Overtime: Rozprawka o winie

Marta Kiszko Felietony Overtime Strona Główna 1

Od czego zacząć? Co można napisać, gdy rozbudzone nadzieje tak szybko weryfikuje rzeczywistość? Jest początek marca. Do końca rozgrywek pozostało około dwadzieścia spotkań, a Los Angeles Lakers już teraz wiedzą, że Playoffy obejrzą co najwyżej przed telewizorami. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, ale też jako ludzie w naszą naturę niejako wpisane jest szukanie winnych, gdy coś nie idzie po myśli. Lakers bardzo zawiedli w tym sezonie. Aż trudno uwierzyć, że od powstania organizacji w 1948 roku w Minneapolis opuścili Playoffy tylko pięć razy. Szósty jest niemal pewny, bo jak uwierzyć zespołowi, który według prognoz Basketball Reference ma 0.1% szans na przejście do fazy postsezonowej?

Żaden z trybików w tej machinie z Los Angeles nie działa poprawnie. Obserwowaliśmy to od początku sezonu, ale wtedy można było usprawiedliwiać Waltona, że ma do dyspozycji świeży skład. LeBrona, że przecież musi się dotrzeć z pozostałymi graczami, którzy dotychczas występowali z nim na parkiecie jako rywale. Mogliśmy też dać trochę “fory” Magicowi i Pelince, bo to dopiero pierwszy sezon tej ekipy, a i tak będzie czas przed trade deadline na dokonywanie większych zmian. Ja czuję się oszukana, bo to, co miało zostać poprawione, przeistoczyło się w potwora nie do okiełznania. W niczym nie przypominającego Golden State Warriors i – pomimo wcześniejszych zapewnień – nie mającego nawet jak mierzyć się z dynastią z Bay Area.


Front-office

Winny tej sytuacji jest front-office z Magiciem Johnsonem, Robem Pelinką i Jeanie Buss na czele. Johnson chwalił się swoim sukcesem w postaci podpisu LeBrona Jamesa na lukratywnym ponad 150 milionowym kontrakcie, ale czy rzeczywiście była to jego zasługa? Mam wrażenie, że James niezależnie od tego, czy Johnson siedziałby swoim samochodzie przed domem LeBrona w dniu oficjalnego pozwolenia na rozpoczęcie rozmów z wolnymi agentami, czy wylegiwałby się gdzieś na plaży na Karaibach, to i tak LBJ zdecydowałby się na grę dla Lakers. To jedyne słuszne miejsce, gdy jednocześnie chce się grać w koszykówkę i budować swoje showbiznesowe imperium. Trzeba też dodać, że jego rodzina chciała się przenieść do Kalifornii.

Gdy tylko zakontraktowano Brona, zaczęto budować skład w stu procentach pod niego. Zrobiono błąd, bo zamiast inwestować w snajperów złożyli roster z dużej ilości ball handlerów. W konsekwencji Lakers po dziś dzień są trzecią najgorszą drużyną pod względem skuteczności zza łuku (33.6%) i najgorzej rzucającą wolne (69.1%). Nadmienię tylko, że po dziś dzień także Jeziorowcy nie zatrudnili żadnego shooting coacha.

O ile brak centra w drugim unicie był kolejną kłodą pod nogi dla Lakers na początku sezonu, o tyle Magic dość sprawnie z tego wybrnął, dodając Tysona Chandlera. Weteran jednak miał na przestrzeni sezonu kłopoty zdrowotne, więc Jeziorowcy musieli dać bardziej regularny angaż Ivicy Zubacowi. Młody center zachwycił swoją postawą na parkiecie. Był ważnym zawodnikiem podczas wygranych z Thunder, czy Warriors, ale Johnson i tak podczas trade deadline pozbył się go, oddając do rywala z Clippers. W efekcie Lakers otrzymali Mike’a Muscalę, który na parkiecie przebywa około 10 minut na mecz, a teraz plotka głosi, że szukają centra. Wyjaśnie Wam to jeszcze raz: masz deficyt na pozycji centra, wtem pojawia się Zubac, który radzi sobie zaskakująco dobrze, wymieniasz go na Muskalę, który nie gra, by potem szukać kolejnego centra. Przepraszam, ale ja tu nie widzę żadnej logiki poza tym, że Clippers wyszli na tym rewelacyjnie, bo w ten sposób się tylko wzmocnili.

Żeby tego było mało, to jest to zaledwie kropla w morzu problemów przed zamknięciem okienka transferowego. Największym rozczarowaniem była jednak sytuacja z Anthonym Davisem. W pewnym momencie trudno już było połapać się kto jest kim, kto z kim trzyma i właściwie jaki pakiet proponują Lakers za centra Pelicans. Nieistotne. Cała ta sytuacja zabiła chemię w drużynie. Johnson bronił się jakby chciał trochę odbić piłeczkę, że przecież to są dorośli ludzie i muszą liczyć się z tym, że na każdym etapie kariery ich nazwisko może pojawić się w dyskusjach o wymianie. Trochę w tym racji, ale z drugiej strony zupełnie nie dziwi mnie to, że tak bardzo ucierpiała na tym chemia w drużynie. Jeanie Buss tylko jeszcze bardziej ośmieszyła organizację, mówiąc niedawno, że cała ta popelina związana z wymianą “całego rosteru” Lakers to nieprawdziwa informacja. Fake news. Jeziorowcy zmieniają narrację jak im się podoba. Ale czego można się spodziewać, kiedy zalicza się tak kolosalny blamaż? Jak można odbudować zaufanie po niezliczonej ilości plotek i przekazie “chcemy Anthony’ego Davisa niezależnie od ceny”?


Luke Walton i sztab trenerski

Winny jest też Luke Walton, choć jemu nawet trochę współczuję. Media zawzięły się na niego, bo przecież trzeba było znaleźć kozła ofiarnego, a Luke był najprostszym celem. Chłopak bez żadnych pleców poza tymi u Jeanie Buss, choć i one za moment nie będą miały żadnego znaczenia. Nie uważam jednak, że Walton jest bez winy. Obejrzałam niemal wszystkie mecze Lakers w tym sezonie (na palcach jednej ręki można policzyć te, które ominęłam) i naprawdę jestem w stanie zliczyć ile razy łapałam się za głowę, gdy widziałam, jakie decyzje podejmuje Luke Walton. Od samego początku sezonu ciążyła na nim duża presja, komentarze Magica nie pomagały mu udźwignąć trudnej sytuacji, ale uważam, że nie wycisnął z tej drużyny tyle, ile można było. Zwłaszcza, kiedy byli zdrowi. Na jego niekorzyść działa też fakt, że nie miał do końca posłuchu wśród zawodników, a weterani zwyczajnie nie darzyli go szacunkiem. Na początku lutego wdał się w ostrą dyskusję z graczami, co ponoć miało zaognić konflikt pomiędzy dwiema stronami. To tak jakby tego było mało…

Gdy natomiast mówimy też o sztabie trenerskim, zwróćcie uwagę na jakim poziomie stoi player development. Porównajcie go sobie do Brooklyn Nets, organizacji, która do niedawna mogła tylko pomarzyć o Playoffach. Nie przestanie dziwić mnie to, że – żeby daleko nie szukać – Randle, czy Russell zrobili spore postępy. Szkoda tylko, że w klubach, do których zostali przez Lakers wymienieni.


Kontuzje

Winne są także kontuzje – o ile w ogóle tak można powiedzieć. Niemniej jednak, przypomnijmy sobie bilans Lakers w grudniu. 20-14 i – jak dobrze pamiętam – piąte miejsce na Zachodzie. Podczas Christmas Day kontuzji doznał LeBron James i w konsekwencji wypadł na 18 spotkań, z których tylko sześć wygrał bez niego zespół. Lonzo Ball z kolei pojawił się tylko w 47 spotkaniach. Kontuzje dotknęły także Tysona Chandlera, Kyle’a Kuzmę, Rajona Rondo, Josha Harta, czy JaVale’a McGee. Lakers więc nie byli w pełnym składzie przez cały czas, a sytuacja zmuszała Luke’a Waltona do licznych zmian rotacji i kombinowania.


LeBron James

Winny jest też LeBron James. Nie należę do kościoła Króla, ale doceniam jego legacy, którego nota bene za nic w świecie też nie chcę zestawiać z tym Michaela Jordana. Niezależnie od tego jak dobrym jest zawodnikiem, namieszał w Lakers i jest współodpowiedzialny za brak chemii w zespole i toksyczne środowisko. Najpierw publicznie dyskredytował pracę Luke’a Waltona, przez co trener znalazł się na gorącym krześle. Później nie wstawił się za swoimi kolegami i nie wsparł ich, gdy Johnson próbował dogadywać wielki deal z Pelicans. Zmieniał narrację z dnia na dzień. Po wygranej z Rockets piał nad swoją drużyną i wystawiał jej w mediach laurkę, dwa dni później po porażce z Pelicans kwestionował chęć gry w koszykówkę swoich kolegów. W bardzo prosty sposób zapracował sobie na brak zaufania, a tak nie robi lider.

Może i James zaliczał imponujące linijki, ale w większości były to puste cyfry, które nie miały bezpośredniego przełożenia na wynik. Pudłował za to bardzo ważne osobiste i wyglądał jakby zapomniał, że gra w koszykówkę toczy się po obu stronach parkietu.


Do końca sezonu w wykonaniu Lakers pozostało 18 spotkań, a na ich drodze staną m.in. Nuggets, Celtics, Raptors, Bucks, Jazz, Thunder, Warriors, Clippers i Blazers. Nie łudzę się, że choćby połowę z tych meczów Jeziorowcy byliby w stanie wygrać. Jestem podwójnie zawiedziona zwłaszcza, że w kwietniu wybieram się na mecz z Jazz i Clippers. Nie dość, że moja ukochana drużyna – pomimo szumnych zapowiedzi – Playoffy obejrzy przed telewizorem, to być może zobaczę ją na żywo w składzie Caruso-KCP-Stephenson-Bonga-Moritz. Ciężkie jest życie kibica. Oby w następnym sezonie było lepiej.

Komentarze

  1. Powiem szczerze nie lubię i nie żal mi Lakersów, ale rozwalić tak perpektywiczny zespół to trzeba mieć talent. Nawet ja totatalny laik, gdybym był GM-em bym tego nie zrobił. Nawet, żeby mieć Lebrona.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *