Słowo na niedzielę: Książęta Północy, Królowie Wschodu

Sebastian Niedzielski Felietony Słowo na niedzielę Strona Główna 4

Od początku istnienia klubu, Toronto Raptors nigdy nie stanęli przed tak wielką szansą zagrania w finałach NBA. Na taki moment kanadyjscy fani czekali 24 lata. Wygląda na to, że będzie to punkt zwrotny w zainteresowaniu koszykówką w Kanadzie. Kluczowe spotkanie serii Raptors z Sixers pobiło wszelkie rekordy oglądalności w Kraju Klonowego Liścia, a Finały NBA będą świętem dla tego miasta i kraju. Przed początkiem sezonu ciężko było wyobrazić sobie taki scenariusz.


Po kolejnym sweepie od Cavaliers i nie do końca zrozumiałej decyzji o zwolnieniu trenera Dwane’a Casey’ego wyglądało na to, że Raptors czekają kolejne lata ciężkiej walki o najwyższe laury. Wydawało mi się, że najlepszy sezon tego pokolenia Dinozaurów jest już za nami, a starzejący się Lowry i DeRozan będą wychowywać kolejnych zawodników, kreowanych do przejęcia po nich schedy.

Tymczasem, 18 lipca 2018 Amerykę obiegła zaskakująca informacja: wymiana Raptors – Spurs stała się faktem. Najlepszy zawodnik w historii klubu, niezwykle lojalny wobec swojej drużyny został wymieniony za gracza, który po kilku świetnych latach w Teksasie wszedł w spór z kadrą szkoleniową i miał niejako odmawiać gry, uzasadniając to niewyleczoną kontuzją. Dodatkowo, tenże zawodnik miał jeszcze tylko rok ważnego kontraktu, co oznaczało, że Raptors może już niedługo czekać przebudowa składu i kolejne suche lata po erze Lowry – DeRozan. Pomimo odejścia największego przeciwnika Raptors, jakim był oczywiście LeBron James, inne nowe potęgi Wschodu rosły w siłę. Spodziewano się pokazu siły młodych Celtów oraz Szóstek, kolejnego progresu ze strony Andetokunmbo i Kozłów (ale nie 60-22 i najwyższego bilansu w lidze). Gdzieś tam w tle byli Toronto Raptors z zawodnikiem, który – jak już po kilku godzinach od wymiany informował Chris Haynes z ESPN – nie wykazywał żadnego zainteresowania grą w Toronto. Przy tym wszystkim drużynami zamienili się również Jakob Poeltl i Danny Green, dzięki czemu Dinozaury zyskały całkiem interesujące nazwisko na pozycji rzucającego obrońcy.

Sezon 18/19 jest niewiarygodny dla Toronto Raptors z wielu powodów. Poprzez kolejne ciekawe ruchy transferowe Ujiri’ego udało się skompletować mocną startową piątkę kosztem zasobów rezerwowych. Kawhi Leonard pokazał niezwykłą waleczność w fazie play-off, do której podszedł z wielkimi zapasami energii. Udowodnił swoją bezcenną wartość, rozgrywając niesamowite spotkania przeciwko Sixers: kluczowy rzut za trzy w wyjazdowym game#4, niezapomniany game-winner z game#7; oraz Bucks: 52 minuty w game#3, wielka czwarta kwarta w wyjazdowym game#5. I to pomimo tego, że w ostatnich dwóch-trzech spotkaniach gra z urazem nogi, utykając po niektórych akcjach. Jednym sezonem (a właściwie jednymi play-offami) zasłużył na wieczną chwałę w mieście, które znalazło sobie kolejnego ulubieńca. To już tylko od niego zależy, jak długo ten związek będzie trwał.

Nie ulega wątpliwości, że dojście do finału ligi nie byłoby możliwe bez Leonarda. Jednak trzeba zaznaczyć, że nie dokonał tego w pojedynkę. Choć jako jedyny nie zaliczył nawet drobnego spadku formy od początku play-off, mógł liczyć na wsparcie swoich pomocników. Nikt nie przypuszczałby rok temu, że Pascal Siakam dokona tak wielkiego postępu w swojej grze. Oczywiście nie bez powodu obecnie wszyscy go chcą mianować do nagrody MIP (most improved player). Ku wielkiemu zaskoczeniu wręcz wyważył drzwi do pierwszego składu Dinozaurów i nawet przez myśl później nie przeszło, by ktokolwiek mógł mu to miejsce odebrać. Zagrał tak dobry sezon, że otrzymał nawet nowy przydomek – Spicy P, dużo lepszy niż PSkills!

„To najlepsze siedem lat w mojej karierze” – powiedział Kyle Lowry po wygranym meczu nr 6. Przychodził do zespołu z dna tabeli i wraz z DeRozanem wyprowadził go na sam szczyt. Przybycie Kawhi’a Leonarda oznaczało nagłe i bolesne zakończenie funkcjonującego już kilka lat duetu Lowry – DeRozan. Na placu boju pozostał jedynie Lowry, który być może nie jest już tym samym zawodnikiem co trzy lata temu, ale jednego mu nie można zarzucać – waleczności. Praca, jaką Lowry wykonuje na parkiecie, nie może być oceniona wyłącznie poprzez liczby w podstawowych statystykach. Za jego grą kryje się znacznie więcej: obrona zmuszająca rywala do szarży i ofensywnego faulu, piłki zbierane w ataku dzięki nienaturalnej ofiarności (jak w Orlando, game#3), duch drużyny i wielkie oddanie. Łączy się to niestety również z częstą nieskutecznością zza łuku, ale w serii przeciwko Bucks Lowry znów przechodził samego siebie. Po 13 latach w lidze wreszcie staje do walki w wielkim finale ligi, podobnie jak Marc Gasol, który w Toronto znajduje się od zaledwie trzech miesięcy.

Co piękne jest w tej historii – Raptors to nie jest zespół złożony z najlepszych zawodników ze swoich roczników, gwiazd rozgrywek uniwersyteckich, które od razu weszły do NBA i zrobiły furorę. Na tym polega niezwykła umiejętność Masai’a Ujiri’ego, który potrafił wyłapać takie talenty. Trzy lata temu postawił na młodego Pascala Siakama z Kamerunu, zawodnika New Mexico State, które nie jest potęgą na uczelnianej arenie. Wówczas przypuszczano, że Siakam pójdzie w środku drugiej rundy draftu, a Raptors postawili na niego już z 27 numerem. Fred VanVleet nawet nie został wybrany w drafcie po tym, jak odrzucił oferty drużyn, które proponowały mu wybór za grę w G-League. Jego również odnalazł Ujiri i po trzech latach nie może żałować, ponieważ – pomimo słabego play-off aż do game#3 z Bucks – w najważniejszym momencie roku Fred spisuje się wręcz wybornie. Norman Powell, podobnie jak VanVleet, spędził cztery lata na uniwersytecie. Teraz po czterech latach w Toronto udowadnia, że jest zawodnikiem, któremu należy się miejsce w lidze.

Są tu również zawodnicy, którzy zaznali finałów NBA w swoich poprzednich drużynach, ale z różnych powodów znaleźli się w Toronto. W tym gronie jest duet ze Spurs, Leonard – Green, lecz także Serge Ibaka, który po epizodzie w Orlando, właśnie na Północy odnalazł swój nowy dom. Patrick McCaw uciekł z Warriors w poszukiwaniu za pieniędzmi, których nie znalazł, lecz przy okazji znalazł szansę na kolejny pierścień mistrzowski.

Niezależnie od tego, jak potoczy się NBA Finals, Toronto Raptors już przeszli do historii. Bez względu na to Dinozaury już teraz patrzą w przyszłość. Masai Ujiri jasno zaznaczył tuż po meczu, że ich celem nie jest finał ligi, a mistrzostwo. Zważając na to, że naprzeciwko nich stanie jedna z najlepszych drużyn w historii NBA, mogą spodziewać się niezwykle trudnego zadania. Już przeciwko Bucks nie byli teoretycznie faworytami serii, a teraz będzie tylko ciężej. Kawhi Leonard zatrzymał już jeden marsz po three-peat Miami Heat pięć lat temu. Tym razem przed nim (i całym Toronto) znacznie trudniejsze wyzwanie.

4 Komentarze

  1. super artykul, warriors 4:1 w wielkim finale. To moj typ

  2. czy aż tak ciężko było sobie wyobrazić Raptors w finale? strzelając, stawiałem ich w top 4 wschodu (z równymi szansami 4 zespoły), względem Giannisa i Chrisa i młodych Bucks szkoda, ale nauczą się kilku rzeczy. Sam Giannis nie grał dramatycznie, bo asysty i zbiórki siedziały a punktowo to obrona Toronto zabrała mu ok. 10+ punktów na mecz (co fajne wskazówki jak Greeka i Bucks bronić). Jednocześnie Raptors i Warriors pokazali ciekawe podejście i umiejętności…. wychodzenie w Q3-4 z głebokiego deficytu. Mimo wszystko GSW 4:1 lub 4:2. Jeśli KD i DC wrócą, dałbym ich na ławkę… strategicznie to modłoby się sprawdzić, bo nadal mamy szybkę grę S5, młodzi Warriors się ogrywają a przeciw drugiemu składowi wrzucamy teoretycznie zawodników po kontuzji. Jak nie wrócą, to grać swoje.
    Zastanawia mnie jedynie gra 8 zawodnikami przez Raptors, gdzie w RS Lin ma podobne staty co VanVleet… Raptors rozegrali w sumie 2 spotkania więcej, jednak są w trybie meczowym, GSW wypoczęci, ale może rozluźnieni – dla nich ważne ukraść 1 spotkanie w Kanadzie, dla Raptors z kolei za wszelką cenę obronić dom (mogą być zacięte dwa pierwsze).

  3. robotę jakąś tam odwalili, byli 2 pretendentem obok Bucks, z tych 2 drużyn większość typowała, u Zielonych sporo bałaganu przez Irvinga, 76’s tylko napompowani, podobnież jak w początkowej fazie GoT kibicuję (jestem zmuszony) Raptors, miłoby było zobaczyć Gasola i Lowry czy Greena z pierścieniami mistrzów

    Raptors mają szanse podobne do szans Spurs (przed feralną sytuacją) czyli wszyscy ich skreślają, a nagle może się okazać że zawalczą

    Patrząc jednak na sytuację realnie 4-2 dla Warriors

  4. Raps wygrali świetną obroną, nie ma co do tego wątpliwości, a na dokładkę mają MVP ligi. Jednak na GSW to będzie za mało, bo trzeba jeszcze dorzucić coś więcej w ataku. Chyba, że odetka się Green, a VanFleet dalej będzie strzelał na 80% za 3, bo dużych to Warriors posadzą na ławce, przynajmniej do powrotu Duranta…

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *