Trash Talker: Latrell Sprewell – Ciemna strona mocy

Mateusz Połuszańczyk Felietony Strona Główna Trash Talker 15

Podczas swojej kariery prezentował umiejętności na miarę największych gwiazd naszej ukochanej dyscypliny sportu. Potencjałem koszykarskim przerastał własne jestestwo, ale z upływem lat mroczna strona jego charakteru zaczęła brać górę nad poczynaniami na parkiecie. Człowiek porywczy? Z pewnością. Niewykorzystany talent? Bez dwóch zdań. Przed państwem – wybrany jednogłośnie drogą głosowania – Latrell Sprewell.

Droga do NBA

Latrell Sprewell przyszedł na świat 8 września 1970 roku w Milwaukee i tam też uczęszczał do Washington High School. Po ukończeniu nauki w szkole średniej wybrał uczelnię Three Rivers Community College w stanie Missouri, której barwy reprezentował przez dwa lata. W 1990 roku przeniósł się na kampus uniwersytetu Alabama, gdzie przyszło mu grać u boku Roberta Horry’ego, Jasona Caffeya i Jamesa Robinsona. Podczas ostatniego sezonu Sprewell kręcił imponujące statystyki na poziomie 17.8 punktu oraz 5.2 zbiórki. Na chętnych przy naborze do najlepszej ligi świata nie trzeba było długo czekać. Latrell został wybrany z dwudziestym czwartym numerem pierwszej rundy draftu 1992 przez Golden State Warriors.

Sprewell kontra Barkley

W zespole z Oakland z miejsca stał się czołową postacią, wypełniając lukę po odejściu Mitcha Richmonda do Sacramento Kings. Przyszło mu grać u boku weteranów, rutyniarzy w swoim fachu – Chrisa Mullina i Tima Hardawaya. Już w premierowym sezonie błyszczał formą, notując średnią na poziomie 15.4 punktu, a w wyścigu po nagrodę dla najlepszego debiutanta roku przegrał z Shaquillem O’Nealem. W kolejnych rozgrywkach Warriors, wzmocnieni Chrisem Webberem, awansowali do play-offów. Niestety, w pierwszej rundzie zostali odprawieni z kwitkiem przez Phoenix Suns (3-0), aczkolwiek Sprewellowi – jeśli chodzi o dokonania ofensywne – można było zarzucić najmniej (22.7 pkt, 7.0 ast na mecz), natomiast jego pyskówki i osobista rywalizacja z Charlesem Barkleyem to już klasyka koszykarskiego kina. Poniżej krótkie dowody na to, że panowie za sobą przepadali niczym – najłagodniej rzecz ujmując – śmierć i życie, tyle że w tym konflikcie obaj wcielili się w rolę żniwującej kostuchy.

Dusiciel z Wisconsin

Podejrzewam, że większość czytelników słyszała o seryjnych zabójcach, określanych zazwyczaj rzeczownikiem oraz miejscowością – bądź stanem – w którym dokonano szeregu psychopatycznych mordów albo miastem, z którego pochodził sprawca. Dla przykładu: „Rzeźnik z Kingsbury Run”, „Potwór z Rostowa”, czy nasz rodzimy „Wampir z Bytomia”. W tym konkretnym przypadku, tytuł historii nie jest przypadkowy. Przemoc była ciemną stroną mocy Latrella Sprewella, natomiast jej stosowanie – zgłębianiem potęgi gniewu lordów Sith. Spree zwykle palił się do bójek na treningach, najlepiej z kolegami. W 1993 roku wdał się w potyczkę na pięści z Byronem Houstonem, w 1995 wziął na celownik Jerome’a Kerseya. Ponoć w starciu z tym ostatnim otrzymał porządne baty, ale i to nie zniechęciło go do złożenia broni. Wręcz przeciwnie. Opuścił salę treningową, by za chwilę wrócić z ogromnym kawałkiem deski, a gdy to nie pomogło, wygrażał Kerseyowi, że jeśli będzie trzeba, to wytłumaczy mu „kto tu rządzi” używając swojego rewolweru. Ta sytuacja to jednak małe piwo w porównaniu z tym, co Latrell zrobił dwa lata później, dokładnie 1 grudnia 1997 roku. Ówczesny szkoleniowiec Warriors, P.J. Carlesimo, upomniał Sprewella mówiąc, że nie przykłada wagi do siły podań. Nasz bohater odparł, że nie jest w nastroju do wysłuchiwania krytyki i żeby trener dał sobie na wstrzymanie. Carlesimo tychże ostrzeżeń nie brał na poważnie i ponownie zwrócił Latrellowi uwagę. Sprewell ruszył na niego z krzykiem: „Zabiję cię!”, następnie chwycił go za szyję i zaczął dusić. Trwało to kilkanaście sekund, zanim zszokowani zawodnicy wraz ze sztabem szkoleniowym odciągnęli wściekłego koszykarza od Carlesimo. Spree został odesłany do szatni, ale jego zdaniem sprawa nie miała finału. Minęło ledwie dwadzieścia minut, Sprewell wrócił na parkiet i – nie patrząc na konsekwencje – uderzył trenera w twarz. Karą za haniebny czyn było zawieszenie gracza na dziesięć spotkań ze wstrzymaniem wypłaty środków pieniężnych za ten okres. Pod naporem presji środowiska i opinii publicznej, Warriors unieważnili jego umowę, opiewającą na 24 miliony dolarów za trzy lata gry. Latrell natychmiastowo złożył apelację, co zaowocowało utrzymaniem kontraktu z Wojownikami. Zawieszenia do końca rozgrywek nie udało się uniknąć. W tym czasie Sprewell spowodował wypadek samochodowy, w którym ucierpiały dwie osoby. Sąd skazał go za to na trzy miesiące aresztu domowego. A że potrafił osiągać niebotyczny poziom jako Wojownik, to zupełnie inna historia.

Nowy Jork i Minnesota

W 1998 roku Spree trafił do New York Knicks w ramach wymiany, na mocy której szeregi Warriors zasilili John Starks, Chris Mills oraz Terry Cummings. Lokaut spowodował, że wszystkie drużyny rozegrały zaledwie po 50 spotkań, zaś Knicks zameldowali się w fazie pucharowej z ostatniej pozycji premiowanej awansem, legitymując się bilansem 27-23. Już w pierwszej rundzie musieli stawić czoła najlepszej ekipie Wschodu – Miami Heat. Seria rozstrzygnęła się dopiero w pięciu meczach (3-2) na korzyść zespołu z Big Apple, a wisienką na torcie był game-winner Allana Houstona w finałowej akcji Game 5. Następnie Knicks gładko pokonali Hawks (4-0) i nie dali większych szans Indianie w finałach konferencji (4-2). Tym samym Latrell po raz pierwszy i ostatni mógł rozkoszować się smakiem NBA Finals. Mimo, że podczas finałów ligi Sprewell osiągał zdobycze punktowe na poziomie 26 oczek, to z rywalizacji zwycięsko wyszli zawodnicy San Antonio Spurs (4-1). W następnych latach Spree grał pierwsze skrzypce w nowojorskiej drużynie, ale rewanż Pacers w finałach Wschodu 2000, a także zaskakująco szybka porażka w pierwszej rudzie play-offów 2001 nasiliły frustrację organizacji Knicks. Przed kampanią 2002/03 Sprewell postanowił dolać oliwy do ognia. Przyjechał na obóz przygotowawczy ze złamaną ręką, tłumacząc kontuzję upadkiem na jachcie, co – jak się później okazało – było nieprawdą, bowiem Latrell urazu doznał podczas bójki. Oficjalnie ukarano go za niepoinformowanie o kontuzji w wyznaczonym terminie. Grzywna wyniosła ćwierć miliona dolarów. W sezonie 2003/04 wraz z Kevinem Garnettem i Samem Cassellem stworzyli najlepiej punktujące trio ligi, a Minnesota zdobyła mistrzostwo dywizji i ukończyła fazę zasadniczą jako lider Zachodu przy bilansie 58-24. Po łatwej serii z Denver Nuggets w pierwszej rundzie (4-1) i piekielnie trudnej przeprawie w półfinałach konferencji zachodniej z Sacramento Kings (4-3),  Timberwolves ulegli Los Angeles Lakers w WCF (4-2).

Żądza pieniądza

Od kilku sezonów jesteśmy świadkami zażartej dyskusji na temat przepłacania zawodników. Ten nie jest wart horrendalnych zarobków, temu nie należy się maksymalny kontrakt, tamten nie zasłużył na obrzydliwie wysoką gażę. Bogactwo miesza się z hierarchią wartości, zamiast ją wyznaczać. Każdy gracz NBA jest traktowany bardziej jak produkt, niż sportowiec. Wokół większości buduje się pseudo-romantyczną otoczkę, która ma na celu m.in. promocję ligi, ale generuje również gigantyczne pieniądze. Jest mi to znane, od kiedy pamiętam, aczkolwiek nie na tak szeroką skalę. Prawa do transmisji, reklamy naszpikowane gwiazdami NBA, wpływy ze sprzedaży biletów, obowiązkowa obecność na portalach społecznościowych, koszulki, buty, czapeczki, karty z wizerunkami ulubieńców, gadżety i wachlarz innych rozmaitości – do tego wszystkiego zdążyłem się już przyzwyczaić. Jednak oferowanie rezerwowym potężnych zarobków wciąż uważam za nieudany, kiepski żart. Śmiem twierdzić, że do uroków systemu przepłacania świetnie pasowałby właśnie Latrell Sprewell. Nasz bohater był zmuszony podjąć przedwczesną decyzję o zakończeniu kariery na parkietach najlepszej ligi świata. Co było powodem jego rezygnacji? Kasa, misiu, kasa!

Spree uwielbiał pławić się w luksusie, kochał roztrwaniać pieniądze na używki oraz kobiety, którym kupował drogie błyskotki, odzież i wszystko, czego tylko dusza zapragnie. W 2005 roku Minnesota Timberwolves zaproponowali Sprewellowi przedłużenie kontraktu o łącznej wartości 21 milionów dolarów za trzy lata gry. Co zrobił Latrell? Odrzucił „śmieszną” ofertę włodarzy organizacji z Minneapolis, po czym – w trakcie obrosłej legendą konferencji prasowej – zakomunikował jasno:

– Mam rodzinę do wykarmienia. Jeśli Glen Taylor nie chce, żeby moja rodzina chodziła głodna, to niech lepiej wydusi ze swoich kieszeni trochę więcej forsy. W przeciwnym wypadku niebawem zobaczycie moje dzieci w jednej z tych reklam, w których występuje Sally Struthers.

O jakie reklamy chodzi? O takie…

Po kampanii 2004/05 podróż Sprewella koszykarskim galeonem pod banderą NBA dobiegła końca, zaś z fortuny zdobytej podczas tej wyprawy (około 100 milionów dolarów) zostały mu marne dukaty. Według doniesień piratów z medialnych tawern, w 2015 roku jego majątek skurczył się do 50 tysięcy, natomiast Spree samotnie zamieszkuje wyspę zwaną kawalerką.

Drodzy odbiorcy, w przyrodzie nic nie ginie, a tym bardziej w redakcyjnym świecie NBA Labs. Kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Larry Bird czy Allen Iverson? Na wasze głosy w komentarzach czekam do wtorku wieczorem. Pozdrawiam!

15 Komentarze

  1. Bird oczywiście, chociaż czuję, że pójdziecie w AI.

  2. Sprawę to był niezły kozak w ataku. Ale jak piszesz ciemna strona Mocy wciągnęła go za bardzo😉 pamiętam jak byłem w szoku, kiedy odmówił umowy za 21mln.

    Głosuję na jednego z największych skurczybykiem w historii NBA Larrego 😉

  3. Mimo miłośći do AI, BIRD!!!!

  4. W kategorii trash talkingu nie widzę innej możliwości niż Larry Bird 🙂

  5. Larry!!!! Larry!!!!

  6. Dawać Ptaka!

  7. Larry The Ptak! 😀

  8. Fajny artykuł, w następnym Larry please

  9. Mateusz Połuszańczyk

    Drodzy odbiorcy, proszę mi wybaczyć, gdyż w tym tygodniu Trash Talker się nie ukaże. Po prostu tekst powoli dojrzewa (przecież piszę o Larrym), a i ja mam setki spraw do załatwienia. Artykuł o Birdzie zostanie opublikowany dopiero w sobotę, 30 września. Sami ocenicie, czy warto było czekać. Pozdrawiam! 🙂

  10. Na Larry’ego? Zapewne masz milion anegdot i nie wiesz jak to zwięźle upchnąć. Rozumiemy.

    1. Dawidzie, historyjek z udziałem Larry’ego rzeczywiście jest mnóstwo, ale spokojnie – wiem jak to upchnąć. Cierpliwości. 😉

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
W Detroit nie składają broni – wywiad z Dawidem Lenkiewiczem z Pistons Poland
Nadchodzący sezon dla Pistons nie będzie historycznym. Nie dostaniemy powtórki emocji z ery Goin' To ...