Fast Break: Dlaczego młodzi Sixers nie byli jeszcze gotowi, a młodzi Celtics byli?

Paweł Mocek Fast Break Felietony Strona Główna 5

Hype na Philadelphię 76ers po końcówce sezonu regularnego i po pierwszej rundzie playoffów przerósł jakiekolwiek granice, jakie powinny być zawsze wyznaczone przy ekipie, która nigdy w playoffach nie grała. Grali i odnosili sukcesy w nich Marco Belinelli, JJ Redick, czy Amir Johnson, ale to tylko jednostki w tym młodym składzie Sixers. Trudno jednak tłumaczyć niedoświadczeniem tak dotkliwą porażkę z Boston Celtics.

Z Celtics, na których każdy z miejsc 6-8 przed playoffami chciał trafić. Z Celtics, którzy rozpoczynali postseason bez Kyriego Irvinga, Gordona Haywarda, Marcusa Smarta, a w ich trakcie tracili także Jaylena Browna i Shane’a Larkina. To nie miało prawa się wydarzyć, ale się wydarzyło. Boston poradził sobie z Sixers w pięciu meczach i wciąż w tych playoffach są niepokonani na własnym parkiecie. Pozostałymi ekipami, które nie przegrały u siebie są Bucks – których pokonali – oraz Warriors, którzy także grają dalej.

Chwała Celtics (o nich będziemy pisać pewnie jeszcze sporo), ale wciąż nie potrafię zrozumieć, jak na przestrzeni tygodnia można tak bardzo zmienić się na gorsze. Starli się oczywiście z dużo lepszą defensywnie drużyną, co wymusiło na nich pewne usprawnienia, ale różnica talentu była widoczna gołym okiem, szczególnie w tych momentach, w których Sixers dominowali. A mimo wszystko, nie byli w tej serii lepszą drużyną. Zawiedli zarówno poszczególni gracze, jak i system, który wcześniej bardzo dobrze podziałał na Miami Heat. Sixers wyszli nieprzygotowani na mecz numer jeden, a w Game 2, Game 3 i Game 5 po prostu nie wytrzymali presji w najważniejszych momentach.

Choke to duże słowo, ale w przypadku trzech powyższych spotkań można go spokojnie użyć. Może najmniej w stosunku do wczorajszego spotkania, ale i w nim mieli ogromną szansę, by na finiszu po prostu dokończyć dzieła przy przewadze wynoszącej dwa posiadania na 1:37 przed końcem spotkania. Kilka breakdownów w obronie, stracone posiadania, niezebrane piłki, kolejne pudło Joela Embiida z low-post w końcówce meczu – to wszystko można by skopiować i wkleić także przy końcówce czwartej kwarty i dogrywki meczu numer trzy. Spotkanie numer dwa to rzecz jasna stracone ponad 20-punktowe prowadzenie z drugiej kwarty.

Sixers są młodzi, tak samo jak i Celtics. Kwintet Simmons – Embiid – Sarić – McConnell – Redick (Robert Covington i Markelle Fultz nie dojechali na tą serię) miał naprzeciwko siebie kwintet Brown – Tatum – Horford – Rozier – Smart. Więcej doświadczenia w playoffach mieli młodzi gracze Celtics, ale również oni (Brown i Rozier) nie mieli rok temu takiej ważnej roli, jak w tej serii. Poza tym zarówno Simmons, jak i Embiid w serii z Heat grali jak nie debiutanci, więc czemu mielibyśmy tłumaczyć ich porażkę młodym wiekiem i brakiem doświadczenia? Głównie dlatego, że w serii z Heat nie mieli aż takiej presji na sobie w końcówkach meczów (do zaciętych końcówek doszło w Game 2 i Game 4 – jedno z tych spotkań Sixers przegrali).

Nie bez winy pozostaje także Brett Brown, choć ten w Game 4 i Game 5 robił dobre usprawnienia. Wykorzystywanie mismatchów w grze tyłem do kosza w meczu numer 4 działało dużo lepiej niż zwykłe wrzucanie tej piłki do Embiida, którym opiekowali się dobrzy obrońcy – Horford oraz Aron Baynes. Embiid zdobywał zaledwie 0,78 punktu na posiadanie w swoich posiadaniach tyłem do kosza w całych playoffach, a w samej serii z Celtics na liczba była jeszcze mniejsza. I TO była akcja Browna na doprowadzenie do dogrywki w najważniejszym w sezonie meczu numer 5, choć wiedział, że nikt Embiida nie będzie podwajał. Wiemy, jaką akcję w Game 4 przygotował Brad Stevens dla Ala Horforda…

Stevens ograł Browna, a obrońcy Celtics usunęli w cień Bena Simmonsa. Rozgrywający Sixers był kryty niezwykle nisko przez Ala Horforda, który w takiej sytuacji czuł się bardzo komfortowo (zasięgiem ramion przeszkadzał Simmonsowi w trafianiu spod kosza) i punktował głównie wtedy, gdy obrona rywali była nieustawiona. Dzięki dobrej obronie na Redicku i Belinellim w drugiej fazie serii, Simmons nie zaliczał także wielu asyst, a gdy dochodziło do zaciętych końcówek, Ben znikał gdzieś w cieniu innych. W Game 4 T.J. McConnell obrócił mecz wtedy, gdy Simmonsa na parkiecie nie było.

Sixers panikowali, gdy rywal trafiał trudny rzut w końcówce, gdy zaczęli tracić coraz więcej punktów. Nie było ani jednego zawodnika, który uspokoiłby grę. Embiid w pewnym momencie koncentrował się bardziej na personalnej wojence z Baynesem, niż na drużynie. Gdy zabrzmiała ostatnia syrena w Game 5, wszyscy gracze Sixers gratulowali zawodnikom Celtics. Wszyscy, oprócz Embiida, który szybko czmychnął do szatni, nie fatygując się do żadnego z zawodników Bostonu, ani nie zostając ze swoimi kolegami na parkiecie. To nie jest zachowanie lidera, tylko niepotrafiącego przyjąć na klatę porażki szczeniaka. W jednym momencie trash-talker, w drugim uciekinier z miejsca zdarzenia. Na takie coś, moi koledzy lubujący się w latach 90-tych powiedzieliby po prostu „soft”.

W trakcie sezonu Sixers byli dojrzali ponad swoją średnią wieku, ale w playoffach wszystkie słabości zostały obnażone. Przed nimi ważne offseason, w którym ich organizacja może zrobić kolejny krok w stronę mistrzostwa. Potrzebny jest lider z prawdziwego zdarzenia. Potrzebny jest ktoś z koroną na głowie.

5 Komentarze

  1. „Różnica talentu widoczna gołym okiem, gdy Sixers dominowali” – no tak, bo skoro mecz trwa 48 minut, to zawsze trafi się kilka minut, gdy na Simmonsa/Saricia/Embiida wyszedł Larkin/Morris/Baynes – to i różnica była, potem pojawiał się Rozier/Brown/Tatum/Horford i potrafili nadrobić 20 punktową stratę.
    Simmons został obnażony, Stevens pokazał wszystkie jego słabości – pokazał jak z nim grać i jak zrobić z niego swojego 6 zawodnika (Simmons był tak bardzo minusowym zawodnikiem, że trudno go inaczej odbierać).
    Pozytywnie zaskoczył pod koniec serii Saric, który wziął na klatę grę i dzięki niemy Phila była w grze w ostatnich meczach.
    Embiid – talent ma, kondycji nie ma. Nie ma też takiej motoryki o jakiej się mówiło. RS to tylko przedbiegi do poważnego grania, w serii z Bostonem okazał się wolny jak ketchup.
    Za rok, gdy zdrowy będzie Irving, Hayward i Theis (bardzo go brakowało Celtics) to Phila nie będzie miała absolutnie nic do powiedzenia. Potem skończą się pieniążki w Salary na takich Redicków za 24 mln i tyle zostanie z procesu.
    Aha – Fultz 😀

  2. Próbujesz wcisnąć Lebrona do szóstek? 😉

  3. Ciekawe jaki byłby wynik tej rywalizacji gdyby zamienić trenerów. Stevens do 76, a Brown do Celtics

  4. Serię wygrał Stevens. Bez niego Boston by poległ dawno. Jedyne co trzymało file przy życiu w tej serii była gra weteranów. Tak naprawdę to dzięki ich zagraniom w clutchu te mecze były tak zacięte
    Wielu mówi o przejściu lebrona do Filadelfii a mi się wydaje że najbardziej prawdopodobne jest jego pozostanie w Cleveland

  5. Świetny art. podsumowujący obecny sezon P76.
    @Asik – w pełni się zgadzam.
    Zastanawia mnie – czy Embiid osiągnął swój sufit, czy też będzie z niego coś więcej?
    Z motoryką bardzo średnio a zdrowszy raczej nie będzie…
    Pytanie – co z Fultzem? Bo (pono) talent jest… Ja nie widziałem póki co zbyt wiele jego gry…

    Gdzie pójdzie LBJ? Wymienia m.in. P76 i jest to sensowny krok dla niego.
    Mówio tys o jakiś Rakietach;)

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *