Trash Talker: Dennis Rodman – Rozrabiaka

Mateusz Połuszańczyk Felietony Strona Główna Trash Talker

Bezsprzecznie jeden z najlepiej zbierających zawodników w historii NBA, a także najtwardszych defensorów lat 90-tych. Puszczał wiązanki słowne równie szybko jak wprawiał pięści w ruch. Postać wyjątkowa i nietuzinkowa. Można go kochać albo nienawidzić. Napisać o nim, że zasłynął kontrowersyjnymi zachowaniami, że był skandalistą, to nie napisać nic. Panie i panowie, przed Wami – Dennis Rodman.

Dzieciństwo i młodość

Podejrzewam, że część z Was oglądała kiedyś jakikolwiek talent show, typu: „Na lodzie, na wodzie, na sianie”. Zazwyczaj są tam prezentowane krótkie dokumenty o uczestnikach i prawie każdy z nich wypowiada się w następujący sposób: „Już od najmłodszych lat chciałem zostać piosenkarzem. Gdy byłem mały, tata prowadzał mnie na lekcje śpiewu. Gdzieś mam nawet nagrania, jak śpiewam do pustej puszki po dezodorancie”. Generalnie chodzi o to, że pragnieniem wszystkich biorących udział w tego typu programach było występowanie na estradzie, co znajduje odzwierciedlenie w może kilku procentach przypadków. Zgoła inaczej wygląda historia naszego głównego bohatera. Dennis Rodman przyszedł na świat w Trenton, stolicy stanu New Jersey. Kiedy miał zaledwie trzy lata, jego ojciec zdecydował się porzucić rodzinę, w skład której wchodziła mama – Shirley, Dennis oraz jego dwie młodsze siostry – Kim i Debra. Shirley od razu spakowała wszystkie manatki, wzięła dzieci i – podążając za chlebem – wyprowadziła się z nimi do Oak Cliff w Dallas, czyli dzielnicy, która była owiana raczej złą sławą.

Rodman żył w biedzie, nigdy tego nie ukrywał. Najlepszym przykładem tego, że za wszelką cenę chciał się choćby przez chwilę otrzeć o odrobinę luksusu, były targi stanowe w Dallas. Zarówno on, jak i jego rówieśnicy nie mieli pieniędzy, by się na nie dostać, więc radzili sobie innymi sposobami. Jakimi?

„Żaden z dzieciaków, z którymi się zadawałem, nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wybrać się na targi, ale byliśmy na nich co roku. Istnieje podziemny tunel ściekowy, poprzez który można tam trafić. Wczołgiwaliśmy się do niego przez właz i rozpoczynaliśmy naszą podróż. Tunel był dostatecznie szeroki, ale śmierdziało w nim tak bardzo, że trudno to opisać. Było ciemno i strasznie, zatem braliśmy ze sobą latarki, żeby móc dostrzec wyrysowane linie, którymi ktoś kiedyś zaznaczył drogę do celu. Droga, którą przemierzaliśmy liczyła jakieś osiem kilometrów” – wspomina Rodman.

„The Worm” w szkole średniej mierzył tylko 168 centymetrów wzrostu. Nie posiadał więc wymaganych warunków fizycznych, czy nieziemskiego talentu do koszykówki. Mimo to uczęszczał do klasy sportowej, choć częściej podczas spotkań pełnił rolę ławogrzeja albo był zupełnie omijany przy ogłaszaniu składu meczowego. Przełom w jego życiu nastąpił po ukończeniu szkoły. Bowiem w ciągu kilkunastu miesięcy urósł aż o 27 centymetrów. Pracował wówczas jako stróż na lotnisku w Dallas i – jak sam mówi – wtedy poczuł, że chce zrobić kolejny krok w kierunku koszykówki.

Dennisowi udało się dostać na uniwersytet Gainesville, ale nie zagrzał tam miejsca zbyt długo. Powodem były mizerne wyniki w nauce, chociaż na parkiecie kręcił świetne statystyki na poziomie 17.6 punktu i 13.3 zbiórki na mecz. Bardzo szybko zainteresowała się nim uczelnia Oklahomy, gdzie Rodman okazał się być wiodącą postacią, dzięki czemu w 1986 roku otrzymał możliwość pokazania swoich umiejętności na obozie dla kandydatów do NBA. Właśnie tam zwrócił na siebie uwagę skautów Detroit Pistons.

Bad Boys

W tym samym roku „Robak” został wybrany z dwudziestym siódmym numerem w drugiej rundzie draftu przez Tłoki. Pierwszy sezon nie był w jego wykonaniu specjalnie wybitny, jeśli chodzi o indywidualne statystyki, ale jako drużyna Pistons zakończyli rozgrywki z bilansem 52-30, by następnie szybko odprawić w play-offach Washington Bullets (3-0) oraz Atlantę Hawks (4-1). W finałach konferencji wschodniej stanęli w szranki z naszpikowanym wielkimi nazwiskami Boston Celtics (Larry Bird, Robert Parish, Kevin McHale, Danny Ainge). Zresztą – jak by nie patrzeć – w ekipie Tłoków też roiło się od świetnych zawodników tj. Isiah Thomas, Joe Dumars, Vinnie Johnson czy Bill Laimbeer. Seria rozstrzygnęła się dopiero po siedmiu zaciętych spotkaniach na korzyść Celtów, a rozwścieczony całą sytuacją Rodman w pomeczowym wywiadzie wypalił:

„Larry Bird jest przereklamowany pod każdym względem. Dlaczego jest taki znany? Bo on jest biały. Nigdy nie usłyszysz, że czarnoskóry jest najlepszy”.

Później Dennis musiał publicznie przeprosić, aby uniknąć zarzutów na tle rasowym, co koszykarz oczywiście uczynił. Ogromnym atutem Rodmana w tej sprawie był fakt, że jego dziewczyna – Anicka Bakes – miała biały kolor skóry. Koniec końców Annie została żoną Dennisa, ale ich małżeństwo wkrótce się rozpadło. 11 lutego 1993 roku policja znalazła „Robaka” pod halą Pistons, gdzie spał w swojej ciężarówce z naładowaną strzelbą. Sam zainteresowany skomentował to wydarzenie następująco:

„Zdecydowałem, że zamiast popełniać samobójstwo, zabiję „kuglarza”, który siedzi w Dennisie Rodmanie i przeszkadza mu w byciu sobą. Przeżyję życie tak jak ja chcę i będę z tego powodu szczęśliwy. Zabiłem człowieka, którym nie chciałem być”.

Warto podkreślić, że w latach 1989-1990, ogrywając w finałach ligi odpowiednio Los Angeles Lakers (4-0), a także Portland Trail Blazers (4-1), „The Worm” dwukrotnie sięgnął z „Bad Boys” pod batutą trenera Chucka Daly’ego po mistrzostwo NBA. Ponadto dwa razy został wybrany najlepszym zawodnikiem defensywnym rozgrywek sezonu regularnego (1990, 1991).

Rozrabiaka wśród Byków

W kampanii 1993/94 Dennis przeniósł się do San Antonio Spurs, lecz jego przygoda w Teksasie nie trwała zbyt długo. David „Admirał” Robinson, wracając pamięcią do tamtego okresu, stwierdza jasno:

„Niektórzy z nas czuli się jakby Dennis nie był częścią zespołu. Mieli wrażenie, jakbyśmy nie stanowili jedności. W końcu przyszli do mnie i powiedzieli: „Chcemy mieć prawdziwy zespół. Ty jesteś tutaj kimś, więc jeśli on chce grać z nami to dobrze, ale jeśli jest inaczej, to damy sobie radę bez niego”. Rodman bardziej nadawał się do zoo, niż do zawodowego uprawiania sportu” – dodaje Robinson.

„Robak” nie pozostawał dłużny Robinsonowi i po tym, jak na mocy wymiany, w której powędrował do Chicago Bulls w zamian za Willa Perdue, odpłacił mu jednym, acz wymownym tekstem:

Ostrogi byłyby znacznie lepszym zespołem, gdyby David Robinson nie tracił swoich największych atutów za każdym razem, kiedy grał ważny mecz”.

Wówczas trio Jordan-Pippen-Rodman brylowało na parkietach NBA i w sezonie 1995/96 wykręcili rekord 72-10, który został pobity dopiero po dwudziestu latach przez aktualnych mistrzów ligi – Golden State Warriors. Przez fazę pucharową Byki przeszły jak burza, a w finałach zwyciężyły w sześciu spotkaniach z Seattle Supersonics. Podczas dwóch kolejnych lat dominacja Chicago była niepodważalna. Dennis za to czuł się zdecydowanie bardziej komfortowo niż w drużynie Spurs. O symbiozie wspomnianego tercetu najlepiej świadczą te słowa:

„Na boisku pomiędzy mną a Michaelem wszystko jest w porządku, od czasu do czasu zamienimy nawet kilka słów. W normalnym życiu podążamy jednak w zupełnie różnych kierunkach – on na północ, a ja na południe. Scottie Pippen jest gdzieś pośrodku. Pełni rolę równika”.

Rywalizacje w NBA Finals 1997 i 1998 z Utah Jazz przeszły do historii, a Rodman stał się przedmiotem kultu. Kolorowe fryzury oraz wytatuowane ciało stanowiły swoiste spoiwo z niewyparzonym językiem, tworząc chaos, który rozumieli wyłącznie najbardziej zbuntowani koneserzy koszykówki. A zbiórki i bójki stały się nierozłącznym elementem postawy „Robaka”, dodając charakteru jego legendzie. Legendzie, która mogła nigdy nie powstać. Dennis zakończył karierę w 2000 roku po krótkich epizodach w Los Angeles Lakers i Dallas Mavericks.

Hazardzista

Swój pseudonim silny skrzydłowy zyskał dzięki zamiłowaniu do hazardu, ponieważ ponoć potrafił wić się pomiędzy automatami do gry niczym robak. Jeden ze wspólnych wieczorów z Rodmanem opisał znany dziennikarz – Kent McDill – w książce własnego autorstwa pt. „Chicago Bulls. Gdyby ściany mogły mówić”:

„Zobaczyłem Rodmana, stojącego przy stole do gry w kości. Jakimś cudem dostrzegł mnie, gdy wchodziłem do sali. Zawołał mnie i poprosił, żebym pomógł mu wygrać trochę kasy. I zdaje się, że to właśnie zrobiłem. Nie gram w kości, choć całkiem dobrze orientuję się we wszystkim, co ma związek z cyferkami. Ale tej rozrywki jakoś nie czuję. Rodman dał mi przez chwilę potrzymać kości, poszło nam na tyle dobrze, że zadowolony z moich wyników kilkakrotnie poklepał mnie po plecach. Nie miałem pojęcia, co robię. Nie, nie uprawiałem hazardu. Było to chyba tylko pomocnictwo i nakłanianie do popełnienia przestępstwa. Potem szczęście się ode mnie odwróciło, ktoś zabrał mi kości, postałem jeszcze przez kilka minut, po czym nagle ktoś mnie zaatakował. Raptem dwie nieowłosione dłonie chwyciły mnie wpół i podniosły do góry. Ktoś obrócił mnie o 180 stopni, tak że znalazłem się tyłem do stołu. Spojrzałem za siebie, żeby zobaczyć, co się właśnie wydarzyło, i zobaczyłem bardzo atrakcyjną wysoką kobietę stojącą obok Rodmana. Rozpoznałem jej ręce – to ona podniosła mnie z mojego miejsca. Omiotła mnie wzrokiem, który w najlepszym razie można było określić pogardliwym. Rodman spojrzał na mnie. Potem na nią. Potem znowu na nią. Uśmiechnął się, wzruszył ramionami i dalej robił to, co wcześniej. Moja wspólna noc z Dennisem Rodmanem przy stole do gry w kości dobiegła końca. Zostałem zastąpiony”.

„Ambasador”

Po zakończeniu kariery sportowej Rodman wielokrotnie narażał swój – i tak już nadszarpnięty – wizerunek na szwank. Najlepszym tego przykładem są wizyty w Korei Północnej, gdzie pokazywał się publicznie w towarzystwie Kim Dzong Una, którego zresztą uważa za swojego dozgonnego przyjaciela. Na łamach „The Telegraph” były zawodnik NBA zdobył się na kilka ciepłych zdań pod adresem koreańskiego dyktatora:

„Siedmiogwiazdkowa, nieustająca impreza, najlepsze alkohole i prywatna wyspa. To jak wyjazd na Hawaje albo Ibizę, z tą różnicą, że całą wyspę masz tylko dla siebie. Kim lubi, kiedy otaczający go ludzie są szczęśliwi. Niemal cały czas było przy nim jakieś 50-60 osób. Śmiali się, popijali drinki. On ma wszystko to, co najlepsze, cokolwiek zechcesz. Jeśli poprosisz np. o butelkę tequilli, to możesz być pewien, że dostaniesz najlepszą, jaka jest”.

Podróże „Robaka” do Korei Północnej wywołały zamieszanie oraz masę plotek do tego stopnia, że Departament Stanu USA był zmuszony wydać oświadczenie, w którym wyraźnie zaznaczył, że Dennis Rodman nie jest ich ambasadorem i nie reprezentuje amerykańskiego rządu.

Wspomnień czar

Tytułem końca chciałbym przedstawić historię, która przydarzyła się w dzieciństwie redaktor Marcie Kiszko. Marta bez wahania postanowiła mi pomóc w tworzeniu tego tekstu, za co serdecznie jej dziękuję. A oto, jak pamięta swoje spotkanie z „Robakiem”:

„Rodman przyjechał do Warszawy we wrześniu 1998 (przyznaję, musiałam zajrzeć do Google’a, nie pamiętałam aż tak dokładnej daty). O ile się nie mylę, wizyta była częścią promocyjnego tournee, który Dennis robił razem z Converse. Ja miałam wtedy niedługo potem skończyć osiem lat. Pamiętam, że miało być wtedy zaplanowane spotkanie z koszykarzem w jednym ze sklepów sportowych (nazwy sobie nie przypomnę) na obecnym placu Zbawiciela. Zaraz obok hipsterskiej kawiarni i szkoły metodystów. Totalnie nie mam pojęcia, co się wydarzyło, że przed tym „meet-and-greet” z fanami, my trafiliśmy do Mariottu – hotelu, w którym zatrzymywał się Dennis. Coś mi się kojarzy, że w ogóle byliśmy tam dzień przed spotkaniem z fanami. Albo mój tata albo moja mama musieli się jakoś dowiedzieć, że Rodman planuje zatrzymać się w tym hotelu (albo nawet było mówione o tym w telewizji – takie czasy, „najntisy w rozkwicie”), ale stałam tam kilka ładnych godzin w lobby, czekając na mojego ulubionego koszykarza. Pojechaliśmy w składzie: ja, moja mama (najlepsza na świecie! Naprawdę dozgonna wdzięczność, że znosiłaś wszystkie moje głupie zajawki!), moi dwaj koledzy i ich mama. Moja miłość do Chicago Bulls została zaszczepiona przez właśnie jednego z tych kumpli, który jest ode mnie pięć lat starszy (wiecie, wtedy miał 13 lat – to już był autorytet!). Razem oglądaliśmy mecze, zbieraliśmy albumy o NBA i każdy chciał być jak Mike. Wracając… Staliśmy tak parę dobrych godzin w oczekiwaniu na Robaka i nagle sam Rodzilla wychodzi z windy! Nie pytajcie o to czy rozmawialiśmy o jego twardej grze, o Billu Laimbeerze czy o trójkątach Jacksona. Pewnie coś tam wydukałam, że kocham Bullsów i mam 8 lat i w ogóle to Dennisie – jesteś moim koszykarskim bogiem, ale zupełnie nie jestem w stanie odtworzyć, jeden-do-jednego, tej „rozmowy”. Tak jak z perspektywy czasu na to patrzę to była to jedna z najbardziej abstrakcyjnych rzeczy, jakie wydarzyły się w moim życiu. Na nasz „stalking” zabrałam ze sobą plakat z Bravo Sport. Rodman kryje na nim Johna Stocktona (piękne czasy – plakaty koszykarskie w pismach sportowych dla młodzieży!). Dennis długopisem (jak miałeś markera to znaczy, że się powodziło) złożył mi na nim autograf, chyba jednego z kumpli potargał po głowie i z każdym z nas przybił piątkę. Zajawa u mnie była do tego stopnia, że postanowiłam… nie myć tej ręki przez tydzień. W końcu to prawie jakby przybić piątkę z MJem… dobra, nie będę niewdzięczna. Rodmana stawiałam na pierwszym miejscu obok Jordana. To był mój ulubiony duet w lidze i też nie potrafię powiedzieć dokładnie czemu Rodman. 8-letnie dziecko nie kuma koszykówki na żadnym poziomie, więc to chyba musiało być to, że on jest taki… inny. Nieważne. Następnego dnia pojechaliśmy jeszcze do tego sklepu sportowego, gdzie zaplanowane było spotkanie z gwiazdą. Był tłum i szał. Dostaliśmy po podpisanym plakacie promocyjnym (Rodman sam pod koszem robiący layup) i zwinęliśmy się chyba do domu. Podobno gdzieś w archiwum rodziców moich kumpli jest to nagranie VHS z Mariottu, na którym został uchwycony ten moment naszej interakcji z Rodmanem. Jeśli je odkopię, na pewno chętnie się podzielę. I to jest właśnie mega – nie było jeszcze komórek z aparatami, dvd, internetu na taką skalę. Pewnie gdyby to wszystko było tak łatwo dostępne, to wylądowałoby na facebooku, instagramie czy gdzieś tam w tzw. soszjalach, a ja obejrzałabym to setki tysięcy razy do tego czasu i nic nie robiłoby na mnie już takiego wrażenia. A jednak po tych prawie (!) 20 latach, opisując to de facto po raz pierwszy w życiu mam takie ciary, że hej! I wypadałoby tu podziękować rodzicom, Darkowi i Michałowi (starszym kolegom), dzięki którym zaczęłam rozwijać swoją koszykarską pasję”.

Drodzy czytelnicy, kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Rasheed Wallace czy Ron Artest, znany aktualnie jako Metta World Peace? Czekam na Wasze głosy w komentarzach do poniedziałku wieczorem. Pozdrawiam.

15 Komentarze

  1. Dzięki za artykuł. Nigdy nie zapomnę jak Rodman wyautował Franka w finałach 😀
    Next Rasheed.

    1. Nie ma sprawy. Zawsze do usług i przepraszam za małe opóźnienie. Po prostu dobijam już do takiego wieku, że gdy składam wizytę fryzjerowi w sobotę i pytam, czy można coś z tym na głowie zrobić, to zazwyczaj otrzymuję odpowiedź: „Proszę zostawić, będzie gotowe na środę”. 1-0 Rasheed! 😉

  2. Remis. Pokój Światowy poproszę.

    1. Również jestem przeciwko przemocy, chociaż obaj panowie dawali czadu, jeśli idzie o „rozwiązania pokojowe”. Game is tied! 1-1. 😀

  3. Jak zawsze świetny tekst Mateuszu. Też jestem za pokojem na świecie …. ale poproszę Rasheeda.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Oj, nie przesadzajmy z tą świetnością. Dawidzie, jakość dała tutaj redaktor Marta K., więc jej należą się brawa. 🙂 Rasheed prowadzi 2-1. 😉 Jeszcze muszę do niego przedzwonić i zapytać, czy piłka nie kłamie? Ale myślę, że to formalność. 😀

  4. Dziękuję, świetny art!

    A może następny byłby Bill Laimbeer?

    1. Bill chyba zasługuje na kilka odcinków 😉

    2. Dziękuję za uznanie. 🙂 Laimbeer będzie do wyboru w przyszłym tygodniu. 😉

      1. Dobrze, to kompromis. Kilka odcinków o Laimbeer w przyszłym tyg 🙂

  5. Ponownie remis. World Peace 😉

  6. Rasheed Wallace 🙂

  7. Budujemy przewagę: Rasheed Wallace

  8. Przewaga rośnie – Rasheed Wallace

  9. Mateusz Połuszańczyk

    A więc postanowione – Need for Sheed! 😀 Pozdrawiam.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Debiutant Davon Reed opuści 4-6 miesięcy gry
Wybrany przez Phoenix Suns z 32. numerem tegorocznego draftu Davon Reed przeszedł operację reparacji łąkotki ...