Overtime: Noc upsetów

Marta Kiszko Felietony Overtime Strona Główna 2

Każdy szanujący się człowiek był dziś za Nets i Magic. Mamy noc małych upsetów, kiedy to Jimmy Butler w pojedynkę musiał ciągnąć wózek zwany Sixers i kosmici zabrali talent Redickowi, Harrisowi oraz Simmonsowi, a Toronto Raptors znów dali się klątwie meczu numer 1. Trzeba być szaleńcem, żeby wyrokować po pierwszym spotkaniu w obu parach Wschodu o jakimś potencjale na wyrwanie całych serii, ale niewątpliwie dla tych niedoświadczonych drużyn to małe światełko w tunelu i świetny start. Playoffy zaczęły się tak, jak lubimy. Od niespodzianek.


Siatka kosza Raptors właściwie się nie poruszyła, gdy na 3.4 sekundy przed końcowym gwizdkiem sędziego piłka znalazła się w koszu po otwartej trójce D.J-a Augustina. Sponiewierany przez większych od siebie, malutki Augustin pokazał dziś, że intensywność Playoffów ma we krwi i nie boi się brać ciężaru gry na siebie mimo, że nigdy nie był przecież pierwszą opcją w ofensywie. Dobrze przejął dziś obowiązki Nikoli Vucevića, który nie mógł znaleźć ofensywnego rytmu. Augustin miał nerwy ze stali, a to coś, czego uczy się choćby Jamal Murray, który w chwili pisania tego tekstu nie trafił otwartego jumpera, który mógłby okazać się game-winnerem w meczu otwarcia serii między Nuggets i Spurs.

Kluczem w starciu Raptors z Magic była defensywa Orlando, która nie pozwoliła na łatwe dostawanie się pod kosz Dinozaurom. Twardzi obrońcy z Florydy kontestowali 70 spośród 88 oddanych rzutów Toronto i zatrzymali ich na 33.3% z obwodu. Fantastyczną robotę zrobił Jonathan Isaacs, który widoczny był na całym parkiecie. Brał na siebie krycie głównie Leonarda i Siakama, skutecznie odcinając ich od prostych wjazdów pod kosz i podań ze strony kolegów, a Aaron Gordon był kolejną ostoją „D” Orlando Magic.

Raptors nie mogli liczyć na Kyle’a Lowry’ego, który choć kontrolował dystrybucję piłki, to jedyne, co trafił dziś w nocy, to w nos Michaela Cartera Williamsa. Czyżby klątwa meczu numer jeden była w rzeczywistości klątwą Lowry’ego? Za Dannym Chauem z The Ringer: W ostatnich sześciu sezonach w pierwszych meczach pierwszej rundy Lowry notuje 9.2 punktów na skuteczności 26.5% z gry i 14.7% za trzy.

Słynne powiedzenie mówi, że Playoffy oddzielają mężczyzn od chłopców, a najlepiej przekonał się dziś o tym Jimmy Butler, który trochę w lebronowski sposób wziął na siebie całą odpowiedzialność w spotkaniu z underdogiem w postaci Nets i na swoich barkach próbował unieść drużynę, której pozostali zawodnicy byli na parkiecie rozczarowujący. Butlera można nie lubić, ale trzeba oddać mu to, że serce do walki ma na swoim miejscu. Joela Embiida czepiać się nie będę, bo widać było, że nie jest jeszcze na 100%. Na boisku poruszał się jak kloc i w small ballowym ustawieniu Brooklynu po prostu nie dawał rady utrzymywać wysokiego tempa. Brett Brown w mojej opinii zrobił spory błąd, dopuszczając go do meczu. Mimo mankamentów i tak był w stanie szybko wyjaśnić Jarretta Allena, który zapewnił Kameruńczykowi kilka wycieczek na linię rzutów osobistych już w pierwszej kwarcie.

Harris, Redick i Simmons to inna historia. Tobias wyglądał jak gracz raczej z niższej, niż wyższej półki. Sprawiał wrażenie zupełnie nieobecnego, nabierał się na zasłony Nets i zupełnie nie potrafił znaleźć rytmu w ofensywie. JJ Redick dla mnie jest nadal zagadką, bo fatalne mecze przeplata spotkaniami, które wieńczy +30 punktami na miarę zwycięstwa. Dziś to nie był jego dzień. Ani w ataku (5 punktów i 2/7 z gry), ani w obronie, bo Nets robili co chcieli za łukiem i pod koszem. Od Bena Simmonsa oczekiwałam o wiele więcej, bo Nets tak naprawdę nie mają obrońcy na niego. D’Angelo Russell albo Spencer Dinwiddie? Proszę… Brett Brown powinien lepiej go wykorzystać zwłaszcza, gdy Embiid nie był w pełni gotowy do gry.

Dostaliśmy piękne otwarcie Playoffów. Pełne niespodzianek i emocji. Dwóch underdogów już w pierwszym meczu doprowadziło do zniwelowania przewagi parkietu. Mówi się, że faza postsezonowa zaczyna się dopiero wtedy, gdy przeciwnik urwie mecz na wyjeździe. Dziś NBA była dla nas łaskawa, bo tylko nie udało się to LA Clippers. Jamal Murray mógł odmienić losy Nuggets w ostatnich sekundach meczu, ale nie trafił jumpera po tym, jak Nikola Jokić uwolnił go od obrońcy i jeszcze dał się oszukać Derrickowi White’owi, który wolnymi przypieczętował zwycięstwo Spurs w Pepsi Center. Tutaj już ciężej jest pisać o jakimkolwiek upsecie, bo na myśl przychodzi stare porzekadło: śmierć, podatki, San Antonio Spurs.

2 Komentarze

  1. największe baty należą się 76’s – praktycznie to powinien być blow out, gdyby nie 40 osobistych Embiid też był cienki, wystarczy spojrzeć skąd zdobywał punkty, Harris porażka (co jest dla mnie zaskoczeniem) za to ten drugi Harris (z Nets) noż kurde panowie i panie, chyba zacznę baczniej przyglądać się czarnym koszulkom z NY

    ale, ale… Spurs – to jest właśnie to o czym mówię, kontrola tempa na parkiecie, mimo że sędziowie ustawiali 1 połowę pod gospodarzy, udało się utrzymać stały równy poziom całej ekipy, uważam że można wyróżnić wszystkich w tym przypadku, oczywiście DDR, Gay (zastępujący „3PF w 15 minut z kapelusza” Aldridge’a), ale przede wszystkim 2 gołowąsy Forbes/White – brawo Spurs, bardzo miła dla mnie niespodzianka

    1. No powiem wam że świetnie się nam rozpoczynają te PO… Oczywiście nie można jeszcze mówić o sensacjach ale tak jak ten sezon regularny tak i post season sprawia nam niespodzianki. Cieszy zwłaszcza wygrana Spurs jak dla mnie bo i w niełatwej hali urwali zwycięstwo a wiadomo jak im szło na wyjazdach w tym sezonie. THE POP EFFECT! oby tak dalej ligo!

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *