Overtime: Utah Jazz napisali nowy rozdział

Marta Kiszko Felietony Overtime 1

Utah Jazz wraz z początkiem sezonu zostali skazani na tankowanie po tym, jak stracili go-to-guya Gordona Haywarda. Zarząd Jazz próbował ratować się podpisaniem Ricky’ego Rubio (co wielu także kwestionowało) i ponownym kontraktem dla Joe Inglesa, ale nikt na poważnie nie myślał, że to będzie ekipa na dodatnim bilansie. Tymczasem Utah odkopało diament (będący utrapieniem kibiców Detroit Pistons) o nazwisku Mitchell, Gobert znów grał na rewelacyjnym poziomie i Quin Snyder pokazał niedowiarkom, że z powodzeniem stworzył zespół na 48 zwycięstw.


A to dopiero początek. Jazz udowodnili, że potrafią mierzyć się z każdym w lidze, a to świetnie rokuje na przyszły sezon. Zespół, któremu z początku nie dawano żadnych szans rozprawił się z przeładowaną gwiazdami Oklahomą City Thunder. To była jedna z najciekawszych serii tegorocznych Playoffów, która doskonale obnażyła słabości ekipy Russella Westbrooka i pokazała również, że Utah Jazz to drużyna, która ma tę tożsamość. Gdy oglądałam Nutki, tam po prostu różni gracze byli odpowiedzialni za wynik w mniejszym lub większym stopniu. Oczywiście, centralną postacią w ofensywie był Donovan Mitchell, ale naprawdę świetnie obserwowało się tę zespołowość. Gracze Quina Snydera idealnie uzupełniali się na parkiecie i nagle Utah Jazz stała się dla mnie fun-to-watch.

Jazz mogą wrócić do NBA jeszcze silniejsi. Donovan Mitchell miał spotkać się ze ścianą debiutantów, a de facto to on niejednokrotnie prowadził swój zespół do zwycięstw i to wokół niego będą budować drużynę na przyszłość. Rudy Gobert także pozostanie centralną częścią układanki Snydera. Jego kontrakt wygasa dopiero w sezonie 2020/21. Podobnie jak Joe Inglesa, który zamknął usta wszelkim krytykom jego czteroletniej 52 milionowej umowy. Royce O’Neale objawił się jako solidny 3&D, który zarażał energią podczas występów z ławki i później w pierwszej piątce przeciwko Houston Rockets, natomiast Ricky Rubio… jak tu go nie kochać?

Przed Jazz stoi wyzwanie w postaci wygasających kontraktów. Czy zatrzymać Dante Exuma oraz Derricka Favorsa? Tym dwóm graczom umowy kończą się po tych rozgrywkach, będą dostępni na rynku jako wolni agenci. Na przestrzeni całego sezonu regularnego Jazz byli 0.5 lepsi ofensywnie z Favorsem, natomiast tracili o 3.1 punktu więcej z Favorsem na parkiecie. W Playoffach jego wpływ był znacznie lepszy, bowiem Utah z Favorsem byli lepsi defensywnie o 3.2 punkty, a w ataku Favors zapewniał im aż o 16.3 oczek więcej. Możemy powoli nastawiać się, że to może być ostatni sezon tego skrzydłowego w Jazz, bo raczej Quin Snyder będzie szukać jakiegoś stretch four do Rudy’ego Goberta, poprawiającego spacing na parkiecie – coś w rodzaju duetu Anthony Davis – Nikola Mirotić.

Exum natomiast w fazie postsezonowej spędził zaledwie łącznie 114 minut, dając wówczas 6.4 punktowy zastrzyk energii ławce, ale Jazz byli słabsi w obronie z nim na boisku o 15.8 oczek. Jazz mają wystarczająco pieniędzy, aby móc zaoferować mu kontrakt i liczyć, że będzie godnym zmiennikiem.

Zastanawiające jest również to, w jaki sposób ułożą atak na przyszły sezon i na ile pozwolą prowadzić grę Donovanowi Mitchellowi, mając w składzie Ricky’ego Rubio, który jest ich podstawowym rozgrywającym. Oczekuję, że Hiszpan znów zrobi postęp rzutowy, bo jeżeli Jazz planują inwestować w swojego Debiutanta w roli combo-guarda, może okazać się, że Rubio za po następnym sezonie zmieni barwy klubowe na inne.

Wielkie historie rodzą się w bólach i tak też było w przypadku Utah Jazz, którzy są chyba jedną z moich ulubionych historii tego sezonu. Najpierw utrata jednej z najważniejszych postaci, potem kontuzje kolejnych ważnych elementów rotacji Quina Snydera i postawienie krzyżyka na organizacji. Rudy Gobert miał rację, gdy 6 stycznia napisał na Twitterze „We will be fine” (Nutki miały wówczas bilans 16-23 i zajmowały 10. miejsce w Konferencji Zachodniej). Być może nawet ten sezon sprawi, że wolni agenci zaczną pukać do ich drzwi, pomimo tego, że Salt Lake City to nie jest duży rynek. Najpewniej nie uda im się ściągnąć wielkich nazwisk (na to też nie pozwala salary), ale warto pamiętać o tym, że Jazz to klub, który potrafi wydobyć maksimum z zawodników pozostających raczej w cieniu tej ligi, znajdując dla nich konkretne role.

Teraz tylko czekać na przyszły sezon i patrzeć, jak dalej szlifują swoje diamenty. Dla Utah Jazz sky is the limit i spokojnie możemy nastawiać się na to, że w kolejnych rozgrywkach będą jeszcze silniejsi.


Dzięki!

Komentarze

  1. Pamiętam Ktoś z waszych redaktorów. Dawał Utah 25 winów i 15 miejsce w konferencji. Powinien złożyć samokrytykę. Hahaha.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *