The Heat Is On, czyli NBA Labs z akredytacją na mecz Heat – Celtics
Gdyby ktoś powiedział mi, że około cztery miesięce po uruchomieniu NBA Labs ktoś od nas z redakcji dostanie akredytację na mecz – będzie mieć szansę nie tylko obejrzeć najlepsze koszykarskie widowisko świata, ale i możliwość uczestniczenia w tym wydarzeniu z nieco innej, bliższej perspektywy – pewnie zaśmiałabym się w głos i powiedziała, że w ogóle nie ma takiej opcji. Jednak stało się! I było to surrealistyczne doświadczenie!
Po kolei… Najpierw była stresówa, bo bilety na wakacje kupowałam około dwóch miesięcy przed opublikowaniem rozkładu NBA. Nie miałam pewności, czy w ogóle przez te pięć dni, kiedy będę w Stanach, dam radę cokolwiek zobaczyć na żywo. Opublikowali! Heat – Celtics. Jedyne spotkanie w Miami w okresie mojego pobytu. Kupiłam ze znajomymi niezły bilet w sektorze 110. Miejsca wydawały się okej – po przekątnej parkietu, dość nisko. Cena: 100 dolców, ale – jak to u Amerykanów – doszła jeszcze opłata za transakcję, podatek i ostatecznie wyszło około 20 dolarów więcej. Co ciekawe, bilety na miejsca o rząd lub dwa niżej wychodziły ponad 30% drożej. Niezła przebitka.
Stwierdziłam, że pomimo posiadania wejściówki na mecz nie zaszkodzi uderzyć dalej i postarać się o akredytację dla mediów. Najwyżej odmówią i jedyne co stracimy, to czas Pawła Mocka, który musiał napisać mi tzw. cover letter potwierdzający, że jestem częścią redakcji i ja to ja (sorry, Paweł :)). Dostałam w końcu wjazd do portalu mediowego i mogłam wybrać mecz, w którym chcę uczestniczyć. Nie gwarantowało to jednak z marszu akredytacji, a o tym, czy ją dostałam, miałam dowiedzieć się około trzech dni przed spotkaniem. Ostatecznie przyznali mi ją na tydzień przed meczem.
W American Airlines Arena byłam na dwie i pół godziny przed meczem. Dostałam wcześniej info, że Spoelstra będzie dostępny dla mediów o 17:45, a Stevens o 18:00. Szkoda byłoby nie uczestniczyć w konferencji. Po Q&A z trenerami miał być czas dla dziennikarzy, aby w szatniach zespołów mogli przemaglować zawodników w ciągu ich przedmeczowych 30 minut.
Pierwsze, co mnie uderzyło to ogrom hali i całkowite zdezorientowanie – co, gdzie, jak, kiedy. Przechodzę przez wykrywacz metali, odbieram akredytację i jestem już w środku – w części niedostępnej dla kibiców. Zupełnie nie kumam gdzie ja jestem. Inny świat. Milion osób przewija się przez gigantyczny betonowy korytarz. Gdzieś w oddali słychać dźwięki trębaczy przygotowujących się do występu w trakcie timeoutu.
Amerykanie mają tę niesamowitą mentalność i podejście do ludzi. Każdy był uśmiechnięty od ucha do ucha i na każde moje pytanie odpowiadał mi zaczynając od nazwania mnie kotkiem, skarbem, kochaniem. Nie wiem, czy to dlatego, że nadal wyglądam tak, jakbym jeszcze legalnie nie mogła pić alkoholu, czy po prostu widzieli, że rzeczywiście jestem totalnie zagubiona w tym molochu. Było to jednak mega urocze i sprawiło, że poczułam się trochę bardziej na miejscu. Pani z obsługi wskazała mi pokój mediów, skąd zabrałam wszystkie materiały dostępne dla dziennikarzy. Heat stories, grubą książkę, w której opisani są zawodnicy Miami oraz osiągnięcia organizacji. Kawał ciekawego materiału zwłaszcza dla Heatowych diehardów takich, jak Paweł albo Cental.
Część dziennikarzy i pracowników – pewnie ci, na których niespecjalnie robi już jakiekolwiek wrażenie oglądania spotkań na żywo – mogli obejrzeć starcie Heat z Celtics właśnie w tym pokoju, w którym były tylko miejsca siedzące i olbrzymie telewizory. Pozostali byli ulokowani albo bezpośrednio przy parkiecie albo jeszcze w kolejnej strefie dziennikarskiej. Moje miejsce przypadło właśnie w tej ostatniej – na samej górze, jeszcze nad najwyższymi sektorami dla kibiców. Tam swoje siedzenia mieli też pozostali dziennikarze spoza USA oraz przedstawiciele mniejszych lokalnych mediów. Była silna dwuosobowa reprezentacja China NBA (wgapiona w telefony i komputery, a nie w widowisko meczowe), ktoś z telewizji słoweńskiej.
Schodzę w końcu na dół, bezpośrednio na parkiet, żeby sprawdzić czy akurat jacyś zawodnicy przypadkiem się nie rozgrzewają. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że właśnie jestem na meczu NBA (prawie!), widzę Bama Adebayo ćwiczącego wolne i Jordana Mickey’a z Goranem Dragiciem. Dalej, po drugiej stronie parkietu, siedzi Tatum z kimś ze sztabu Celtics z kompem na kolanach, a Larkin trenuje zza łuku.
Robi to wrażenie. Serio, już sama rozgrzewka była dla mnie wydarzeniem zwłaszcza, że mogłam to obserwować z boiska, które paradoksalnie było o wiele mniejsze niż mi się wydawało oglądając mecze na kompie.
Konferencja Spoelstry była straszliwie krótka. Padło jedno pytanie dotyczące streaku Bostonu i jak Heat zamierzają wyłączyć z gry Irvinga. Odpowiedź trenera lokalnej drużyny zawierała się w kilku zdaniach – Celtics to ciężki rywal, oczywiście będą zrobić wszystko, żeby ten streak zakończył się w Miami, a Kyrie to jeden z najlepszych rozgrywających ligi i na pewno będzie trudny do zatrzymania. Konferencja Stevensa odbyła się przed szatnią przyjezdnych, trwała nieco dłużej, ale szkoleniowiec Celtics nie miał mikrofonu, więc właściwie niczego nie usłyszałam.
Otwarto dla dziennikarzy szatnie obu drużyn. U Celtów posucha – jedynie Ojeleye udzielał wywiadu dla bostońskiego Fox Sports. Reszta przygotowywała się mentalnie do starcia z Heat, nie wiedząc jeszcze wtedy jak trudny będzie to pojedynek. Straszliwie chciałam pogadać z Tatumem i Brownem, ale tego pierwszego w ogóle nie było w szatni, a Jaylen zajęty był gadką z kimś ze sztabu Celtów. W końcu odważyłam się zagadać do Ala Horforda, któremu zadałam trzy pytania. Pierwsze z nich dotyczyło opinii, że to właśnie Horford jest cichym bohaterem i rdzeniem ekipy z Bostonu. Al odpowiedział, że to oczywiście bardzo budujące, ale nie jest to prawda i tak naprawdę to liczy się teamwork i niesamowite jest to, jak szybko udało się ułożyć zespół po kontuzji Haywarda. Postanowiłam pociągnąć temat i dopytać o Stevensa i jego pomysł na błyskawiczne wkomponowanie do rotacji JayBrothers. Gracz ze stoickim spokojem stwierdził, że to najlepszy młody duet w lidze i sam jest zaskoczony tym, jak szybko to kliknęło. Bardzo chwalił agresję Browna na parkiecie oraz dojrzałość z jaką wszedł do ligi Tatum. Zapytałam też o pojedynek z Whitesidem, a Horford z respektem powiedział, że będzie ciężko na deskach, bo Hassan to czołówka ligi, jeśli chodzi o zbiórki i bloki. Cała rozmowa trwała może ze trzy minuty. Zawodnik był mega uprzejmy, a ja strasznie żałowałam, że nie mogłam tego nagrać, bo wyglądałoby to idiotycznie, gdybym stała przed nim i kręciła go telefonem.
Do szatni lokalnego teamu była wielka kolejka, ale nie widziałam, żeby Dragić i Waiters byli dostępni dla dziennikarzy. W pewnym momencie Whiteside przeszedł obok mnie i poczułam zbyt duży respekt, bo aż się na metr odsunęłam, żeby przypadkiem nie zahaczył mnie swoimi ogromnymi barami. Ten człowiek to gigant!
Locker room gospodarzy to taki splendor, że siemasz. Motywujące hasła na ścianach, wielkie tv z puszczanym zlepkiem akcji najważniejszych zawodników przeciwnika. Zabrakło tylko złota. Przed szatnią z kolei ściany wyklejone w Lebronie, Wadzie i Boshu. Mistrzowski spirit all the way.
Na właściwą rozgrzewkę wyszli w końcu wszyscy zawodnicy, więc mogłam poobserwować obie ekipy ćwiczące rzuty (Winslow chwilę wcześniej jeszcze na shootaroundzie straszliwie ceglił!).
Ochrona strasznie pilnuje, ale na szczęście dało radę obejrzeć intro i pierwsze kilka minut po tip offie bezpośrednio z parkietu. Podczas prezentacji zawodników Heat miałam wrażenie, że nie jestem na meczu, tylko na jakimś show z dużą ilością pirotechniki.
Nie chcę opisywać dokładnie przebiegu tego spotkania zwłaszcza, że większość z Was pewnie widziała ten mecz z racji tego, że Miami przerwało streak Bostonu. Heat zagrali bardzo dobrą pierwszą połowę. Świetnie się na nich patrzyło (chociaż siedziałam już mega, mega wysoko) – Dragić był rewelacyjny i to było widać już na rozgrzewce, bo rzuty wpadały mu jeden za drugim. J-Rich, choć nieskuteczny, rozegrał świetne spotkanie w obronie, a Whiteside znacznie ułatwiał punktowanie kolegom stawiając zasłony.
Celtics nie mogli znaleźć rytmu przez większość meczu. Brownowi zabrakło agresywności. Irving był niewidoczny w drugiej i trzeciej kwarcie. Rzuciłam klątwę na Horforda i z pomocą Winslowa i Whiteside’a skutecznie go wyłączyliśmy w ataku 🙂 Po przerwie obudził się Waiters, który pokazał w tym meczu, że ma nerwy ze stali i cały czas stopniowo powiększał prowadzenie, które po pierwszej połowie wynosiło 13 punktów. Po Q3 gospodarze mieli o 16 oczek więcej i wydawało się, że blowout będzie nieunikniony, ale czwarta kwarta należała do gości głównie dzięki Irvingowi (niesamowicie patrzyło się wtedy na rozgrywającego Celtów, co za kocur!).
Dobrze, że zachowałam swój bilet, bo całą trzecią kwartę i połowę czwartej obejrzałam z o wiele lepszej miejscówki. Mój ziemniak nie dał rady, więc musicie wybaczyć mi jakość zdjęć i filmów (dźwiękowo tym bardziej nie dawał rady).
Wracając do meczu… W czwartej odsłonie goście niespodziewanie zaliczyli zryw, odnaleźli formę i był moment, że całe AAA zamarło w stresie, że Heat nie dadzą rady zostawić wygranej u siebie. Na 3 minuty przed końcem różnica wynosiła tylko 2 punkty. Olynyk popełnił kilka fauli, które zaprowadziły parokrotnie, o ile dobrze pamiętam, Morrisa na linię rzutów wolnych. W ogóle podczas osobistych to była niezła schizofrenia – rzuca Morris i zaczyna się buczenie. Trafia, a AAA klaszcze i się cieszy. Było naprawdę dużo kibiców Celtics. Jak siedziałam w sektorze, to akurat za nami była dwójka, która wybitnie przeżywała (zwłaszcza to, że każdej akcji nie kończy Tatum). Tak wyobrażałam sobie siebie na meczu Lakers 🙂
Dalszy scenariusz znacie. Streak został przerwany, a ja czym prędzej pobiegłam do pokoju, w którym za moment znalazł się coach Spo (Stevens miał Q&A w tym samym czasie). Trener Heat mówił m.in., że zrobił zawodnikom dwa dni bardzo intensywnych treningów, które zaprocentowały w starciu z Celtics.
Następny kierunek: szatnia Heat. Udało mi się być bardzo blisko podczas zadawania pytań Dragiciowi i Waitersowi. Ten pierwszy później udzielił obszernego wywiadu dla słoweńskiej stacji telewizyjnej. Waiters niczym żigolo siedział w rozchełstanym szlafroku i żartował z dziennikarzami, że trzeba było zatrzymać krwawienie, mając na myśli run Celtics 12-0 w Q4. Porównał ten mecz do wojny między dwiema defensywnymi drużynami. Żałuję trochę, że znów wygrał ze mną mój „sierotyzm” i speszyłam się z zadawaniem pytań. Do dypozycji w końcu pozostawali wszyscy gracze Heat obecni w szatni.
Sześć spędzonych godzin w American Airlines Arena minęło jak z bicza strzelił. Wnioski? Warto! Naprawdę warto wybrać się na mecz, jeśli jest taka możliwość. Nie jest to rocket science, że to zupełnie inne doświadczenie niż po prostu oglądanie NBA przed telewizorem. Ja się jaram do tej pory jakby to był dzień meczu, że udało mi się uczestniczyć w tym wydarzeniu i miałam możliwość obserwowania tego z tak bliska. Te 1900 słów nie jest nawet w stanie oddać tego w minimalnym stopniu! Chciałabym jeszcze podziękować kolegom z redakcji, bo to dzięki nim The Heat Was On!!!
Dzięki!
7 Komentarze
Rols
Super! Gratuluję i zazdroszczę 😛
Marcin Polaczek
Rols nie jestes sam. Ale nie martwcie sie nastepnym razem Marta zrobi jakis konkurs i zwyciezce zabierze ze soba 😉
Driver
Nieprawdopodobne! Niech to ktoś potwierdzi, bo aż się wierzyć nie chce;) Wielki sukces dla Marty i całej Redakcji. Życzę więcej sukcesów i gratuluje świetnej roboty.
Grzegorz Kowalczyk
W sumie to strona powstała w dużej mierze dzięki Marcie i jej pozytywnej energii, która nas zaraziła. Działamy sobie amatorsko, bo kochamy kosza i cieszymy się, jeżeli ktoś nas chce czytać.
Marta super oddałaś atmosferę tego wydarzenia, które każdy z nas chciałby przeżyć. Teraz pora na relację z meczu Lakers w Twoim wykonaniu 🙂
Podpowiem wszystkim czytelnikom, że to nie ostatnia niespodzianka, którą Marta przygotowała dla nas wszystkich 🙂
WWW
WOOOW, gratuluję!
99luck
Jakiś czas temu miałem przyjemność być w MSG na meczu Bostonu. Po powrocie pokazywałem zdjęcia, filmy, z wypiekami na twarzy jak mały chłopiec opowiadałem o tym i w żaden sposób nie potrafiłem opisać znajomym jakie to na mnie zrobiło wrażenie. A co dopiero to porównywać z pobytem na parkiecie czy szatni. Gratuluje Marta fajnego testu ale przede wszystkim tego co przeżyłaś bo to zostaje na całe życie. No i tylko skoro to klimat USA to brak sefie z Horfordem ;0
atakszau
Gratulacje, naprawdę super sprawa. Sam mam nadzieje, że kiedyś mi się uda pojechać na jakiś mecz! Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będziecie rozdawać bilety na mecze 😉