Fast Break: Obosieczna broń Cavaliers

Paweł Mocek Fast Break Felietony Strona Główna 4

Spotkania w tegorocznych finałach konferencji pomogły nam uświadomić, jak prostą grą jest koszykówka. A może po prostu analityka poszła w jedną stronę. Pierwszym obowiązkiem drużyny jest znalezienie najsłabszego elementu obrony rywali – czy to indywidualności, czy konkretnej akcji. Potem próbujesz grać kontr-akcję tyle razy, aż rywal będzie zmęczony fizycznie i mentalnie. I wtedy zaczynają się usprawnienia. Terry Rozier odczuwa to dotkliwie na własnej skórze.

Już w Game 3 gameplan Cavaliers był jasny i wykorzystywali go do granic możliwości. Gospodarze ustawiali zasłonę dla LeBrona Jamesa człowiekiem, którego krył właśnie Rozier, ten zmieniał na niego krycie, James odwracał się do niego plecami i czekał na to, co będzie działo się wokół niego. Ponieważ Celtics panikowali, James znajdował kolegów na otwartych pozycjach. W Game 4 obrona Celtics – w drugiej połowie – była lepsza, więc sam przyszedł do pracy.

Problem Celtics nie leżał jednak w samym switchu Roziera na Jamesa – LeBron trafiał nad nim rzuty, ale nie były to łatwe próby. Problemem była obrona wokół tego matchupu. Gdy LeBron odwracał się do Roziera i zaczynał grać tyłem do kosza, cała obrona Celtics przesuwała się od strzelców w stronę paint. To zrozumiałe, nie chcesz dawać Jamesowi okazji do dostania się w okolice 2-3 metrów do kosza. Robiąc to nastawiasz się jednak na lepsze pozycje do rzutów za 3 punkty i to po zaledwie jednym podaniu.

I zwróćcie uwagę na to, że w tej sytuacji, Jamesa nie ma na boisku. Rozier przejmuje krycie na Nance’ie i Aron Baynes – instynktownie – przesuwa się bliżej pomalowanego. Sekundę później jest już spóźniony przy trójce Kevina Love’a. To nie był mecz Baynesa, który w niektórych momentach za bardzo chciał pomagać swoim kolegom w obronie. Była to być może reakcja na Game 3, w którym z kolei ze strony Celtics nie było zbyt dużo pomocy, gdy któryś z obwodowych Cavaliers pokonywał na koźle swojego rywala.

Nieporozumienia w obronie po switchu Roziera, a także nieskuteczność spod samego kosza – to było gwoździem do trumny Celtics w pierwszej kwarcie. W ofensywie atakowali Kevina Love’a, ale ten zaskakująco dobrze – do czasu złapania piątego faulu w trzeciej kwarcie – radził sobie w obronie 1-na-1. James nie był już tak aktywny jako pomocnik pod własnym koszem, ale cała obrona Cavaliers pracowała mądrze, opierając się na schematach z Game 3.

Problemem Celtics była także obrona strzelców Cavaliers, w szczególności Kyle’a Korvera. Nie trzymali się tuż za nim po zasłonie, a ten wykorzystywał każdy centymetr wolnego miejsca. Po przerwie było już lepiej, tak jak i z innymi aspektami gry Bostonu. Zmienione zostały też te switche Roziera na Jamesa. Teoretycznie zostały, ale przy każdej możliwej okazji, Rozier komunikując się z partnerami szybko zamieniał się kryciem ponownie (tak zwany re-switch).

 

Taka taktyka spełniła swoje zadanie i ograniczyła nieco Cavs w ofensywie. Problem leżał jednak po drugiej stronie boiska, gdzie nie tylko pudłowali lay-upy, ale podejmowali bardzo złe decyzje, rzucali wcześnie w zegarze 24 sekund i ze słabych pozycji. Jednocześnie pozwalali Cavaliers na rozpędzanie się w transition i głównie takie akcje były powodem 16-punktowej przewagi Cavaliers po pierwszej kwarcie, 15-punktowej po drugiej i 13-punktowej po trzeciej.

To nie był fatalny mecz Celtics, tak jak w Game 3. Znaleźli coś co działa, dodatkowo w czwartej kwarcie korzystając z coraz większej nieporadności Cavaliers w obronie (czekam na mecze w Bostonie), zdecydowanie z większym przekonaniem atakowali kosz przy korzystnych matchupach (np. Jaylen Brown na Korverze; w drugiej kwarcie Ashton Kutcher zablokował Jaylena dwa razy!). W ataku, gdy nie było Terry’ego Roziera, Cavaliers nie za bardzo wiedzieli co robić. Ratował ich parę razy George Hill, który w tej serii jest drugim najlepszym graczem Cavaliers.

Izolowanie Roziera na LeBronie może być dla Cavaliers bronią obosieczną. Z jednej strony wydaje się, że ich ofensywa pracuje wówczas lepiej, z drugiej… wcale tak nie jest. Jeśli Celtics będą pracowali tak, jak w drugiej połowie, wówczas mogą zacząć się problemy. W dwóch meczach w Cleveland, obrona Bostonu z Terrym Rozierem na parkiecie traciła 105,5 punktu na 100 posiadań – żaden zawodnik z rotacji Celtics nie ma lepszego wskaźnika. Bez niego, defensywna efektywność wynosiła… 131,6 traconego punktu na 100 posiadań. U drugiego najlepszego w Celtics Baynesa, ten wskaźnik wyniósł 116,8.

Można to wyjaśnić większą stagnacją pozostałych graczy Cavaliers czekających na to, aż LeBron trafi fade-awaye z półdystansu, a także graniem dłużej w zegarze 24 sekund, co wymusza na koniec słabszy rzut. Druga połowa Game 4 pokazała, że Celtics mogą przekształcić swoją słabość w pozytyw. Na pewno nie powinni pochopnie reagować ze zmianą pierwszej piątki, czy zmniejszeniem minut Roziera. W Bostonie, razem z Brownem, Tatumem i Horfordem to właśnie Rozier powinien najbardziej korzystać z energii, jaką daje w tych playoffach TD Garden.

Ta seria może nas jeszcze zaskoczyć.

4 Komentarze

  1. Ashton Kutcher? ;-);-)

    1. Brat bliźniak 😉

  2. Ashton Kutcher grał w tym meczu? Kurde. Szkoda ze nie oglądałem.
    Ciekaw jestem jak sobie radził na tle zawodoców :-p
    ps Kutcher to Korver?

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *