często klucz do meczu. Przeciwnicy zmuszeni są pilnować go na obwodzie, dzięki czemu wyciąga wysokich graczy daleko od obręczy i tworzy mnóstwo miejsca na szybki wjazd pod kosz po zasłonie, czy jumpera na mid-range. No właśnie i tutaj też trzeba się chwilę zatrzymać i przytoczyć liczby – jeśli w minionych rozgrywkach trafiał zza łuku na naprawdę dobrym wskaźniku 35,5%, to jak można określić jego obecne 47,4%?! To wszystko świetnie sprawdzało się w poprzednim sezonie, kiedy Horford umożliwiał Thomasowi dynamiczne wejścia w opustoszałe przez wysokich graczy pomalowane. Po odejściu IT trochę zmienił się sposób wykorzystywania tego elementu – Irving znacznie częściej rozrzuca piłkę do innych zawodników, tj. Browna czy Tatuma, aniżeli sam stara się kończyć akcje. Trzeba również podkreślić, że Horford jest też dobrym duchem zespołu – facet emanuje klasą na boisku, cementuje całą ekipę swoim spokojem, dojrzałością, koszykarską inteligencją. Jednym słowem – jest dla tych wszystkich młodych chłopaków wzorem do naśladowania. Fakt, czasami straci nad sobą kontrolę, jak na początku sezonu w wyjazdowych meczach z Cavaliers i Bucks, ale to wynika tylko i wyłącznie z zaangażowania w mecz. Przy okazji kolejnych meczów Celtów zwróć uwagę, jak często podpowiada Tatumowi w obronie, a ten z pokorą wysłuchuje jego uwag.

Sama widzisz jak wielkim szacunkiem darzę Dominikańczyka i jak wielkim jestem jego fanem. Ktoś po przeczytaniu tego wszystkiego pomyśli, że gość jest murowanym kandydatem do MVP. A na poważnie, kończąc odpowiedź – dla mnie Al to bohater i zaznacza to naprawdę głośno w każdym meczu. Wiadomo, że nie gra tak widowiskowego basketu jak Kyrie, co automatycznie przekłada się na różnicę w ilości skierowanych na nich błysków fleszy. Irving zawsze będzie skupiał na sobie więcej uwagi kibiców i ekspertów, bo najzwyczajniej w świecie gra na jedynce, czyli na dzień dzisiejszy najbardziej atrakcyjnej pozycji dla widza w tym sporcie. Czasy wysokich odeszły do lamusa.

Czy z perspektywy czasu transfer Irvinga to był dobry pomysł? Widzimy jak solidnym jest zawodnikiem i, wbrew opinii wielu, wcale nie potrzebuje LBJa, aby wygrywać mecze.

Kyrie solidnym zawodnikiem był zawsze i o jego solidność nigdy się nie obawiałem. Ogólnie określenie „solidny” trochę mi wadzi, bo mam wrażenie, że za grosz nie odzwierciedla jego potencjału. Solidny to jest dla mnie Marcin Gortat w tej lidze, a Irving jest zawodnikiem wybitnym. Oczywiście to moja opinia, z którą pewnie całe grono będzie miało ochotę polemizować. Wracając do pytania – do ostatecznej oceny tej wymiany wstrzymajmy się do końca sezonu. Nie da się jednak ukryć, że na dzień dzisiejszy ruch Danny’ego Ainge’a można postrzegać w pozytywnych kategoriach i póki co Celtics prowadzą z Cavs 1:0. To już nie chodzi tylko o fatalny start Kawalerzystów i przerwę w grze Thomasa, ale o walory stricte sportowe. Celtics nie stracili nic z odejścia IT – mówię to z bólem serca, głowy, gardła i wszystkiego co może boleć, bo jestem wielkim fanem tego chłopaka. Tego jak świetnie wykorzystał swoją szansę w Bostonie, w jakim tempie ze świetnego 6th Mana stał się twarzą drużyny i gwiazdą ligi oraz z jakim serduchem biegał w zielonym jersey’u. Takich graczy się po prostu nie zapomina, ale czasami trzeba na sprawę spojrzeć obiektywnie. Prawda jest więc taka, że Irving zaskakuje postępami w grze defensywnej. To już nie jest gość, któremu twardą zasłoną na szczycie można wepchnąć do kieszeni bilet na seans łatwych punktów. Kyrie czyta grę, przewodzi klasyfikacji przechwytów, poprawił pracę nóg w obronie jeden na jeden, nie gubi się już tak często na zasłonach, a po switchu potrafi się zorganizować. Czy IT mógłby kiedykolwiek dawać nam taki poziom na bronionej połówce? Śmiem wątpić. Podczas meczu przeciwko Spurs w pewnym momencie pomyślałem po cichu, że być może sekretem naszej kapitalnej postawy w defensywie jest to, że wreszcie mamy na parkiecie pięciu graczy do bronienia. A pojawienie się takiej tezy w głowie już o czymś świadczy. Z Thomasem borykaliśmy się często z brakiem organizacji, koniecznością przekazań, podwajaniem, odpuszczaniem niektórych stref, co ostatecznie było łatane geniuszem taktycznym Stevensa. Teraz mamy w defensywie prawdziwy komfort, bo Irving z meczu na mecz pokazuje, że w obronie też potrafi wiele, tylko wcześniej nikt nie mógł tych umiejętności z niego wydobyć. Świetnie też wygląda jego współpraca z Horfordem, z którym początkowo mieli problemy, aby odnaleźć wspólny język na parkiecie. Obecnie obaj wyraźnie szukają się na boisku, chcą być pod grą i ciągnąć cały zespół, jak chociażby w gościach u Bucks czy Thunder. Nigdy nie liczyłem ile meczów wygrał Celtom błysk Thomasa. W zeszłym sezonie było ich zapewne co najmniej kilkanaście – pokaźna sumka. Ale o wyrównanie tego dorobku przez Kyriego jestem spokojny. Za nim już kapitalne crunchtimes w Miami, Oklahomie czy Atlancie. Chłopak wie co robić i zdaje sobie sprawę z oczekiwań stawianych w stosunku do jego osoby. I tak też właśnie robi w meczach stykowych – bierze piłkę w ręce i albo trafia trójkę, albo zrobi akcję and one, albo wykreuje genialnym podaniem kumpla. Zamyka usta tym, którzy formułowali tezę, która pojawiła się w Twoim pytaniu – że bez LeBrona nie jest w stanie wygrywać końcówek. No i już po trzech tygodniach rozdał trzy ostre liście na pobudkę. Zawsze mnie to zadziwia, że ci najwięksi mogą przez trzy kwarty grać przeciętnie, poniżej swojego poziomu, a w decydujących fragmentach wychodzi im po prostu wszystko i to w dodatku z taką łatwością.

Czy Twoim zdaniem Irving nadaje się na lidera organizacji?

Powiem więcej – on musi być liderem tej organizacji, jeżeli mamy realnie myśleć o 18 bannerze w TD Garden. Chłopak ma 25 lat, trzy występy w The Finals, jeden pierścień i kilka lat gry u boku najlepszego koszykarza ostatnich lat – czy ktoś grając w tym wieku w tej lidze ma lepsze papiery na franchise playera? To naturalne, że chciał spróbować bycia samodzielnym liderem, kreowania gry, dyrygowania wydarzeniami na parkiecie. Kyrie dostał najlepsze miejsce w drużynie młodej, utalentowanej, perspektywicznej, ze świetnym trenerem, a do tego w najbardziej utytułowanym mieście na koszykarskiej mapie Stanów Zjednoczonych. Lepszego miejsca na koszykarski test dojrzałości i start do budowania własnej drogi do Hall of Fame nie mógł sobie wybrać.

Jak sprawuje się drugorundowy pick Semi Ojeleye?

Semi od razu wzbudził moją sympatię. Już w trakcie Summer League można było zaobserwować, że ten chłopak bardzo dobrze gra w defensywie i jest naprawdę solidnym zadaniowcem z ułożoną ręką na dystansie. Młodsza wersja Jonasa Jerebko – takie skojarzenie przywędrowało mi do głowy samoistnie. Ojeleye jest waleczny, ambitny, zawsze w pełni skoncentrowany na boisku i sprawia wrażenie chłopaka, który chce codziennie się rozwijać. Już pojawiły się głosy, że koledzy z szatni sami muszą tonować jego nadmierny zapał do treningów, a to obrazuje jego pracowitość i jakość przygotowania do meczu. Ale do konkretów. 22-latek znakomicie broni w akacjach jeden na jeden i w post-up, a to wszystko dzięki świetnej pracy nóg, którą z kolei przypomina mi Averey’a Bradley’a. To w jaki sposób walczył chociażby w wyjazdowym meczu w Milwaukee przeciwko Giannisowi Antetokounmpo mogło zaimponować. Wie jak się ustawić, żeby zwiększyć swoją szansę na skuteczne powstrzymanie rywala, płynnie porusza się za dryblingiem przeciwnika i przede wszystkim jest cierpliwy, nie dając się nabierać na pump fake. Nieco gorzej Semi wypada w obronie zagrywek pozycyjnych, a nadto brakuje mu jeszcze odpowiedniej selekcji momentów podwajania krycia w pomalowanym. Tutaj ma jeszcze duże rezerwy i nad tym z pewnością musi pracować. O ile od początku sezonu można go chwalić za grę obronną, o tyle początkowo miał olbrzymie problemy w ofensywie. Był kreowany przez partnerów, miał czyste pozycje, jednak brakowało celności. Chyba potrzebował czasu, aby po prostu okrzepnąć, poznać specyfikę atakowania w NBA i przede wszystkim przystosować się nowej roli. Trzeba przecież pamiętać, że Ojeleye był kluczową postacią SMU Mustangs z Dallas notując 19,0 PPG na skuteczności 48%, oddając średnio 13 rzutów w meczu. Nagle z roli jednego z liderów, stał się zawodnikiem od konkretnych działań, a to proces złożony i wymagający czasu. I ten etap chyba Semi ma już za sobą, ponieważ od meczu z San Antonio Spurs widać, że odblokował się w grze po atakowanej stronie parkietu. Liczby mówią same za siebie – w ciągu pięciu kolejnych meczów (SAS, SAC, OKC, ORL i ATL) grał na poziomie 59% FG (10/17), trafiając przy tym zza łuku osiem na piętnaście prób. Jasno też trzeba stwierdzić, że nikt przypadkowy u Stevensa nie gra 15,3 MPG, a to już o czymś świadczy, a konkretnie o potencjale drzemiącym w tym chłopaku. Z pełną świadomością powiem, że 22-latek ma papiery na bardzo, ale to bardzo solidnego defensora, którego każdy chciałby widzieć w swoim rostrze.

Co jest sekretem systemu Brada Stevensa? Gdybyś miał opisać NBA-owemu swieżakowi czym charakteryzuje się jego system i jakie są mocne i słabe strony Stevensa, co byś powiedział?

Powiedziałbym, że Stevens to facet z takim warsztatem, że jest pewniakiem do trenerskiej Galerii Sław. Jego system jest oparty de facto na żelaznej zasadzie, która często w nowoczesnym sporcie jest gdzieś zatracana – koszykówka to gra zespołowa. Razem bronimy, razem atakujemy. Niby proste, a tak trudne do wypracowania. To styl oparty na graczach wszechstronnych, starannie wyselekcjonowanych do tego zespołu, potrafiących dbać o jakość drużyny po obu stronach parkietu. W naszym rosterze nie ma nikogo przypadkowego – wszyscy idealnie się w ten założony model wpisują. To koszykówka odpowiedzialna, inteligentna, przyjemna dla oka – jednym słowem basket wysokich lotów. W ataku nie ma w niej miejsca na hero-ball, czy do znudzenia powtarzane iso, Celtowie kreują grę koszykarskim IQ i nie opierają jej na indywidualnych popisach. Bostoński zespół preferuje cierpliwy basket, co ma swoje przełożenie na nieco wolniejsze tempo gry. Siła ofensywna jest oparta na szerokim repertuarze rozwiązań, w którym na najwyższych miejscach można dostrzec szybki i płynny ballmovement na obwodzie skutkujący czystymi pozycjami, akcje pick-and-roll czy pick-and-pop po zasłonach na ósmym/dziewiątym metrze od obręczy, czy zagrywki po trójkątach z wykorzystaniem podkoszowego. Ostatnio gramy też często akcję przygotowaną specjalnie dla Irvinga, któremu przy ścinaniu na kosz pomaga jeden z wysokich graczy stawiając zasłonę blisko linii końcowej, dzięki czemu Kyrie z łatwością przebija się wzdłuż baseline i kończy akcję prostym lay-up’em. To takie połączenie nowoczesnej i oldschoolowej koszykówki w idealnych proporcjach. Ale to obrona jest najważniejszym elementem systemu preferowanego przez Stevensa, a w niej rzetelna współpraca całej piątki na parkiecie. To zagęszczenie pomalowanego, zajmowanie korzystnych pozycji do zbiórek, mobilność oparta na dobrej pracy nóg i zachowanie odpowiednich odległości. I tu przypomniała mi się anegdota o legendarnym włoskim trenerze piłkarskim – Arrigo Sacchim, który udoskonalił filozofię catenaccio wymyśloną przez Helenio Herrerę. Prowadzony przez niego AC Milan w latach 90. był najlepszym zespołem świata, głównie dzięki znakomitej współpracy wszystkich formacji. A ta została wypracowana na treningach, podczas których Sacci wiązał liną wszystkich zawodników, którzy mieli dbać o to, aby ta była cały czas naprężona, co przekładało się rzecz jasna na konieczność zachowywania odpowiedniej przestrzeni w grze obronnej. Jednym słowem nieprzerwanie od wielu lat w każdym sporcie zespołowym, to defensywa daje mistrzostwo.

Co do samego Stevensa – czasami mam wrażenie, że posiada w głowie chyba wszystkie możliwe do zastosowania zagrywki wznowień gry z linii końcowej i ATO. Bardzo wiele punktów zdobywamy właśnie w ten sposób. To świetny taktyk, który znakomicie interpretuje wydarzenia na boisku. Wie kiedy wziąć czas i czuje zespół, czego przykładem był mecz w Atlancie, kiedy Celtowie zaczęli drugą połowę od dwóch złych akcji w obronie oraz straty w ataku, a Stevens zaledwie po osiemnastu sekundach poprosił o przerwę, aby pozwolić chłopakom ostudzić głowy, złapać koncentrację i na spokojnie przekazać schemat kolejnej akcji. Poza tymi wszystkimi zaletami jest jeszcze chyba najważniejsza – Stevens swoją klasą w połączeniu z potężną wiedzą w zakresie koszykówki budzi autorytet i powszechne uznanie. Podczas poprzedniego All-Star Game prowadził zespół Wschodu i właściwie nie było gracza, który nie byłby pod wrażeniem jego osoby. Pytasz również o złe strony – osobiście wydaje mi się, że czasami zbyt długo w czwartej kwarcie trzyma na parkiecie zawodników, którzy nie mają swojego dnia i szczególnie zauważam to w kontekście pary Smart-Rozier. W poprzednich sezonach kilka razy czułem rozczarowanie, kiedy nie potrafił zapanować na emocjami Thomasa, który zamiast cierpliwie i dokładnie rozegrać akcję w crunchtime, błyskawicznie starał się zdobyć punkty. A to kosztowało nas choćby wygraną z Warriors w słynnym meczu z dwiema dogrywkami. W obecnych rozgrywkach również Irving kilka razy przesadził w końcówce, wybierając nadzwyczaj złe rozwiązania. Przykładem może być rzut z prawie 9 metrów w Atlancie na nieco ponad minutę do końca przy stanie +2 dla Celtics. Takie rzeczy Brad musi wyeliminować, a jak widać one się co jakiś czas powtarzają. Obecnie w głowie siedzi mi myśl, że chyba zbyt często gra piątką Rozier-Smart-Tatum-Ojeleye-Theis, która ma swoje problemy po obu stronach parkietu i nie jest jeszcze na poziomie współpracy, pozwalającej prowadzić grę bez bardziej doświadczonych zawodników. Ten zestaw musi jeszcze wiele godzin włożyć w to, aby nabrać choćby zbliżonej płynności i efektywności pierwszego unitu.

Jak widzisz szanse na Finał Konferencji dla Celtów? Czy na tym etapie poza oczywistym byciem w topie wschodu jest szansa na to, żeby nawet zmierzyć się w Finale z ekipą zachodnią?

Jeśli w poprzednim sezonie przeskoczyliśmy swój sufit i awansowaliśmy do Conference Finals, to wydaje mi się, że powtórzenie tego osiągnięcia jest celem minimum. Inny rezultat zostanie chyba przyjęty jako rozczarowanie i niewykorzystanie potencjału, który pojawił się w Bostonie. Wiadomo, że po offseason apetyty wzrosły i wśród fanów Celtics, ale i pewnie w głowach Stevensa i Ainge’a, pojawiła się myśl, że nadszedł moment, w którym można zdetronizować LeBrona. Kontuzja Haywarda zasiała duże wątpliwości, co do zasadności takich twierdzeń, ale mimo jego nieobecności zespół prezentuje się znakomicie i gra zdecydowanie lepiej niż w zeszłym sezonie na tym etapie. Niezależnie od obecnej sytuacji w tabeli, czołówka na Wschodzie pozostaje moim zdaniem niezmienna – Celtics, Cavs, Raptors i Wizards. To między tą czwórką rozegra się walka o bilet do The Finals. Wśród wymienionej grupy najmniejsze szanse daje Toronto, które w PlayOffs zawsze gra poniżej oczekiwań, a ich styl zupełnie mnie nie przekonuje i do dziś żałuję, że na wiosnę Bucks nie przeszli ich w pierwszej rundzie. Stołeczni to z kolei zespół z chyba największym charakterem, który nigdy nie pęka i zawsze gra się z nimi bardzo trudno, a do tego trzeba bronić chyba najlepszy obok duetu z Portland, backcourt w lidze. W Cleveland mają LeBrona, moim zdaniem zawodnika nadzwyczaj wybitnego, który potrafi wszystko, a poza nim w roster jest jeszcze co najmniej kilku świetnych gości, z uznanymi nazwiskami którzy póki co grają z rękoma w kieszeni. Ale jestem przekonany, że Lue i James znajdą wreszcie pomysł na swój zespół i w tym sezonie ekipa Kawalerzystów wystrzeli jeszcze fajerwerki. Na dzień dzisiejszy to Celtics mają największe szanse na reprezentowanie Wschodu w Finałach. Aby tak się stało, musi zostać spełniony szereg warunków. Przede wszystkim potrzebujemy trochę więcej szczęścia i muszą omijać nas kontuzje. Celtics nie dysponują szerokim składem do walki w PlayOffs. Problemy wąskiej rotacji już odbijają się na jakości drużyny. Przykład pierwszy z brzegu – brak Haywarda, Horforda i uraz Tatuma sprawiły, że Stevens w klasyku z Lakers przez długi czas grał jedynie ośmioma zawodnikami. W decydującej fazie sezonu coś takiego nie przejdzie, nie ukrywajmy. Wygrana z Hornets nic w tym poglądzie nie zmienia. Pozostałe wymagania – utrzymanie tak dużej intensywności w grze obronnej, poprawa skuteczności w ataku, przede wszystkim ustabilizowanie celowników w rzutach dystansowych oraz regularność młodych Browna i Tatuma. Kumulatywne spełnienie wyżej wymienionych wymagań daje nam pewny Finał Konferencji i długą serię z Cavaliers.

Jakie szanse mają Celtics z Golden State Warriors i gdzie należy szukać słabości Wojowników, które potencjalnie mógłby wykorzystać Boston?


Jeśli z Cleveland jest 50/50 z lekkim wskazaniem na korzyść Celtics, to szanse z Warriors oceniłbym na 20/80. Zawodnicy z Oakland są najbardziej utalentowaną drużyną w ostatnim ćwierćwieczu i tylko wywołana przez nich samych w 2015 roku katastrofa sprawiła, że nie ustrzelili hat-tricka. Fakt, zazwyczaj graliśmy z nimi naprawdę fajne mecze – dwa lata z rzędu wywoziliśmy wygraną z Oracle Arena i przegraliśmy u siebie w szalonym meczu z dodatkowymi dziesięcioma minutami, o czym wspominałem wyżej. Ale to Regular Season, a nie The Finals, to inna stawka, inny poziom emocji i zaangażowania. Jeśli udałoby się Celtom zabrać Wojownikom dwa mecze, to wówczas traktowałbym to jak pierścień. Pytasz o ich słabości i co ja mam Ci napisać – wykorzystać ich słabszy dzień, własny parkiet? Ten zespół ociera się o perfekcję w błyskawicznej grze ofensywnej, w zetknięciu z którą nasza defensywa mogłaby szybko się zburzyć. W dodatku sam świetnie broni i ma w szeregach najlepszego obrońcę zeszłego sezonu. Z drugiej jednak strony Achilles też miał być niepokonany, a jednak miał wyłącznik w pięcie. Może i Stevens swoim geniuszem wymyśliłby coś tak zaskakującego, że Kerr musiałby poddać partię. Podoba mi się to – tak dużo dobrego było o Bradzie, więc Boston chcąc wygrać The Finals z Warriors musiałby wierzyć w taktyczną kreatywność i koszykarski zmysł coacha. Swoją drogą, ależ to by była historia!

Dzięki za rozmowę!

Przyjemność po mojej stronie. Dziękuję za zaproszenie.

7 Komentarze

  1. Świetny wywiad👍. Imponuje wiedza Pana Krzysztofa na temat Celtów… Boston Celtics to zdecydowanie jedna z najbardziej rozpoznawanych i lubianych drużyn NBA ze wspaniałą historią i jednym z najpiękniejszych logo w świecie sportu 😉. Tym bardziej cieszy to, co ostatnimi czasy dzieje się w tej organizacji (w przeciwieństwie do innej legendarnej drużyny, z równie efektownym logo – byka😑). Chodź kontuzja Gordona Haywarda zmroziła krew w żyłach chyba każdego fana NBA, drużyna Celtics zareagowała naprawdę świetną postawą i to bardzo cieszy. Z tej makabrycznej sprawy udało się wyciągnąć pozytyw i jeśli młodzi Celtics będą ogrywać i rozwijać się w takim tempie jak dotychczas, to może to zadziałać tylko na plus tej drużyny. A Hayward może wrócić do dużo mocniejszej drużyny, niż tej, którą witał. Oczywiście brawa w tym momencie dla głównego architekta Brada Stevensa. Boston wyróżnia gra drużynowa, co nie jest prostym zadaniem mając w składzie taką supergwiazdę, jaką jest Kyrie Irwing. Oczywiście pokonanie w finale Golden State Wariorrs w tym sezonie niestety wydaje się niemożliwe, to i tak dużym sukcesem jest to, że w ogóle mówimy w tej chwili o możliwości gry Boston Celtics w Finale Konferencji, gdyż tak naprawdę w nocy z 17 na 18 października wielu z nas przemknęła myśl przez głowę o wypadnięciu Celtics z grona faworytów Wschodu. Na szczęście nadal w tym gronie są 💪.

  2. To ja może powiem tak : zaraz po Suns , Celtowie to mój ulubiony team …
    Artykuł rewelacja , czytało się wspaniale – widać że wiedza o C’s Pana Krzysztofa na mega poziomie.
    Bałem się tego ile Celtowie dali w wymianie za Irvinga ale teraz jestem pewny że to był fenomenalny ruch , tak jak zostało powyżej napisane , Irving jest generałem z prawdziwego zdarzenia i w połączeniu z Horfordem (nomen omen najbardziej niedocenianym zawodnikiem Celtów jak wsród wszystkich wysokich ligi) a także paczką młodzieży są nieobliczalnie mocni.
    Jestem w stanie zaryzykować stwierdzeniem iż jeśli Hayward powróci bez uszczerbku na swojej grze po kontuzji a Tatum i Brown będą rozwijać sie w tym tempie to w kolejnym sezonie zamiotą Warriors o innych teamach nie wspominając …. Go Celtics !

  3. No tak: Ir-V-ing. Literówka przy takim zawodniku nie jest wskazana 😉. Zgadzam się z Martino. Również uważam, że tak naprawdę dopiero przyszły sezon (i powrót Haywarda) może pokazać prawdziwe możliwości Celtów. Co do mistrzostwa, życzę im tego, lecz na końcowy triumf musi się złożyć wiele czynników (przede wszystkim zdrowie), chyba że nazywasz się dzisiejsze GSW ;p. Ale szczerze mówiąc chyba nie jestem jedyny, który już ma dość monotonii i finałów Cavaliers – Warriors. O ile dla Cavs mam wrażenie, że to już ostatni dzwonek, to Warriors ciągle wydają się długowieczni 😑. Mimo to życzę sobie już w przyszłym sezonie takich np Finałów Konferencji: Celtics – Bucks (ew. Heat) oraz Rockets – Thunder (ew. Timberwollves). Why not 😉!

  4. Damian ale wiesz ze thunder to tylko 3all stary gosciu ktory nie dorzuca z osobistego i porzadna cegla oraz zero zgrania

    1. No tak Adrian, zgadzam się. Mówiłem raczej o następnym sezonie. Tam to zgranie powinno być lepsze, chociaż faktycznie oprócz 3 All Stars i zawsze walecznego Adamsa trochę nie widać jakości (młodzieży). Mimo to bardziej chodziło mi o brak kolejnego finału GSW – Cavs. Chociaż patrząc na Warriors raczej będzie trudno o szybką detronizację Mistrzów. Pokazali to chociażby w niedawnym meczu z nieźle grającymi Timberwolves.

  5. Pingback:Zapowiedź spotkań - 12/11/2017 - NBA Labs – strona o koszykówce NBA. Wyniki, aktualności, relacje i analizy.

  6. Na początku pomyłka – ostatni pierścień celtics to 2008 nie 2010:-) miło się czytało pozdrawiam

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *