Fast Break: Wystartowaliśmy, Rockets największym zagrożeniem dla Warriors?

Paweł Mocek Fast Break Felietony Strona Główna 3

To nie miało się tak rozpocząć. Praktycznie nic nie było tak, jak być powinno. Kochamy NBA za nieprzewidywalność, ale nie lubimy jak ktoś nieoczekiwanie kończy sezon w pierwszej kwarcie rundy zasadniczej. Pierwsza noc z najlepszą ligą świata zakończyła się z bilansem jednej dramatycznej kontuzji, jednego urazu, który może być (ale nie musi) poważny w skutkach, 23 rozdanych pierścieniach, kilku handshake’ach (albo jak to mówił klasyk – shake-handach) Kyriego Irvinga z zawodnikami Cavs i jednym pobitym mistrzu.

O wpływie kontuzji Gordona Haywarda na Celtics napisała Marta, więc ja tylko na chwilę do tego wrócę. Nie chcemy nigdy takiego urazu, tym bardziej w pierwszym meczu sezonu. W przypadku gracza, którego praktycznie nie da się nie lubić (a jest o to trudno, grając na takim poziomie) wydaje się to jeszcze bardziej przygnębiające. Miejmy nadzieję, że psychika wychowanka Brada Stevensa jest tak silna, jak jego etyka pracy, dzięki której z nieśmiałego chłopaczka z fryzurą a’la Justin Bieber przeistoczył się jednego z najlepszych niskich skrzydłowych w lidze. Shaun Livingston, Paul George – oni pokazali, że się da. Teraz czas na Haywarda.

Cleveland Cavaliers kontrolowali spotkanie z oszołomionymi Celtics, ale w trzeciej kwarcie wyszła jedna z ich słabości. Transition-defense, mając na parkiecie Dwyane’a Wade’a, Derricka Rose’a, Kevina Love’a i LeBrona Jamesa nie będzie twoją dobrą stroną. Boston grał za to młodymi graczami, którym po prostu się chciało. Jayson Tatum już w większej roli był świetny w drugiej połowie. Jaylen Brown nic nie robił sobie z krycia Jamesa i pokazał, że świetne występy w lidze letniej to nie przypadek. Zabrakło trochę clutch-Kyriego Irvinga, mającego m.in. trójkę na remis i Celtics mogli wyjść zwycięsko z tego spotkania.

Dwyane Wade momentami wyglądał, jakby nie wiedział, że preseason już się skończył, natomiast jego dodanie może być dla Cavs wartościowe choćby z jednego, nieoczywistego powodu. Wade jest obecnie drugim najlepszym podającym Cavaliers i właściwie kimś – poza LeBronem – w kim najprędzej można się dopatrywać „rozgrywającego”. Nawet gdy wróci już Isaiah Thomas, Wade powinien grać w momentach, w których James będzie odpoczywał. Dokładnie tak samo, jak działo się to w czasach wspólnej gry obu panów w Miami Heat.

W kwestii odpoczynku LeBrona – zagrał w pierwszym meczu 41 minut. Jeśli będzie w kolejnych meczach siadał na ławce tylko wtedy, gdy będzie dłuższy garbage-time, to możemy mieć powtórkę z rozrywki z ostatniego sezonu – w Finałach ognia starczy mu na jedną połowę meczu,w drugiej będzie już tylko gorszą wersją siebie. A raczej „tylko”, bo ta wersja wciąż jest lepsza od 99% ligi.


Tak samo jak LeBron nie odpoczywali też Houston Rockets. Niczym w Finałach – do których chcieliby się dostać – grali ośmioma zawodnika w rotacji i właśnie dopasowanie tych zawodników w połączeniu z problemami z faulami Stephena Curry’ego, nieobecnością Andre Iguodali i urazem Draymonda Greena dało Rakietom szansę na pokonanie Golden State Warriors. Parę strat w końcówce, nadepnięcie na linię Patricka McCawa przy ważnej trójce, która okazała się dwójką i minimalnie zbyt późny game-winner Kevina Duranta sprawiły, że po raz drugi z rzędu przyszli mistrzowie NBA zaczynają sezon od porażki.

Niskie granie Houston jest nakierowane wprost na starcie z Warriors i dzięki niemu trzymali dystans, który po zejściu z boiska Greena udało im się odrobić. Luc Mbah a Moute i P.J. Tucker to dokładnie tacy gracze, jakich potrzebowali – świetni i inteligentni defensorzy 1-na-1, trafiający w poprzednim sezonie sporo rzutów z dystansu. Dodając do tego dalszy postęp Erika Gordona i Chrisa Paula, który mu się wyleczyć i znaleźć swoje miejsce w niezbyt odpowiadającym mu up-tempo systemie Rockets, Mike D’Antoni ma potencjalnie najlepszy match-up na Lineup Śmierci.

Niskie granie Pringlesa jest o tyle wygodne, że można nim swobodnie żonglować. W czasie, gdy Paul nie będzie czuł się jeszcze komfortowo, w niskiej piątce może grać Gordon. Nie jego skuteczność zza łuku, a fantastyczne penetracje były największą historią meczu z Warriors. Jeśli rzeczywiście będzie to robił tak efektywnie, jak z Golden State, Rockets nie będą musieli się aż tak martwić o rozbijanie obron w czasie odpoczynku Jamesa Hardena. Otwartą sprawą jest też pozycja środkowego w tym line-upie – jeśli potrzeba centymetrów, wrzuca do niego Ryana Andersona, jeśli chodzi o możliwość zmiany krycia na każdej zasłonie, wówczas do miejsce zajmuje P.J. Tucker.

Warriors kontrolowali to spotkanie do trzeciej kwarty, dopóki rozgrywającym był Draymond Green. Ten zszedł do szatni z kontuzją kolana i właśnie czas bez niego pokazał, jak ważną jest postacią dla swojego zespołu i to nie tylko w defensywie. Połączenie absencji jego oraz Andre Iguodali odbiera Wojownikom dwóch z trzech ich najlepszych playmakerów oraz obrońców. Połączenie umiejętności Greena jest tak unikalne, że niezwykle trudno będzie go zastąpić, jeśli uraz okaże się poważny.

Część jego zadań przejmie na pewno Jordan Bell, niemiłosiernie męczony w grze 1-na-1 przez guardów Rockets, ale mający też parę dobrych momentów. Jego defensywny instynkt i mobilność jest niemal skrojona pod potrzeby Warriors i przyda im się już w jego debiutanckim sezonie. Wystarczy mu trochę ogrania i będą z niego ludzie.

3 Komentarze

  1. Już przestańcie z tym ‚rozgrywającym’ Greenem. To taki skład i taki system gry po prostu, że Pachula czy McGee też są super „rozgrywającym” bo odrzucają piłki na obwód. Green rzuca też długie piłki do kontry i na tym się pratycznie kończy jego rozgrywanie. Nie gra p’n’rolli, nie umie nikogo minąć, ani nikt go nie podwaja, wiec niby jak miałby rozgrywać. Jego wartość leży w całej brudnej robocie którą odwala (najlepsze ruchome zasłony w całej Lidze!) i tego będzie brakować.

    1. Oglądałeś w ogóle ten mecz, czy polemika jest w tym przypadku sztuką dla sztuki? Green był odpowiedzialny za transport piłki na połowę rywala i zanotował 13 asyst. Tak, Draymond był w tym meczu rozgrywającym.

      PS. W ruchomych zasłonach w NBA specjalistów jest wielu, bo niestety sędziowie od lat mocno ignorują ten rodzaj przewinienia. Jego wartość leży przede wszystkim w defensywie, chyba że „brudna robota” to takie Twoje określenie gry w obronie.

  2. Dokładnie, dwie rzeczy, które się rzuciły w oczy, a mecz odglądałem od II kwarty, to Green jako 1 oraz piątka Houston z Arizą na „centrze”: czyli Harden na szczycie i za linią za 3 czający się: Ariza, Gordon, Mbah a Moute oraz Tucker.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Zapowiedź – dzień 3
W nocy liga zafunduje nam tylko 3 mecze, jednak aż 2 z nich będą wzbudzały ...