Fast Break: Stotts poszukuje nowej roli dla Turnera, Magic będą w końcu fun-to-watch

Paweł Mocek Fast Break Felietony Strona Główna 1

Na fali świetnego sezonu 2015/16, Neil Olshey postanowił za wszelką cenę zatrzymać skład Portland Trail Blazers, wydając przy okazji też 75 milionów dolarów na kontrakt Evana Turnera. Szybko potwierdziły się obawy o jego wpasowanie się w drużynę Terry’ego Stottsa, przez co cierpiały także wyniki zespołu z Oregonu. Teraz, gdy w Portland nie ma już Allena Crabbe’a, Turner chcąc nie chcąc musi stać się ważnym elementem rotacji Blazers, bo przy wąskiej ławce nie mogą sobie pozwolić na zmarnowanie choć krzty potencjału graczy ze swojego drugiego unitu.

W pierwszym meczu preseason Stotts wystawił Turnera w pierwszej piątce obok Damiana Lillarda oraz C.J.’a McColluma, ale w drugim zmienił swoje ustawienie, które pracowało już zdecydowanie lepiej. Naprzeciwko Toronto Raptors wyszła „stara” piątka Blazers z Aminu, Harklessem i Nurkiciem i z Turnerem wchodzącym jako sixth man. Właśnie w tej roli, były wingman Sixers i Celtics powinien być najbardziej efektywny i przede wszystkim – przydawać się drużynie.

Turner powinien być w tym sezonie back-upem na pozycji rozgrywającego, których poza Lillardem Blazers po prostu nie posiadają (w pierwszym meczu jako rezerwowa jedynka wyszedł Archie Goodwin). Portland ma to szczęście, że zarówno Lillard, jak i McCollum potrafią grać bez piłki, co sprawia, że Turner jako ball-handler w ustawieniach rezerwowych ma sens. Gdyby jeszcze tylko spacing wyglądał nieco lepiej.

Zbyt wysoki kontrakt Turnera nieco zmącił nam jego obraz jako solidnego gracza w dzisiejszej NBA. Gość, który potrafi kozłować, podawać, dobrze odnaleźć się w grze tyłem do kosza to skarb dla każdej drużyny – jeśli tylko dostaje odpowiednio dużo piłki do rąk. W piątce z Lillardem i McCollumem, w ofensywie zdominowanej przez ich izolacje takiej szansy nie dostawał i jest to zrozumiałe – dużo lepiej podać piłkę Nurkiciowi do low-post, niż marnować swój superduet ustawiając go w obu rogach na połowie przeciwnika.

Blazers brakuje shooterów, przez co możemy widzieć w tym sezonie minuty takich graczy jak Pat Connaughton, czy Anthony Morrow. Przeładowana jest rzecz jasna strefa podkoszowa. Nurkić, Ed Davis, Noah Vonleh, Meyers Leonard, Zach Collins, Caleb Swanigan – bardzo możliwe, że trzech graczy z tej szóstki nie znajdzie się nawet w rotacji w pierwszym meczu sezonu regularnego. Na razie Stotts dość często gra młodziakami – Collinsem i Swaniganem – jednak któryś z nich może nie dostać minut. Szczególnie, jeśli będzie wychodziła small-ballowa piątka z Harklessem i Aminu.

Portland nie będzie lepsze niż w drugiej połowie poprzedniego sezonu, gdy obrócili swój sezon. To jednak nie powinien być problem, bo nikt nie liczy że powalczą o top4 na Zachodzie. Patrząc na historię Stottsa w roli trenera Blazers trzeba podchodzić do nich optymistycznie, bo wychodzili już z niejednego kryzysu. Nie będzie jednak łatwo, bo konkurencja w konferencji nie śpi.


Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem w Orlando Magic po odejściu Roba Hennigana, to odrośnięte włosy Franka Vogela. Wydawało się, że wraz z biegiem poprzedniego sezonu miał ich na głowie coraz mniej i trudno mu się dziwić. Teraz dostaje jednak skład lepiej pasujący do jego defensywnej koncepcji i nie ma na sobie praktycznie żadnej presji. Orlando spokojnie zaczyna nowy rozdział i już można powiedzieć, że będą fun-to-watch w tym sezonie.

Od samego początku sobotniego spotkania przeciwko Miami Heat w oczy rzucała się wolność, jaką dostał Aaron Gordon w wyprowadzaniu szybkich ataków. Trudno nie widzieć tam Blake’a Griffina dla ubogich – Gordon poprawił grę na koźle, jest pewniejszy siebie wchodząc pod kosz i sam szuka kontaktu, używając przy tym swojego ponadprzeciętnego atletyzmu. Vogel chce, żeby jego gracze biegali i często to właśnie Gordon rozpoczyna szybkie ataki Magików. Ma też teraz graczy, którzy będą biegać razem z nim – Jonathona Simmonsa oraz Terrence’a Rossa. Wszyscy trzej to świetni dunkerzy, przez co akcje Orlando będą regularnie pojawiały się w top10 nocy.

Problemy Magic zaczynają się oczywiście przy ataku pozycyjnym, gdzie Gordon jest nieco mniej użyteczny. Pojawiają się też problemy ze spacingiem, które Vogel chce nieco zmniejszyć, zachęcając Nikolę Vucevicia do oddawania większej liczby rzutów zza łuku. Jak na razie wygląda na to, że rzutów nie będzie bał się także Jonathan Isaac.

Debiutant Orlando być może jest jeszcze czasem nieco nieporadny w ofensywie, ale to jest przyszły kandydat do All-Defensive 1st Team. Jego forma rzutu też wygląda na dobrze ukształtowaną, więc w tym elemencie może poczynić spory postęp. Ze swoim wzrostem, mobilnością i zasięgiem ramion może kryć pozycje od 1-4, a gdy doda trochę masy – także środkowych. Już teraz w duecie z Bismackiem Biyombo stanowi po bronionej stronie parkietu parę niemal idealną.

Jak na drużynę z dołu konferencji wschodniej Orlando ma całkiem głęboki skład i nie zdziwi mnie, jeśli zaliczą całkiem udany początek sezonu. Potem zorientują się, że nie powinni walczyć o nic innego, niż wysoki wybór w drafcie. Powinni jednak cały czas być fun-to-watch i to dobry krok w stronę powrotu na właściwe tory.

Komentarze

  1. „Portland nie będzie lepsze niż w drugiej połowie poprzedniego sezonu, gdy obrócili swój sezon”
    wystarczy, że caly sezon zagraja w formie zblizonej do tej z koncowki ostatniego sezonu i będą w top5.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *