Overtime: Presja, presja, presja!

Marta Kiszko Felietony Overtime Strona Główna 4

Jesteśmy na ostatniej prostej w tym sezonie NBA. Od zakończenia sezonu dzielą nas mecze, które możemy policzyć na palcach jednej ręki. Ale czy rzeczywiście dobrniemy aż do siedmiu w tej serii? Nie znam chyba nikogo, kto stawiałby na aż tak wyrównaną rywalizację pomiędzy – mającymi do udowodnienia, że są dynastią – Golden State Warriors oraz zespołem, w którego słowniku słowo „chemia” nie istnieje, ale mającym w swoich szeregach prawdopodobnie najlepszego koszykarza, jakiego widziała ta planeta – Cleveland Cavaliers. Mamy dwa-do-zera, jesteśmy już bliżej niż dalej. Oglądamy najpewniej ostatnie występy Jamesa w trykocie Cavaliers. Oglądamy Stepha Curry’ego wracającego do swojej mistrzowskiej formy. Palce lizać.

Po pierwszych dwóch spotkaniach chyba zgodzicie się ze mną, że szanse LeBrona i spółki są tak marne, jak prawdopodobieństwo obejrzenia Toronto Raptors w Finałach NBA w przyszłym sezonie. Ta rywalizacja jak dla mnie rozbija się już tylko o to, kto zostanie nagrodzony statuetką MVP Finałów. Jesteśmy świadkami historycznych występów, koszykówki-nie-z-tej-ziemii. Niektórzy zawodnicy pokazują, jak wiele znaczy posiadanie koszykarskiego IQ w kluczowych fragmentach gry, inni udowadniają, że nadal mają to ice in veins.

Na początku wydawało mi się, że pojedynek będzie rozgrywać się między LeBronem Jamesem i Kevinem Durantem. To na którymś z nich będzie ciążyć większa presja. Początkowo stawiałam tu na Króla, ale jednak szybko można było się przekonać, że LBJ niczego już nie musi udowadniać. Przynajmniej nie w tej lidze. W NBA istnieją dwa światy. Świat Jamesa i świat pozostałych zawodników ligi, a ci nie mają żadnego startu do zawodnika (jeszcze) Cleveland Cavaliers. Jedyna presja, jaką James może teraz odczuwać, to gonitwa za Michaelem Jordanem. On w tych Playoffach zrobił już wszystko. Powinno mu się postawić pomnik w Ohio, nazwać którąś z prowincji jego imieniem. Wygrywał samodzielnie każdą z serii w tych Playoffach, będąc niczym mitologiczny Atlas, podtrzymujący niebo. Najlepiej pokazuje to ten już słynny obrazek z odbierania trofeum Finałów Konferencji Wschodniej, w którym cały skład świętował zwycięstwo, a LeBron po prostu siedział pod ścianą totalnie wymęczony trudną serią z Bostonem:

Albo to:

LeBron ma obecnie jeszcze kolejną kłodę rzuconą pod nogi. Cavaliers mają dwa mecze w plecy, dlatego Game 3 jest absolutnym „Bronek, musisz!”. Nadal jednak uważam, że jeśli jego zespół odpadnie – nawet choćby po sweepie – James nie będzie tutaj przegranym w tych Playoffach. Swoimi występami zamknął usta krytykom i tym wszystkim, którzy tak ochoczo deprecjonowali jego osiągnięcia.

Większa presja jednak wydała się zatem ciążyć na Kevinie Durancie, któremu zarzucano w serii z Rockets forsowanie rzutów, brak umiejętności przejmowania spotkań w kluczowych momentach, czy złe decyzje po obu stronach parkietu. Póki co KD po cichu robi swoje, mając najlepsze statystyki spośród graczy Warriors w tej serii z Cavaliers. Gdy Durant jest na parkiecie, Wojownicy rzucają o 35 punktów więcej na 100 posiadań. W defensywie natomiast ogranicza rywala przebywając na boisku o 27.7 punktów mniej na 100 posiadań. Zawodnik Warriors jednak daje miejsce w blasku reflektorów swojemu koledze z drużyny, Stephowi Curry’emu, który zdaje się mieć najwięcej do udowodnienia w nadchodzących meczach.

Curry to centralna, najważniejsza postać w drużynie Steve’a Kerra. Steph robi wszystko, czego się oczekuje od kluczowego w serii zawodnika. Rewelacyjnie gra po obu stronach parkietu. Doskonale czyta obronę Cavaliers, porusza się po zasłonach, idealnie wchodzi w ofensywny rytm, świetnie radzi sobie w defensywie, choć teoretycznie nie jest nawet drugim najlepszym graczem w tej serii. Swoją grą otwiera drogę do lepszych występów swoich kolegów z drużyny. Wszyscy zwracają uwagę na jego fenomenalne trójki z trudnych pozycji, przez ręce przeciwnika, ale zapominamy o tym, jaką robotę odwala bez piłki.

Paweł przygotowywał ranking MVP Finals po pierwszym meczu, w którym z numerem jeden wytypował właśnie Stepha. Curry jeszcze nigdy nie zdobył tej statuetki, ale teraz jest na dobrej drodze, żeby zmienić ten stan rzeczy. Kevin Durant jest tą bezpieczną opcją pod obu stronach parkietu dla zespołu Warriors, ale gdy Curry odpala, przeciwnik po prostu nie ma już na to odpowiedzi. To on trafia te rzuty, które nie miały prawa wpaść, daje punkty, które są w danym momencie spotkania tak potrzebne, by zbliżyć się do oponenta lub mu uciec i przypieczętować wygraną. Każda trudna trójka Stepha zabiera pewność siebie graczom Cavaliers, dlatego rytm zawodnika jest tak istotny w tej serii. Curry grający na swoim mistrzowskim poziomie to coś, z czym nawet LeBron James nie ma jak dyskutować.

Największa presja ciążyć będzie w nadchodzących meczach właśnie na nim, ale wydaje się, że Steph rozkręcił się już na dobre. Jeżeli utrzyma formę, którą prezentuje od początku tej serii, statuetka MVP Finałów z pewnością trafi do niego.


Dzięki!

4 Komentarze

  1. A jak z oceną gry jedynego i nieocenionego gwiazdora Greena? Jak się ma jego super obrona i rozgrywanie w seriach z Hou i Cavs? Jakby JaVale umiał się skonentrować na dłużej niż 5min., to mogliby go sokojnie pominąć w rotacji.

    1. Rozumiem, że miało być ironicznie, ale sugestia, że JaVale (z całym szacunkiem dla niego) mógłby skutecznie zastąpić Greena to zwykła złośliwość.
      McGee sprawdza się na deskach przeciwko silnym Cavs, ale już w starciach z Houston byłoby wyłącznie switchowanie i robienie z niego głupka.

  2. Na lebronie nie ma żadnej presji, a niektóre jego zagrania mogłoby się wydawać nonszalanckie pokazuja że chce on się po prostu bawić bo wie że nie ma nic do stracenia.
    Presja na Stephie? Proszę…. On w ogóle wie co znaczy to słowo? Przecież to jest taki luz… Nawet jak nie wpada mu przez trzy kwarty on dalej robi swoje.
    Więc presja może tu być wyłącznie na durancie który wydawać się może nie jest tak głodny jak rok temu

  3. Co by nie mówić, to Curry to taki heartbreaker killer czy może hope killer (nie jestem pewien czy tak to w ogóle powinno brzmieć – niech będzie po angielskiemu 😉

    Rzuca i trafia nieprawdopodobne rzuty, które powodują depresję u największych optymistów 🙂

    Do tego jeszcze ten Thompson… Idzie Kley i po kolei napotkane rzeczy klei….

    I ten cały Durant…

    I Green – jeden z najlepszych obrońców w lidze…

    Ale jakoś jednak kibicuję słabszym – go Cavs!

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Fast Break: Split-screeny Warriors, inny LeBron, inny Durant i Currytime – analiza Game 2 Finałów
Mecz imienia Stephena Curry'ego może się zdarzyć zawsze i zdarzył się w Game 2 Finałów, ...