Fast Break: Nie ma to jak w domu, LeBron zaliczył knock-down

Paweł Mocek Fast Break Felietony Strona Główna 0

Im dalej w playoffach, tym mniej powinniśmy zwracać uwagę na to, co działo się w ostatnim meczu. Trenerzy wyławiają z nich pojedyncze szczegóły – pozytywne i negatywne – a na końcu mogą sporządzić zupełnie inny gameplan, niż na poprzednie spotkanie. W przypadku Game 5 gameplan Celtics zmienił się w kilku aspektach, ale wygrali głównie dzięki różnicy w poziomie koncentracji od pierwszych minut spotkania.

Początek meczu wcale nie był zły dla Cavaliers. Grali głównie akcję wymuszającą switch Terry’ego Roziera na LeBrona Jamesa, o której pisałem parę dni temu i w przeciwieństwie do drugiej połowy Game 4, wyciągali z niej dobre rzuty, z otwartych pozycji.

 

LeBron izoluje Roziera w takim miejscu, w którym Celtics nie mogą wykonać re-switcha, ponieważ zostanie sam na szczycie linii za 3 punkty. Marcus Smart ryzykuje więc odpuszczając Jordana Clarksona (miał dobre parę minut) i Cavs zdobywają punkty. Im dalej w meczu, tym mniej efektywne były takie akcje (lepsza praca Celtics, jak w Game 4), a potem Cavaliers grali je rzadko. Być może było to spowodowane tym wyczerpanym LeBronem, o którym pisaliśmy w Raporcie. O nim parę słów jeszcze potem.

Pokazany błąd nie był jedynym Celtics w tym meczu, ale przez większość czasu udawało im się ograniczać liczbę dobrych, otwartych rzutów Cavaliers. Brad Stevens zmienił rotację Celtów, wyrzucając z niej zupełnie Semiego Ojeleye i wrzucając Arona Baynesa do piątki zamiast Marcusa Morrisa. Ten zaliczył bardzo dobry mecz, od początku bardzo przytomnie pomagając od Tristana Thompsona.

 

Jeszcze ważniejsze było jednak to, na co także zwracałem uwagę przy analizie poprzedniego meczu. Celtics zostawiali zbyt dużo miejsca strzelcom Cavaliers, bojąc się o ich penetracje. Tym razem Kyle Korver, J.R. Smith, czy George Hill mieli dużo trudniej, gdy wychodzili po zasłonach na pozycję do oddania rzutu.

 

To jest bardzo dobra akcja Cavaliers. James łapie piłkę na szczycie. Po prawej stronie Hill zasłoną dla Love’a zajmuje uwagę Baynesa, który instynktownie przesuwa się w stronę obręczy. Po drugiej stronie Thompson stawia pin-down zasłonę dla Smitha, który – jeśli Tatum zostanie zatrzymany na picku – będzie miał absolutnie czysty rzut. Tatum trzyma się jednak cały czas na ciele Smitha, przez co James nie decyduje się nawet na podanie do niego. W Game 3, taka akcja skończyłaby się punktami Cavs.

 

Prosta zagrywka Cavaliers, po której zdobywali punkty w Game 4. Zwykły pin-down Nance’a dla Korvera. Różnica? Jaylen Brown trzyma się tuż przy Kutcherze od samego początku posiadania, aż do chwili oddania rzutu. Im mniej ma przestrzeni wokół siebie, tym gorszy rzut oddaje.

To jest różnica między Celtics w domu, a na wyjeździe. Komunikacja, intensywność, liczenie tylko na siebie. Cała ta poprawiona obrona Celtics w pierwszej kwarcie stworzyła dla nich ogromne możliwości, jeśli chodzi o grę w transition. Korzystali z niej tym razem dużo lepiej, ale i tak nie obyło się od paru przestrzelonych lay-upów. W większości przypadków wykorzystywali jednak mocno przeciętną transition-defense Cavaliers.

 

Kontratak rywali po własnym trafionym rzucie to jedna z najbardziej frustrujących dla trenera rzeczy. Kogo kryje w tym posiadaniu LeBron James? Odpowiedź: powietrze. Przez kontrataki, Celtics uruchomili kilka swoich broni, w tym Tatuma. „Debiutant” był spektakularny po obu stronach parkietu, zdobywając 24 punkty, ale Cavaliers bronili go fatalnie, jakby nie zwracając uwagi na to, co działało w Game 3 i Game 4.

 

J.R. Smith musi spodziewać się w tej sytuacji, że Baynes będzie stawiał zasłonę Tatumowi. Musi być bliżej niego, jedną ręką odcinając możliwość podania. Piszę „musi”, bo robił to w meczu numer trzy. Obrona Cavaliers była w tym meczu mocno przeciętna, a nie stracili większej liczby punktów tylko głównie przez nietrafione lay-upy Celtics.

 

Thompson zostaje zeswitchowany na Tatuma. Jeśli jesteś Hillem – który kryje Marcusa Smarta znajdującego się obok – musisz zrobić tę parę kroków w stronę pomalowanego, żeby odciąć mu drogę do kosza, nie martwisz się Smartem aż do pomalowanego. Sam Thompson musi w tej sytuacji skierować sobie Tatuma do linii końcowej – zapasy uprawiają tam Smith z Horfordem, nie ma miejsca na wjazd. Można zmieniać krycie, ale trzeba umieć grać przeciwko takim izolacjom.

I Cavaliers to umieją, pokazywali to niejednokrotnie w tych playoffach. W drugiej połowie obrona była już lepsza, w czwartej kwarcie zmniejszyli nawet 21-punktową stratę do 12 oczek. Trudno jest jednak wrócić do meczu, gdy LeBron gra tak źle. 26 punktów na 11/22 z gry nie mówi całej historii jego meczu.

Już pod koniec drugiej połowy James wyglądał na zmęczonego, poprosił Tyronna Lue o kilkadziesiąt sekund odpoczynku po jednym z timeoutów. Potem to już był James z Game 1 – najpierw oddający złe podanie lub rzut, a dopiero potem myślący. Nie przypominam sobie drugiej takiej serii Jamesa, w której byłby w stanie z jednej strony absolutnie dominować, a z drugiej podejmować tak złe decyzje.

 

Celtics dopiero wchodzą w swoją akcję, ale dostają rzut z czystej pozycji, ponieważ James nie robi close-outu na Morrisie. Defensywnie James ma jednak historię odpoczywania w niektórych posiadaniach, co rzadko jednak przekładało się na atak. A już na pewno nie w playoffach.

 

To nie jest LeBron, którego znamy. W końcówce Game 4 nie wyglądał na specjalnie przemęczonego, choć jego intensywność w obronie nie była już taka duża, jak w meczu numer trzy. Równie dobrze może być tak, że James widząc jak grają Cavaliers i jak daleko z przodu są Celtics po prostu nie chciał wrzucić tego kolejnego biegu, by oszczędzić się na dwa – a taką ma nadzieję, że dwa – najważniejsze mecze w sezonie.

Mogę tylko spekulować, ale jeśli od pierwszych minut Game 6 zobaczymy LeBrona-zabójcę, a tak zwykł odpowiadać na przeciętne mecze, to ponownie będziemy mogli powiedzieć, że James to maszyna. Trzeba jednak przyznać jedno – jeśli dojdzie do Game 7, będzie to setny mecz Jamesa w tym sezonie. 100 rozegranych spotkań wchodząc w Finały miał tylko jeden raz w swojej karierze – w sezonie 2010/11, gdy Miami Heat przegrali potem finałową serię z Dallas Mavericks, a LeBron był niewidoczny praktycznie w każdej czwartej kwarcie.

Game 6 już jutro i jest to must-see. Jeśli miałbym stawiać pieniądze, to raczej na to, że obejrzymy po tym meczu to, o czym LeBron mówi „The Greatest Two Words in Sports”. Game 7. Na razie – mówiąc po boksersku – zaliczył knock-down. Do knock-outu jeszcze daleka droga.

PS.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
NBA od kuchni: Co przynosi szczęście podczas loterii draftu?
Gdy na moment dyskusje o Playoffach zostają zawieszone, wraca temat loterii draftu. Phoenix Suns, Sacramento ...