Fast Break: Goniąc za Warriors

Paweł Mocek Fast Break Felietony Strona Główna 0

O wielu drużynach możemy powiedzieć, że miały udany offseason. Oklahoma City Thunder, Houston Rockets, nawet Cleveland Cavaliers z potencjalnie beznadziejnej sytuacji wyszli bardzo dobrze. Nawet przy tak świetnych ruchach, jak te Sama Prestiego, wszystkie te zespoły miały jeden cel – jak najbardziej zmniejszyć różnicę pomiędzy sobą a Golden State Warriors.

Warriors stali się wyznacznikiem. Chęć pokonania ich stało się motywacją wszystkich drużyn, które w przyszłym sezonie będziemy uważali za „kontendery”. Dwie z nich przedwczoraj rozpoczęły swój preseason.

Oklahoma City Thunder bez Russella Westbrooka i Patricka Pattersona spotkali się z Houston Rockets i mieliśmy w tym meczu sporo ciekawych szczególików, które w przyszłości będziemy analizowali pod kątem starcia z Golden State. Rakiety trafiły w tym meczu 24 trójki i nie było mowy o braku formy rzutowej. Co ważniejsze, pokazali jak zamierzają matchupować się z mistrzami NBA.

Tak jak się spodziewano, Chris Paul przejmie rolę głównego rozgrywającego Rockets, a Harden w minutach z CP3 wróci do bycia typowym go-to-guyem, pierwszą ofensywną opcją. Było sporo grania pick-and-rolli Paul – Capela, które dzięki coraz lepszemu Szwajcarowi i maestrii przyszłego Hall-of-Famera otwiera pozycje trzem pozostałym graczom-strzelcom Rockets. Bez Paula, Rockets będą grali dokładnie to samo, co z Hardenem przed rokiem. Dodatkowo, nie zmieniła się także filozofia jak najszybszego przejścia z obrony do ataku i robi to zarówno Paul, jak i Harden. Obaj wyglądają w swoich rolach bardzo komfortowo.

Zdrowa rotacja Rockets to również spory progres w defensywie. Już w pierwszej kwarcie zobaczyliśmy lineup z trzema skrzydłowymi, z P.J.’em Tuckerem na pozycji środkowego. Jest to bezpośrednia zapowiedź tego, jak Houston będą próbowali zrównać się z Lineupem Śmierci. W optymalnej wersji naprzeciwko najlepszej piątki w historii NBA wyjdzie ustawienie Paul – Harden – Mbah a Moute – Ariza – Tucker. Nie ma więc tam takiej siły ognia, jak np. z Erikiem Gordonem, czy Ryanem Andersonem, ale defensywnie jest to wszystko, co najlepszego mogą wysłać na Wojowników. Z tą siłą ognia też nie do końca wiadomo, bo Mbah a Moute z 1.4 próby na mecz kręcił w tamtym sezonie 39.1% zza łuku, a Tucker z 2.5 próby (grając w barwach Raptors) aż 40%.

Trudno na podstawie tego meczu oceniać pełny potencjał Thunder, bowiem nie było w niej najważniejszej postaci, ale i tam zobaczyliśmy kilka ciekawych rzeczy. Carmelo Anthony, dzięki akcjom, w których wychodził po zasłonach na obwód rzucił pierwsze 9 punktów Oklahomy i grał dokładnie tak jak powinien – jako catch-and-shooter z okazjonalnymi izolacjami na skrzydle. A nie odwrotnie, jak to miało miejsce w Nowym Jorku.

Na początku drugiej kwarty Billy Donovan użył ciekawego ustawienia, w którym zarówno Anthony, jak i George grali razem z rezerwowymi. Być może to jest kolejny na jak największe ukrycie braku głębi na ławce Thunder. Musimy poczekać na mecze z Westbrookiem, ale być może gdy MVP będzie schodził na ławkę, to na początku drugiej i czwartej kwarty na boisku będzie nie jeden z dwójki Melo – George, ale obaj.

George będzie w Thunder zdecydowaną trzecią opcją w ataku, z potężnymi zadaniami w defensywie. Już w meczu preseason, Donovan rzucił go w pewnym momencie na rozkręcającego się mocno Hardena. Może wyjść to na dobre samemu George’owi, który niejako wróci do korzeni z początku swojej kariery, gdy to Danny Granger był pierwszą opcją Indiany.


We wtorek mogliśmy też po raz pierwszy zobaczyć w akcji zupełnie nowych Boston Celtics. Nie wiem, czy można ich uwzględniać w kategorii kontenderów, ale chyba wciąż trochę ich nie doceniamy.

Kyrie Irving już w swoim pierwszym spotkaniu wyglądał na… inteligentniejszego gracza od tego grającego do tej pory w Cleveland. Być może też to nie do końca dobrze, bo to jego nieprzewidywalność była jego wielkim atutem. Tutaj jednak wyglądał inaczej – starał się w obronie, chętnie dzielił się piłką, podejmował dobre decyzje, kilka razy zakręcił rywalami w izolacjach. Jeśli to preludium do czegoś większego, to już nie mogę się doczekać.

Gordon Hayward wpasowałby się w każdą drużynę NBA, więc nie dziwne, że dobrze odnajduje się też w ekipie swojego trenera z college’u. Widać jeszcze było, że trochę szuka swojej roli, ale wydaje się, że powinien być idealną drugą opcją obok Irvinga. Al Horford gra zarówno na obwodzie (trafił kilka trójek z pick-and-pop), jak i jako rozgrywający. Jego dyspozycja w tercecie gwiazd Celtics będzie niezwykle ważna, właśnie ze względu na jego wizję parkietu.

Obok Horforda w pierwszej piątce wyszedł Aron Baynes, który zapewni obronę obręczy, jednak Brad Stevens nie będzie długo grał big-ballem. Jak zwykle ma gdzieś podział na pozycje i już w pierwszym meczu grał tercetem obwodowych, jednym skrzydłowym oraz jednym środkowym (lub dwoma skrzydłowymi). Dużą rolę miał w tych ustawieniach debiutant Jayson Tatum, pokazujący nie tylko swój ofensywny arsenał, ale też popisujący się kilkoma dobrymi dograniami. Stevens od początku chce zapewnić swojej drużynie właściwy ball-movement (co najmniej taki, jak w poprzednim sezonie) i zarówno Tatum, jak i Irving muszą się do tego dostosować.

Po drugiej stronie barykady stali w tym meczu Charlotte Hornets i już teraz widać, że poprawiła się ławka rezerwowych. Cody Zeller i Frank Kaminsky dobrze współpracują już od paru lat. Malik Monk stawia dopiero pierwsze kroki, ale stawiam, że już niedługo stanie się lepszą opcją ofensywną z ławki niż Jeremy Lamb.

A, Dwight Howard dostał parę piłek w post, sceglił kilka półhaków i przegrał match-up z Aronem Baynesem. Typowe.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Kontuzja Imana Shumperta niegroźna
Pisaliśmy dziś w Labs Raport o kontuzji, której nabawił się Iman Shumpert podczas meczu przedsezonowego ...