Trash Talker: Chris Webber – Czarna Pantera
W najlepszych czasach swojej kariery sportowej był nie do zatrzymania. Rządził, dzielił, przekraczał granice pojmowania koszykówki. Zawodnik nie do zdarcia, którego wręcz ciągnęło do łamania prawa, obalania schematów, podważania konwenansów, przy czym nie tracił dobrego smaku. To właśnie dzięki jego postawie jestem dziś tu, gdzie jestem. Mam zaszczyt przedstawić wam genialnego łobuziaka i jednego z moich ulubionych graczy, przed państwem – Chris Webber.
Wstęp do wielkiej koszykówki
Mayce Edward Christopher Webber III przyszedł na świat 1 marca 1973 roku. Już zdanie otwierające poniższy tekst wywołuje uśmiech na mojej twarzy, przypominając mi film w reżyserii Marka Koterskiego pt. „Baby są jakieś inne”. Był tam dialog na temat dodawania przez kobiety pracujące w telewizji kolejnych członów do imion i nazwisk, który kończył się podsumowaniem: „Nazwiska dłuższe, niż wiadomości”. Postaram się, żeby w tym przypadku wiadomości okazały się dłuższe, ale niczego nie mogę obiecać. Webber urodził się w Detroit, tam też uczęszczał do podstawówki. Ponoć jako chłopiec, kiedy był w ósmej klasie, rzucił w jednym z meczów aż 64 punkty, wykonując 15 wsadów. Talent z innej planety. Potem chodził do szkoły średniej Detroit Country Day School i był wtedy najbardziej rozchwytywanym zawodnikiem w Michigan od czasów Earvina „Magica” Johnsona. Chris poprowadził Country Day do trzech mistrzostw stanu, zaś on sam w ostatnim roku nauki notował bajecznie imponujące statystyki na poziomie 29.4 punktu oraz 13 zbiórek na mecz. Tutaj jesteśmy z C-Webbem bardzo podobni, tyle że ja kręciłem rekordowe średnie w innych, zupełnie odmiennych elementach. Moja linijka prezentowała się tak: 32 zwolnienia lekarskie, 22 braki stroju, a także coś około 150 nieusprawiedliwionych godzin lekcyjnych na sezon. Nieźle, nieprawdaż? Zdradzę wam, drodzy czytelnicy, że kochałem grać akcje po izolacjach. Tzn. izolowałem się od grupy wuefistów, by pod koniec roku trafiać game-winnery, czyli zaliczenia, które dawały mi promocję do następnej klasy. Nie robiłem tego wszystkiego, bo byłem kompletną pierdołą. Nic z tych rzeczy! Raczej z braku pokory, pragnienia utarcia nosa „bogom” wychowania fizycznego (co poniektórzy za takich się uważali) i miłością do sportu, paradoksalnie. Spośród nauczycieli w-fu dobrze wspominam tylko dwóch, których pozwolę sobie pozdrowić (kto bogatemu zabroni?). Brunon Kieda oraz Tomasz Potapczyk. Panowie, jesteście po prostu dobrymi ludźmi. Dziękuję! Skoro prywata już za nami, wróćmy do osoby Chrisa Webbera. Nasz bohater dorobił się przydomku Mr. Basketball i otrzymał nagrodę dla najlepszego zawodnika szkół średnich w kampanii 1990/91. Ponadto zdobył MVP McDonald’s All-American Game, jak również MVP Dapper Dan All-Star, co zaowocowało wręczeniem stypendium na lokalny uniwersytet Michigan w 1991 roku.
Fab Five i przerwa na żądanie
Pamiętacie, jak opisywałem zakapiorów pokroju Dennisa Rodmana i Rasheeda Wallace’a, a właściwie drużyny, w których występowali? „Bad boys” czy „Jailblazers” po dziś dzień są na ustach wszystkich. Uznaje się ich za największych boiskowych – pozaboiskowych również – bandziorów w historii ligi. Otóż, annały NCAA także miały zespół, który siał postrach wśród rywali, mianowicie chodzi o Michigan Wolverines. „Fab Five”, fantastyczna piątka, gracze z piekła rodem. Tę ekipę stanowiło pięciu zawodników: Chris Webber, Juwan Howard, Jalen Rose, Jimmy King i Ray Jackson. Każdy z nich, bez wyjątku, był pierwszoroczniakiem, a co lepsze wszyscy byli starterami Wolverines. Wyobrażacie sobie? Pierwsza piątka, składająca się z samych debiutantów! Wnieśli do rozgrywek nową jakość, przenieśli koszykówkę na wyższy, magiczny, nieosiągalny dla większości poziom. Gdy przeglądało się ranking TOP 10 graczy rocznika 1991, można było w nim odnaleźć nazwiska czterech z nich (tylko Jackson się nie załapał). Występowali wspólnie przez dwa lata, dwukrotnie docierając aż do finałów uczelnianej ligi koszykówki, gdzie w 1992 roku ponieśli porażkę z Duke Blue Devils (71-51), zaś rok później musieli uznać wyższość North Carolina Tar Heels (77-71). Szczególnie druga przegrana na zawsze utkwiła w pamięci C-Webba. Wolverines wypracowali już dwucyfrową przewagę, ale wszystko roztrwonili, umożliwiając Tar Heels dojście do głosu. Sławetna akcja Webbera, kiedy na 19 sekund przed końcem zebrał piłkę po niecelnej próbie przeciwnika z linii rzutów osobistych, po czym próbował wziąć przerwę na żądanie, której jego zespół już nie posiadał. Zatem zaczął kozłować (ewidentny błąd kroków) i ponownie – na połowie oponentów – prosił o czas, za co został ukarany przewinieniem technicznym. Dodatkowo piłkę wznawiali zawodnicy reprezentujący barwy uniwersytetu Karoliny Północnej. Ech, Chris… Coś Ty sobie myślał? Zobaczcie i oceńcie sami…
Wracając do „Fab Five” – stali się oni ulubieńcami brukowej prasy. Określano ich jako zło wcielone, głównie ze względu na to, że słuchali gangsta rapu, golili głowy na łyso, nosili szerokie, dżinsowe spodnie, spodenki do kolan, plus ciemne skarpetki. Poza tym słownictwo fantastycznej piątki przyjęto jako naganne. Kochali gadać, i gadać. Rzucanie mięsem na lewo i prawo było ich chlebem powszednim. Media za wszelką cenę chciały przedstawić „Fab Five” w jak najgorszym świetle, ale przeliczyły się, bowiem przyniosło to efekt odwrotny od oczekiwanego. Sympatycy koszykówki zaczęli wręcz ubóstwiać tamtych Wolverines. W tej ekipie królowała emocjonalność. Zwycięskie okrzyki, przybijanie piątek po udanych akcjach, zderzanie się klatami. Nic nadzwyczajnego? Teraz nic, wówczas owszem. Dziekan uczelni – jak wieść gminna niesie – otrzymywał masę listów ze skargami na Michigan Wolverines. Treść korespondencji niewiele odbiegała od wulgarnych zachowań, a piętrząca się nienawiść rasowa znalazła w nich swoje ujście. Czasy się zmieniają, lecz ludzie wciąż obawiają się tego, czego nie rozumieją.
Wojowniczy czarodziej
Chris Webber został wybrany z pierwszym numerem draftu 1993 przez Orlando Magic, po czym natychmiastowo został wymieniony do Golden State Warriors za Penny’ego Hardawaya oraz trzy pierwszorundowe picki w następnych latach. Premierowy sezon na parkietach NBA był dla Chrisa bardzo udany. Webber notował statystyki na poziomie 17.5 punktu, 9.1 zbiórki, 3.6 asysty i 2.2 bloku, przy skuteczności 55.2% rzutów z gry. Zdobył również nagrodę ROTY i jako pierwszy debiutant w historii ligi osiągnął minimum 1000 punktów, 500 zbiórek, 250 asyst, 150 bloków oraz 75 przechwytów. Wojownicy awansowali do play-offów, ale prędko zostali odprawieni z kwitkiem przez Phoenix Suns (3-0).
Na domiar złego C-Webb popadł w konflikt z trenerem Donem Nelsonem. Ówczesny szkoleniowiec GSW widział naszego bohatera w roli klasycznego centra, który będzie grał tyłem do kosza, a przy podwojeniach odrzuci piłkę na obwód. Webber za żadne skarby nie godził się z decyzją Nelsona. Pragnął szybkiej koszykówki, wychodzenia na półdystans, nawet możliwości rozgrywania. W kolejnym sezonie do drużyny z Oakland sprowadzono Rony’ego Seikaly, lecz spór na linii Nelson-Webber trwał. A zatem Warriors dogadali się z Washington Bullets i dokonali wymiany, na mocy której za C-Webba do Golden State trafił Tom Gugliotta, a także trzy wybory w pierwszej rundzie draftu. W ekipie ze stolicy Stanów Zjednoczonych Ameryki los ponownie skojarzył go ze starym przyjacielem – Juwanem Howardem. Podczas czterech lat spędzonych w Waszyngtonie, Webber zaczął miewać problemy ze zdrowiem (w kampanii 1995/96 wystąpił w zaledwie piętnastu meczach). Nie przeszkodziło mu to jednak, żeby powalczyć o fazę pucharową rozgrywek w 1997 roku. Tam Bullets ulegli Chicago Bulls już na pierwszym etapie rywalizacji (3-0).
Rok później C-Webb popadł w olbrzymie tarapaty. To, że lubił imprezować było wiadomą kwestią dla wszystkich, którzy go znali. Pewnego razu – zmierzając na trening Wizards – został zatrzymany przez policję, ponieważ jego auto nie miało tablic rejestracyjnych. Kontrola wykazała, że Chris jest nietrzeźwy i natychmiastowo aresztowano go za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu, posiadanie marihuany oraz opieranie się przy zatrzymaniu. Co się na nie składało? Chociażby to, że Webber puścił wiązankę kurewskich kwiatów adresowaną do funkcjonariuszy, a ci z miejsca potraktowali go gazem pieprzowym. Na tym nie koniec. Gdy Mr. Basketball wypełniał warunki kontraktu z firmą Fila, promując tę markę w Puerto Rico, oficerowie służby celnej znaleźli w jego rzeczach kilka skrętów. Niedługo po tym zajściu Fila zrezygnowała z dalszej współpracy z C-Webbem.
Pantera w Sacramento
14 maja 1998 roku Webber po raz kolejny stał się elementem wymiany, dzięki której Wizards pozyskali za niego Mitcha Richmonda i Otisa Thrope’a, zaś Chris powędrował do Sacramento Kings. Problem polegał na tym, że nasz bohater w ogóle nie miał ochoty na grę w trykocie drużyny skazywanej przez ekspertów na wieczne porażki. Cóż, sytuacja nagle uległa zmianie. Do zespołu dokooptowano rewelacyjnego rozgrywającego Jasona Williamsa, solidnego centra Vlade Divaca oraz serbskiego super strzelca Peję Stojakovicia. Ruchy poczynione przez włodarzy kalifornijskiej organizacji spowodowały gigantyczny wzrost szans na wyrównaną walkę z najlepszymi ekipami NBA. W ciągu następnych sześciu lat koszykarze Sacramento stale meldowali się w play-offach, natomiast Chris Webber dominował na pozycji silnego skrzydłowego. Był niczym pantera – zwinny, szybki, czujny, nieprzewidywalny, polujący na błędy rywali. Kampanię 2000/01 zakończył z następującymi zdobyczami: 27.1 punktu i 11.1 zbiórki na mecz, co znalazło uznanie w wyścigu po nagrodę MVP, gdzie zajął czwartą lokatę.
Okantowani Królowie
Tutaj jeszcze raz muszę wrócić do Rasheeda Wallace’a. Jak opisywałem, Sheed napadł kiedyś pod halą w Oregonie na sędziego Tima Donaghy. Wówczas ten czyn wydawał mi się – co najmniej – wariacki i karygodny, ale teraz wiem, że Roscoe chciał po prostu wymierzyć sprawiedliwość, zanim zbrodnia zostanie popełniona. Coś na kształt obrazu filmowego pod wiele mówiącym tytułem „Raport mniejszości”. Ale od początku. Odbył się sezon regularny 2001/02, w którym Kings wykręcili najlepszy bilans w historii organizacji (61-21), zajmując pierwsze miejsce w tabeli konferencji zachodniej. Potem zmiażdżyli w pierwszej rundzie fazy posezonowej Utah Jazz (3-1), w półfinałach nie pozostawili złudzeń Dallas Mavericks (4-1), by w finałach Zachodu zmierzyć się z Los Angeles Lakers. Seria obfitowała w emocje, temu nie zaprzeczy nikt. Przy prowadzeniu 3-2, Kings udali się do Staples Center, aby dokończyć dzieła. Mecz numer sześć – jak okazało się po latach – był jednym olbrzymim numerem. Tak ewidentnego przekrętu w koszykówce jeszcze nie widziałem. Wspomniany przeze mnie sędzia Tim Donaghy był przekupiony i gwizdał wszystko na niekorzyść Królów. Kobe Bryant ładuje łokciem w nos Mike’a Bibby’ego? Nie ma mowy o przewinieniu. Shaq O’Neal bezpardonowo sprowadza wszystkich do parteru – brak reakcji. Przemierza boisko bez piłki, bez kontaktu z oponentem – jest faulowany. Podczas finałowej ćwiartki Jeziorowcy oddali aż 27 rzutów wolnych! W większości po gwizdkach z kapelusza. Lakers wygrywają to spotkanie i pieczętują awans do NBA Finals w siódmym meczu rywalizacji. Skąd wziąłem tak daleko idące wnioski o rzekomym ustawieniu tego starcia? Może stąd, że były arbiter NBA, Tim Donaghy, usłyszał zarzuty korupcyjne, w związku z czym skazano go na piętnaście miesięcy pozbawienia wolności, zaś w 2008 roku przyznał publicznie, że tamten mecz serii pomiędzy Kings a Lakers został wydrukowany. Tym sposobem jakiś zafajdany typek odebrał jednemu z najlepszych silnych skrzydłowych szansę na walkę o mistrzowski pierścień. W półfinałach konferencji Zachodniej 2003, Webber doznał fatalnie wyglądającej kontuzji kolana. Wytracił wszystko, co miał do zaoferowania zwolennikom koszykówki. Od tamtej pory częściej można go było spotkać w gabinetach lekarskich, niż ujrzeć na parkietach NBA. Gwoli ścisłości – Chris grywał jeszcze w 76ers oraz Pistons. W 2008 roku, jako zawodnik Golden State, ogłosił zakończenie kariery.
Złodziej pamiątek
T.S. Eliot powiedział kiedyś: „Niedojrzali poeci imitują, dojrzali kradną”. Skoro przedstawił sprawę tak, a nie inaczej, coś niewątpliwie jest na rzeczy. Chris Webber był poetą basketu, to nie podlega dyskusji. Był wybitnym poetą naszej ukochanej dyscypliny sportu, kradnąc serca rzeszom kibiców koszykówki na całym świecie, jednak to nie wszystko, co zdołał zrabować Chris. Kiedy Kobe Bryant odchodził na emeryturę, C-Webb obdarzył jego kolegów z drużyny złotą radą:
Kradnijcie co możecie z szafki Kobiego! To ostatnia okazja, by zgarnąć pamiątki, bo jest jednym z najlepszych koszykarzy w historii. Nie mówię tego, żeby namawiać zawodników do czynienia zła. Po prostu, gdy Allen Iverson opuszczał Filadelfię w 2006 roku, pomyślałem sobie: „Kurcze, przecież jestem kumplem jednego z najlepszych zawodników w annałach tej dyscypliny sportu”, po czym z dnia na dzień zacząłem opróżniać jego szafkę. Zwinąłem z niej dwadzieścia par butów, koszulkę meczową, trykot treningowy, spodenki, skarpetki. Co z tego, że były brudne? Należały do ikony.
Moim skromnym zdaniem właśnie Ty, Chrisie Webberze, zasłużyłeś na miano jednego z największych. Nie dość, że kradłeś, to jeszcze zajmowałeś się przemytem. Szmuglowałeś miłość wprost do dusz, marzących o nieosiągalnej koszykówce z najwyższej półki. C-Webb, pokładowego!
Drodzy odbiorcy, kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Ben Wallace czy Alonzo Mourning? Na wasze głosy w komentarzach czekam do wtorku wieczorem. Pozdrawiam!
9 Komentarze
Dawid
M.n. wlaśnie dlatego nie przepadam za Lakers, jako jedyny klub w nba ma dla mnie wydźwięk negatywny. A kolejny pojedynek chyba znowu będzie jednostronny: Bena poproszę.
Mateusz Połuszańczyk
Lakers w tamtych czasach byli organizacją ubóstwianą przez Davida Sterna, aż pozwolę sobie zacytować byłego komisarza ligi: „Jakie są moje wymarzone finały NBA? Lakers kontra Lakers! Żadna z drużyn nie przynosi lidze tak olbrzymich dochodów”. Nie winię Jeziorowców, ale władze NBA wydrukowanym meczem Kings@Lakers bardzo mi podpadły. Pozdrawiam, Dawidzie! 🙂
Tony
Dziękuję za fajny artykuł.
Zo poproszę.
Mateusz Połuszańczyk
Nie ma za co, przyjemność po mojej stronie. Głos został zaliczony. 😉
Wrt
Poprzednie odcinki jakieś takie lepsze były jak dla mnie. W następnym poproszę o Alonzo. Pozdro 😉
Mateusz Połuszańczyk
Raz lepiej, raz gorzej – jak to w życiu. 🙂 Również jestem orędownikiem teorii, że osiągnąć najwyższy poziom każdy potrafi, ale utrzymać go – już nieliczni. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Trash Talker się rozwijał. 😉
Trolik
Nie rozumiem tylko co C-Webb miał wspólnego z trash-talkingem. W tym wpisie nie ma nic na ten temat…
Next episode Zo please 🙂
Dawid
Zakładam, ze bardziej chodzi o ideę opisywania krnąbrnych graczy (dlatego cały czas nie rozumiem dlaczego się tutaj pojawiał Pierce ;), t
Takich z prawdziwym trash-talkingiem było niewielu i seria by nie przetrwała długo.
Mateusz Połuszańczyk
Dawid trafił w dychę, ale spokojnie. Trash-talkerzy z prawdziwego zdarzenia również się pojawią w tym cyklu. Jest ich jeszcze kilku, oj jest. Pozdrawiam! 😉