One for all. All for one! – wywiad z Cezarym Szwarcem (CavsPL)

Mateusz Jakubiak Inne Strona Główna Wywiady 0

Od wielu lat Cleveland Cavaliers mają w Polsce sporą rzeszę kibiców, która po powrocie LeBrona Jamesa do Ohio w 2014 roku urosła do jeszcze większych rozmiarów. Obecnie mamy czasy masowego przechodzenia do obozu Golden State Warriors, jednak rodzina polskich Kawalerzystów dzielnie się trzyma, przez cały czas skupiająca się wokół największego i najstarszego portalu o Wine & Gold w naszym kraju – CavsPL.

Jedną z twarzy serwisu jest Cezary Szwarc – dziennikarz, marketingowiec, bydgoszczanin i ogromny fan najlepszej koszykarskiej ligi świata. Postanowiliśmy z Cezem porozmawiać na tematy związane z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością Cavs, a także o jego ukochanym koszykarzu, całej NBA oraz działalności na CavsPL. Zapraszamy do lektury naszego wywiadu!


Cześć Cez! Znamy się już ładnych parę lat, ale muszę o to zapytać na samym początku. Dlaczego Cleveland Cavaliers? Podążyłeś za swoim ulubionym Benem Wallacem i tak zostałeś przy Cavs czy już wcześniej trzymałeś kciuki za zespół z Ohio?

Hej! Od Finałów NBA w 2004 roku kibicowałem Benowi Wallace’owi. Nie miałem wtedy żadnych oporów, żeby wiązać się z jednym graczem, zamiast całą organizacją. Być może brakowało wtedy w „polskim internecie” strony, na której mógłbym czytać o Tłokach i poczuć z nimi jakąś większą więź. Poza tym dostęp do netu był wtedy nieco ograniczony. Pamiętam, że informacje o Finałach 2004 czytałem w lokalnej gazecie… Na początku 2008 roku wszystko uległo jednak zmianie, kiedy Cavaliers dokonali trójstronnej wymiany, której częścią był właśnie Ben Wallace. Bardzo się ucieszyłem, bo miałem nadzieję, że odnajdzie u boku LeBrona Jamesa swoją drugą młodość. Przebłyski były, ale to już nie był ten sam „Big Ben”… Mimo późniejszych przygód i transferów Bena, ja pozostałem z Cavs i ogromna w tym zasługa ludzi prowadzących polski portal cavs.e-nba.pl. Dużo się tam dowiadywałem, dużo się udzielałem, aż w końcu zacząłem pisać swoje teksty. Na początku głównie tłumaczenia z amerykańskich raportów. Później pojawiała się już mała publicystyka i w końcu to wszystko wciągnęło mnie na dobre. Pozostałem przy pisaniu i przy ekipie z Ohio.

Za chwilę wrócimy do Kawalerii, jednak chciałbym na chwilę zatrzymać się przy Big Benie. Co Cię w nim urzekło? Czy jest jakikolwiek koszykarz w NBA, którego cenisz lub ceniłeś bardziej?

Żadnego koszykarza nie ceniłem bardziej, ale kilku jest blisko. Bena Wallace’a ceniłem za hart ducha, dyscyplinę pracy i walkę do ostatniej kropli krwi. Gdyby nie te czynniki Ben nigdy nie znalazłby się w NBA. Nie został wybrany w drafcie, nie miał imponującego wzrostu, a jego umiejętności z piłką były wręcz godne politowania. Nadrobił to jednak ciężką pracą w obronie, siłą i genialnym wyczuciem przy blokowaniu rzutów. Zawsze na osiedlowych boiskach mówiono mi, że też mam wyjątkowe wyczucie właśnie w tym elemencie gry, dlatego łatwiej było mi polubić Wallace’a. Oglądałem jego najlepsze akcjami godzinami, a później dręczyłem swoich kolegów czapami z pomocy.

Podobnym szacunkiem cieszy się w moich oczach Matthew Dellavedova. Jak widać, mój gust jest nietypowy. Delly jest oczywiście dużo lepszy w grze na piłce, jeszcze kilka lat temu grał wręcz finezyjną koszykówkę na parkietach NCAA. Wiedział jednak, że ze swoim marnym atletyzmem i kiepskimi warunkami fizycznymi nie załapie się do ligi zawodowej. Poprawił swój rzut, skupił się na mądrym rozgrywaniu piłki i zaczął imponować twardą grą w obronie. Dosłownie wywalczył sobie przepustkę do NBA.

Czysto koszykarko cenię najbardziej LeBrona Jamesa. Nie byłem jego kibicem od zawsze. Zawsze jednak powtarzałem, że według mnie LeBron James to synonim koszykówki. Wszystkiego, co trener powtarzał mi o tej grze. Jest ideałem współczesnego koszykarza. Gdyby miał nieco lepszy rzut musielibyśmy rozpatrywać go już w kategorii „Najlepszy w historii już, czy za chwilę?”. Poza tym, LeBron James to najlepsze co zdarzyło się NBA od prawie dwóch dekad. Zawodnik, który wizerunkowo popełnił tylko jedną gafę (decyzja 2010) w swojej karierze. Ma fanów na całym świecie, jest wzorem do naśladowania dla młodych kibiców i zawsze stawia na pierwszym miejscu sukces drużyny, a nie indywidualne osiągnięcia. Doskonale wiemy, że gdyby zależało mu na indywidualnych sukcesach, mógłby zdobywać MVP nieprzerwanie od wielu lat…

Czy widzisz w NBA zawodników, którzy choć trochę są podobni do tej defensywnej bestii? Gra się niesamowicie zmienia i jest dużo bardziej soft, jeżeli porównamy ją z najlepszymi latami Wallace’a. Czy Ben byłby w stanie się odnaleźć w takich Warriors czy Rockets?

Myślę, że Warriors byliby zachwyceni mając Bena Wallace’a w przyzwoitej formie. Niekoniecznie musiałby grać w wyjściowym składzie. Weterani są w takich zespołach w cenie. W ekipie, która ma zawsze minimum czterech rzucających zza łuku na boisku, doskonale zbierający center, broniący za trzech i zupełnie niewymagający piłki, mógłby być przydatny w niektórych ustawieniach. Tym bardziej, że pozycja środkowego w NBA jest teraz trochę niedookreślona. Gdyby Warriors grali pięcioma graczami rzucającymi z dystansu byliby jeszcze większym zagrożeniem, ale też zrobiłoby się im ciasno za linią. Ten jeden filar walczący pod koszem o każdy spudłowany rzut mógłby dawać im wiele dodatkowych posiadań.

Skupmy się już na Cavs, ale ciągle powspominajmy. Czerwiec 2016 roku był czasem wyjątkowym dla nas obydwu – pierwsze mistrzostwo NBA dla Cavaliers, dodatkowo wywalczone w heroiczny sposób. Jak wspominasz tamte Finały i moment, gdy zabrzmiała ostatnia syrena Game 7?

Płakałem. Klęczałem przed telewizorem z jednym palcem uniesionym w górę. Pierwsze mistrzostwo Cleveland Cavaliers. To było ważne wydarzenie dla mnie, ale łzy ciekły mi po policzkach, bo wiedziałem, jak ważne było to dla tej ekipy, dla LeBrona Jamesa i całego stanu Ohio. Już wtedy wiedziałem, że będzie to jedna z największych historii w dziejach koszykówki. Kilka minut po ostatniej syrenie dostałem dziesiątki smsów, tweetów i innych wiadomości z gratulacjami. To było bardzo miłe, bo przecież jestem tylko kibicem w Polsce…

Nie żałowałem wtedy żadnego dnia spędzonego z Cavaliers. Nawet dwóch pierwszych sezonów po odejściu LeBrona, kiedy było mi dane obejrzeć wszystkie mecze Cavs na żywo, po nocach… A wiadomo, że nie było wtedy czym się zachwycać. Nie żałowałem też żadnego ruchu, które wykonał David Griffin, aby przybliżyć zespół do mistrzostwa. Wiele osób mówiło przecież, że oddawanie tylu picków w drafcie, zatrudnianie emerytów i wydawanie koszmarnie wielkich sum na płace odbije się Cavaliers kiedyś czkawką. Tak, myślę, że odbije się czkawką i to już za rok, ale uważam, że taki był plan. Zróbmy wszystko, aby wygrać choć ten jeden cholerny raz! Dajmy spracowanym ludziom ze stanu Ohio jakiś powód do radości! Można nienawidzić Dana Gilberta za niektóre jego zachowania i ruchy, ale kocha się go, gdy przychodzi czas wypisywania czeków. Facet nie żałował grosza na ten sukces. W mistrzowskim sezonie Gilbert stracił 40 milionów dolarów. To była bardzo droga biżuteria. Oczywiście zyskał wiele na innych polach. Za to historyczne osiągnięcie rada miasta Cleveland była dla niego wyjątkowo przychylna w ustaleniach dotyczących jego kolejnych inwestycji w mieście.

Kolejny sezon już nie miał niestety takiego happy endu… Dość gładka przegrana z Golden State Warriors 1-4 zmusiła klub i fanów do wyciągania przeróżnych wniosków. Jestem bardzo ciekawy Twoich przemyśleń. Czy to Cavs się osłabili względem wcześniejszej kampanii? A może to Warriors uciekli całej lidze?

Niestety, sezon 2016-17 zakończył się dokładnie tak, jak wszyscy się tego spodziewali. Nie ma chyba tego co rozpamiętywać. Uważam, że Cavaliers zrobili wszystko co, w ich mocy i z odrobiną szczęścia mogli powalczyć jeszcze jeden mecz dłużej. Nie ważne.

Nie można nie docenić faktu przyjścia do Oakland Kevina Duranta i innych wzmocnień – choćby nawet głupkowatego JaVale’a McGee. Uważam jednak, że to Cavs przede wszystkim stracili sporo szans jeszcze przed początkiem minionego sezonu. Do składu nie wrócił Mo Williams, Matthew Dellavedova i Timofey Mozgov. Ani dziury na pozycji rozgrywającego nie udało się załatać w trakcie sezonu, a kiepskiego w finałach Tristana Thompsona nie miał kto zastąpić pod koszem. Prawdę mówiąc, to słabo oceniany tegoroczny offseason Cavaliers jest i tak dużo lepszy od poprzedniego. Ekipa nie straciła jeszcze żadnego ważnego gracza, a podpisała kontrakty z zadaniowcami – Jose Calderonem, Jeffem Greenem. Do tego do składu za śmieszne pieniądze dołączył też Derrick Rose. Wiadomo, to nie ten sam Rose co kilka lat temu, ale w czasach, kiedy Knicks podpisują 9-milionową umowę z Ronem Bakerem, 2 miliony na D-Rose’a wydają się genialnym posunięciem.

W zasadzie to nie Finały 2017 były najgorsze, a to, co wyprawia się po nich. Zrezygnowanie z Davida Griffina, żądanie transferu przez Kyriego Irvinga. Co się według Ciebie dzieje w tej organizacji, a przede wszystkim z Danem Gilbertem? Gdzie szukać jakiejś szansy na powrót do normalności? Obecni Cavaliers mają bardzo małe szanse w rywalizacji z „Wojownikami”, którzy nie stracili żadnego zawodnika, a wręcz się wzmocnili. Inne zespoły na Zachodzie też przecież nie próżnowały – Houston, Oklahoma, cały czas silni Spurs… Nawet Timberwolves wyglądają nieźle.

Dan Gilbert wciąż jest sobą. Nigdy nie dał przedłużenia kontraktu żadnemu GMowi. To była już trzecia taka sytuacja, kiedy menedżer chciał wybić się dzięki nowej umowie na pewną niezależność, ale Dan jasno dawał znać, że nie ma na to mowy w jego klubie. Trochę szkoda, ale z drugiej strony Gilbert ma do tego pełne prawo. To on rozdaje karty. Na szczęście wydaje się, że Koby Altman to dobre zastępstwo dla Griffa.

Poza tym jest jeszcze sprawa Kyriego Irvinga, którego zupełnie nie rozumiem. Irving to bardzo mądry chłopak. Zawsze dobrze się uczył, słuchał się rad ojca. Problem pojawił się pół roku temu, kiedy zaczął – chyba – za dużo myśleć. Stwierdził w jednym z podcastów, że ziemia jest płaska, a kilka miesięcy później oznajmił w wywiadzie, że chciałby założyć samowystarczalną wioskę na jakimś odludziu. Kiedy usłyszałem o tym utopijnym pomyśle, już wiedziałem, że dzieje się coś złego. Później jak WojBomba spadła na nas wieść o żądaniu wymiany.

Nie rozumiem tej prośby, bo z jednej strony Kyrie chce odejść dlatego, że nie chce grać w cieniu LeBrona, a z drugiej strony nie chce zostać w Cleveland, kiedy LeBron odejdzie (np. za rok). Kyrie chce być liderem zespołu, którym mógłby przecież być już za rok, jeśli wierzy, że LBJ wybiera się w cieplejsze regiony USA. Wśród zespołów, które mogłyby być jego destynacją wymienia np. San Antonio Spurs, gdzie również nie będzie 100-procentową opcją numer jeden. Nic z tego nie rozumiem.

Paradoksalnie uważam jednak, że Cleveland nie muszą wyjść na tym źle. Oczywiście porównując to do sytuacji, w której Kyrie miałby grać trochę w roli niewolnika. Jeśli nie chce tu być, to lepiej, że powiadomił o tym klub. Jeśli Cavaliers dostaną za niego dobrą paczkę, offseason może nie być o wiele gorszy od poprzedniego, o którym wcześniej wspominałem.

Problem rzeczywiście w tym, że nawet jeśli Cavs staliby w miejscu, to Warriors cały czas idą do przodu i wyciągają ludzi jak Nick Young. Co do innych zespołów z Zachodu, to według mnie taki temat nie istnieje. Warriors teraz naprawdę są lata świetlne przed resztą ligi i tylko LeBron James jakimś cudem ma szansę ich pokonać. Oczywiście jego szanse nie są zbyt wysokie…

Mamy dobrą okazję przybliżyć czytelnikom nasze działania jako CavsPL. Mógłbyś trochę opowiedzieć o naszej historii? Nie jest ona przecież zbyt krótka, a działo się dość sporo.

Nie wiem czy było coś przed cavs.e-nba.pl. Tam się poznaliśmy w 2008 roku i tam zaczęła się moja przygoda z pisaniem o koszykówce. Później wylądowaliśmy na bloxie, dalej na blogspocie, aż w końcu postanowiliśmy to wszystko trochę sprofesjonalizować i zainwestowaliśmy w swoją domenę cavs.pl, którą cały czas staramy się rozwijać. Właśnie teraz prowadzimy na niej prace, które mają sprawić, że będzie ona bardziej czytelna oraz ułatwi prace samym redaktorom. Dzięki temu newsy będą mogły pojawiać się jeszcze szybciej, co zaoszczędzi sił naszej ekipie na pisanie większej ilości tekstów autorskich. Warto też pamiętać o tym, że aktywnie działamy także w mediach społecznościowych. Nasz fanpage na Facebooku śledzi prawie 4,5 tysiąca osób, co wydaje mi się świetnym wynikiem jak na tworzoną przez amatorów polską stronę poświęconą niszowej dyscyplinie, a dokładnie jednemu klubowi zza wielkiej wody.

Na koniec kluczowa sprawa, ale wydaje mi się, że mogę znać Twoją odpowiedź – mistrzem NBA 2018 będzie ekipa…

Cleveland Cavaliers.

Dlaczego?

Cały czas żywię nadzieję, że Cavs na wymianie za Irvinga wyjdą na plus. Wierzę, że choć jedna z 29 drużyn będzie na tyle głupia, że go przepłaci. Myślę, że szanse na to zwiększa popularność medialna Irvinga, którą Forbes ocenił na trzecią w całej lidze. Tylko dwóch zawodników w lidze przyciąga fanów przed telewizory, na halę i do klubowych sklepów bardziej niż Uncle Drew. Są właściciele, którym w tym momencie zależy bardziej na zmniejszeniu strat klubu lub zwiększeniu jego zysków, niż walce o mistrzostwo. Cały czas jesteśmy przecież upominani przez ligę o tym, że jest to przede wszystkim biznes – wymiany, żeby zaoszczędzić, ściąganie graczy typu Jeremy Lin, żeby zarobić na rynku chińskim, to nie są ruchy czysto sportowe. Jeśli ta wymiana dobrze pójdzie, a następnie dobrze potoczy się okres przed trade deadline, to Cavs mogą znowu wrócić do Finałów i walczyć z Warriors o wygraną… w siedmiu spotkaniach.

Wielkie dzięki za poświęcony czas! Go Cavs!

To ja dziękuję. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Fast Break: Mniej medialny proces trwa
Gdy mówimy "Trust the Process", myślimy Philadelphia 76ers. Joel Embiid. Sam Hinkie. Tymczasem po drugiej ...