NBA kiedyś i dziś. Czy koszykówka lat 80. i 90. była lepsza?
Kto z Was wychował się na koszykówce NBA przełomu lat 80. i 90., ten z pewnością zastanawiał się, dlaczego dzisiejsza gra tak bardzo różni się od basketu końca ubiegłego stulecia. Dyskusje porównujące obecną ligę do tej z ery Magica i Larry’ego czy Jordana zazwyczaj kończą się jednostronnie, ze wskazaniem na schyłek XX wieku. Dlaczego z takim sentymentem spoglądamy w przeszłość? Czy dzisiejsza NBA prezentuje niższy poziom niż kiedyś? Jakie zmiany zaszły w koszykówce na przestrzeni ostatnich 30 lat? Drodzy Czytelnicy, NBALabs rozpoczyna cykl dyskusji: NBA kiedyś i dziś. Zapraszamy Was na pierwszą debatę, której tematem będą sami koszykarze.
Uwaga! Liczymy na burzliwe dyskusje pod każdym tekstem, więc by Was dodatkowo zachęcić, postanowiliśmy zorganizować małą zabawę: autor najciekawszego, najbardziej rzeczowego komentarza zostanie zaproszony do współtworzenia kolejnego tekstu w cyklu. Gotowi? Zaczynamy!
Rozgrzewka. Jaki był Twój pierwszy kontakt z koszykówką NBA i co Cie w niej porwało? Czy fascynacja dotyczyła konkretnych zawodników czy całego klubu?
Marta: Nie jestem w stanie podać dokładnego roku, kiedy zaczęłam się interesować NBA. Myślę, że było to w okolicach 1997 roku, choć mam taki przebłysk, że dokładniej to od Kosmicznego Meczu. Pamiętam, że wtedy jeszcze koszykówka leciała w telewizji publicznej, Michael Jordan był dla nas tym, kim później był Adam Małysz, na bazarach można było kupić czapki i dresy Charlotte Hornets czy Chicago Bulls, a dzieciaki noszące te modne outfity nie wiedziały do końca jak się wymawia te skomplikowane, obcojęzyczne nazwy klubów. Magia lat ’90! Wraz z moimi dwoma kolegami siadaliśmy przed telewizorem, gdy nasi rodzice spotykali się na jakichś imprezach w domu i oglądaliśmy mecze. Byliśmy od początku za Bulls. Kochałam Jordana, był dla mnie wzorem i – tak, jak każdy, kto przez chwilę jarał się NBA – chciałam być jak Mike. No bo kto nie chciał? Uwielbiałam też Dennisa Rodmana za jego niepowtarzalny styl. Wtedy nie obchodziły mnie jego rekordy w zbiórkach, twarda defensywa i umiejętności koszykarskie jako takie. Liczyło się, że był inny, dziwny, zabawny – taki nie do rozkminienia dla plus/minus 8-latki. Włosy też miał super. Z drugiej strony kibicowałam też Lakers – pamiętam, że największe wrażenie robił na mnie Shaq, który nie dość, że był wielkoludem, pakował tak, że pękała tablica, to jeszcze był takim typem fajnego, dobrego wujka. No i oczywiście doszło też to, że grał w filmach i rapował. Przy okazji Shaqa był oczywiście nikt inny niż Kobe Bryant! Kolejnym zawodnikiem był Vince Carter, który latał jak szalony i jego slam dunki to było coś, na co czekało się cały mecz, choć nie byłam fanką Toronto Raptors. Pamiętam natomiast, że nigdy nie lubiłam Atlanty Hawks za… logo i koszulki. Do tej pory została we mnie ta niezrozumiała niechęć do tego klubu.
Gdy zaczynałam interesować się koszykówką w tak młodym wieku, trudno żebym kumała dynamikę i zawiłość tej gry. Liczyły się wsady i efektowne akcje! Sama koszykówka była też – dla mnie jako dziecka wychowanego na amerykańskim rapie – jego nieodłącznym elementem. Jarałam się jak zła, gdy spośród stu słów po angielsku, których nie rozumiałam (i dobrze!) wyłapałam nazwisko jakiegoś gracza.
Majlosz: Moja fascynacja NBA zrodziła się tuż po tym, jak w koszykówkę zacząłem grać, co tym bardziej pozwoliło mi docenić umiejętności zawodników występujących wówczas w najlepszej lidze świata. Pierwsze Igrzyska, jakie miałem szczęście oglądać w TV, to były TE Igrzyska, z udziałem TEJ reprezentacji. Z czasem doszło zbieranie naklejek do albumów i kart z koszykarzami, regularne lektury magazynów ProBasket i Magic Basketball, wywieszanie na ścianach plakatów z ulubionymi zawodnikami i – naturalnie – elementy garderoby (do dziś trzymam w szufladzie czapkę z daszkiem Charlotte Hornets).
Podobnie jak większość rówieśników, kibicowanie zacząłem od Chicago Bulls i Michaela Jordana. Nawet dziś cieszę się, że miałem okazję oglądać duet Jordan-Pippen i świętować wraz z nimi zdobycie każdego kolejnego pierścienia, co najczęściej miało miejsce w okolicach 4-5 nad ranem. W międzyczasie interesowałem się poczynaniami Johna Stocktona, Tima Hardawaya, młodego Jasona Kidda. A wyniki NBA sprawdzało się w Telegazecie (tak, to najlepszy dowód na to, że jest się starym)!
Paweł: Pierwszą rzecz jaką pamiętam związaną z NBA (poza grą w demo NBA Live) to informację usłyszaną bodajże od mojej mamy, która powiedziała coś w stylu „wiesz, że Polak gra w Finałach NBA?”. Tak, był to rok 2009, miałem dokładnie 12 lat i grałem w koszykówkę na SKSach w szkole podstawowej, co było w tamtym momencie moim jedynym związkiem z basketem. Potem była chwila przerwy i pod koniec sezonu 2010/11 natknąłem się na mecz rozgrywany w niedzielę, o „europejskiej” porze. Był to chyba zresztą nomen omen mecz Marcina Gortata, chyba już w barwach Phoenix Suns. Mniej więcej w tym czasie kupiłem swój pierwszy numer magazynu MVP (przed playoffami 2011) i wówczas zaczęła się u mnie również fascynacja Miami Heat. Dlaczego? Bo wszyscy (prawie) wówczas byli przeciwko Heat, przeciwko LeBronowi Jamesowi, a ja lubię iść w przeciwną stronę niż wszyscy.
Nie wstydzę się tego, że moja przygoda z Heat rozpoczęła się od czasu, gdy przyszedł tam LeBron, nie żałuję, że wtedy niektórzy nazywali mnie bandwagonerem. Czemu? Bo w Miami nie ma już Jamesa, nie ma już nawet mojego ulubionego gracza ever Dwyane’a Wade’a (nie ma rzeczy, która irytuje mnie bardziej, niż złe przeliterowanie jego imienia – Dwayne to może być Johnson), a ja wciąż jestem duchem na południowej Florydzie. A więc mniej więcej w 2011 rozpoczęła się u mnie poważna fascynacja najlepszą ligą świata. Sezon 2012/13 był dla mnie pierwszym, o którym regularnie już pisałem (na stronie koszykowka.net).
Czas przejść do sedna. Czym według Ciebie różnią się zawodnicy grający w NBA w latach 80. i 90. od tych, którzy biegają po parkietach dzisiaj?
Marta: Telegazeta? Ktoś jeszcze pamięta ten wynalazek?! Wracając do pytania: to dwie zupełnie inne epoki, więc siłą rzeczy mentalność i sposób gry będą różne. Trudno odpowiedzieć na to pytanie nie poruszając szerzej kontekstu kontraktów, możliwości przebicia się, samej gry, zasad czy nawet technologii albo pracy sędziów! I z pewnością trudno jest odpowiedzieć zamykając się jedynie paru zdaniach. To, co najbardziej rzuca się w oczy kibicowi śledzącemu NBA na bieżąco, to głód rywalizacji.
Majlosz: Dwie największe różnice dotyczą sfery mentalnej i aspektu fizycznego. Zacznijmy od charakteru. W wypowiedziach i wywiadach zawodników sprzed 3 dekad bardzo często powtarzane słowa to „rywalizacja” i „zwycięstwo”. Co istotne, powtarzały to największe gwiazdy, a więc koszykarze, którzy mają już w swoim CV duże osiągnięcia, zarówno indywidualne, jak i zespołowe. Mimo sukcesów, oni nadal czuli głód wygrywania, wciąż chcieli udowadniać wszystkim dookoła, że są najlepsi, dawali tym samym przykład młodym graczom zarówno w swoim klubie, jak i rywalom. Warto podkreślić, że w latach 80. liga nie została uratowana przez Larry’ego Birda i Magica Johnsona z osobna, ale właśnie dzięki ich elektryzującej rywalizacji.
Zmieniły się również trendy związane z przygotowaniem fizycznym. Mimo, że sama gra była kiedyś bardziej siłowa, nie przykładano takiej wagi do indywidualnych treningów siłowych. Obecnie zwraca się w znacznie większym stopniu uwagę na motorykę i szybkość, utrzymywanie niskiego poziomu tkanki tłuszczowej, trening funkcjonalny i wydolność. Można to uznać za proces naturalny, który ma miejsce w każdym sporcie. Rozwój medycyny i technologii wpłynął na każdą dziecinę naszego życia, również i zawodową koszykówkę. Sztaby medyczne mogą dzięki temu w znacznie lepszym stopniu kontrolować rozwój fizyczny sportowców, układać indywidualne programy treningowe i żywieniowe.
Paweł: Od razu nieco „wykluczę” swoją obiektywność w tej debacie, ponieważ gdy się rodziłem, Michael Jordan miał już na swoim koncie 4 mistrzowskie tytuły. Swoją wiedzę o latach 80. i 90. czerpałem z obejrzanych meczów „vintage” (było ich całkiem wiele), z książek oraz z artykułów dostępnych w Internecie. Tak samo, jak wiedzę o latach 60. i 70., które są według mnie bardzo niedocenianym okresem w historii NBA.
Różnica między koszykówką NBA dziś a koszykówką NBA 25 lat temu polega na wielu rzeczach: zmniejszonej ilości dozwolonego kontaktu fizycznego, większej finezji (to się rzecz jasna wielu nie podoba), dużo bardziej efektywnej ofensywie (to nie opinia, to jest akurat rzeczą mierzalną), większej liczbie rozwiązań ofensywnych, czy już nawet prozaicznych rzeczach jak większa wolność zawodników w trakcie wolnej agentury (kiedyś odejście do innego klubu było dużo bardziej skomplikowanym procesem, niż dziś – niezastrzeżona wolna agentura pojawiła się dopiero w 1988 roku, a i tak, wówczas UFA zostawało się dopiero po 7 latach kariery). To ostatnie może trochę zaciemniać obraz zawodników, którzy „poświęcali całą karierę dla jednego klubu”, a w rzeczywistości nie mieli większego wyboru, żeby stamtąd odejść.
Co jest Twoim zdaniem przyczyną tych różnic?
Marta: Mentalność pokolenia, jak i, z oczywistych względów, sama ewolucja koszykówki. Zauważcie, że niegdyś legendarne pojedynki takie jak Larry vs Magic, Ewing vs Olajuwon, Rodman vs Malone czy Jordan vs Thomas były tak intensywne, że niekiedy mogliście mieć wrażenie, że ekran telewizora zaraz wybuchnie. Zawodnicy byli 100% zaangażowani w spotkania. Podłożem każdego z tych starć było przekonanie, że jest się najlepszym i należało pokazać tę dominację w meczu. Nie chcę rzecz jasna zarzucać obecnym zawodnikom NBA lenistwa lub braku ambicji. Niby mamy impulsywnego Cousinsa, Westbrooka vs Duranta, ale tu nie ma tej iskry. Powodem tego z pewnością są zaostrzone przepisy – sędziowie zwracają większą uwagę na kontakt i liga generalnie dąży do zminimalizowania zachowań, które kiedyś mogły być odbierane jako forma rywalizacji, a dziś jako nieczysta gra.
Majlosz: Różnice w fizyczności podyktowane są niczym innym jak wymogami gry. Zmieniła się gra, a jednostki w niej uczestniczące musiały ewoluować, by zwiększyć swoją efektywność – tak działa cała przyroda. Kwestia charakteru zdaje się być nieco bardziej złożona. Lata 60. i 70., gdy dorastali m.in. Bird, Johnson czy nieco później Jordan, to okres wciąż ogromnych podziałów społecznych, zarówno pod kątem koloru skóry jak i zamożności. Koszykówka nie była jeszcze sportem elitarnym, a spora część graczy NBA pochodziła z rodzin wielodzietnych i biednych. Wielu byłych zawodników mówi wprost: jeśli czegoś sobie sam nie wywalczyłeś, nie miałeś tego. Ta świadomość pomagała im przez niemal całe życie, dlatego rywalizacja i walka na parkietach zawodowych nie była dla nich niczym nowym. Wychowywanie się w ciężkich warunkach z całą pewnością miało wpływ na ukształtowanie się silnego charakteru i swego rodzaju „kultu pracy”, dzięki czemu sukcesy osiągali również gracze, którym wybitnych osiągnięć nie wróżono, czy to ze względu na braki w umiejętnościach, czy warunkach fizycznych.
Stopniowe wzbogacanie się klasy średniej w latach 90. ułatwiło funkcjonowanie kolejnego pokolenia. Wielu koszykarzy obecnie grających w NBA nie doświadczyło w dzieciństwie dużych trudności, z którymi musiał się mierzyć choćby wspomniany wcześniej Larry Bird. Nie oznacza to oczywiście, że aby dostać się do ligi zawodowej, wystarczyło nauczyć się rzucać do kosza, zwłaszcza, że sama gra przez ostatnie 3 dekady poddana była ogromnemu postępowi i dużym zmianom, do których trzeba było dynamicznie się dostosowywać. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że spora część aktywnych koszykarzy nie ma potrzeby zaogniać sporów i wynosić rywalizacji na kolejne poziomy, bo… nigdy wcześniej nie musieli tego robić.
Nie zapominajmy też o aktualnych zarobkach w NBA, które na niektóre jednostki mogą wpływać demotywująco. Ale o tym podyskutujemy innym razem.
Paweł: Przyczyn jest wiele: od globalizacji (tu liga w czasie panowania Davida Sterna zaliczyła niebywały progres), przez ciągłe doskonalenie się zawodników, wzorujących się na graczach z przeszłości (np. LeBron James jako lepsza, bardziej atletyczna wersja Magica Johnsona), dużo lepszej technologii, pozwalającej wychwycić to, czego gołym okiem nie widać (stąd postęp taktyczny, największy na przestrzeni ostatnich 5-10 lat w całej historii ligi), kończąc na takiej rzeczy jak warunki, w jakich dorastali gracze. Możemy narzekać przez to na brak fizyczności, większą liczbę flopperów (choć i tych kiedyś nie brakowało ekhem Reggie Miller ekhem), ale dzięki temu oglądamy najbardziej dopracowaną w szczegółach koszykówkę w historii tej dyscypliny.
Jeszcze chwilę o rywalizacji. Rywalizacja jest taka, na jaką pozwalają warunki. Teraz rywalizacji między dwoma drużynami, czy dwoma zawodnikami jest dużo mniej – praktycznie nie istnieją – z kilku przyczyn. Po pierwsze, po ekspansji liga zaczęła wyrównywać szanse dla drużyn z dużych i małych rynków. W latach 80. te same zespoły spotykały się ze sobą rok po roku, czy to w Finałach Konferencji, czy w Finałach, bo nikt nie mógł finansowo doskoczyć do zespołów z takich rynków jak Boston, Los Angeles, Chicago, czy jeszcze wówczas Detroit. Po drugie, mamy od 10 lat dominację jednego zawodnika i nikt nawet nie zbliża się do jego poziomu. Nie dlatego, że inni są słabi, tylko fenomen LeBrona Jamesa zdarza się raz w historii. Tak samo było w latach 90-tych – z kim Michael Jordan rywalizował po bataliach z Pistons? Z nikim, bo nikt nie mógł się równać z nim i jego drużyną. I po trzecie, o czym wspominał Miłosz – inne warunki, w jakich kształcony był charakter zawodników. Założenia kulturowe ewoluowały przecież z każdą dekadą (Bill Russell grał jeszcze w czasach segregacji rasowej).
W XXI wieku oprócz tego, co zawodnik prezentuje na parkiecie, równie ważne zdaje się być to, co robi poza nim. Co według Ciebie zmieniło się pod kątem budowania własnego wizerunku w NBA na przestrzeni ostatnich 40 lat?
Marta: Kiedyś swoją wiedzę czerpaliśmy z tego, co pokazywali w telewizji. Dostęp do materiałów był o wiele mniejszy niż teraz. Jeśli w latach ’90 nie kupowało się gazet o NBA, to wzmianki można było znaleźć w Bravo Sport i w Przeglądzie Sportowym. Cokolwiek oni by nie napisali – to musiała być prawda. W końcu jak inaczej mielibyśmy to zweryfikować. Nie ulega żadnym wątpliwościom to, że teraz zawodnicy mają większe pole do popisu. Mamy rozwiniętą technologię, gracze dzielą się z fanami tym, co jedli na kolację, ale też pokazują często jak trenują. Bycie blisko NBA nigdy nie było prostsze. Nie powiem, że w poprzedniej koszykarskiej epoce koncentracja na graniu była większa – ciężko to jednoznacznie ocenić, bo czasy i możliwości podglądania zawodników były inne.
Dla mnie symbolem zmiany wizerunku był zawsze Allen Iverson. NBA od 2005 roku wprowadziła zasadę nakazującą graczom zakładanie garniturów, jeśli zawodnicy nie grali w meczach, ale towarzyszyli drużynie np. mając kontuzję. Iverson strasznie się oburzał, ale David Stern raz na zawsze chciał zerwać z łatką „gangsterskiego” sportu.
Majlosz: Bardzo wiele się zmieniło przez ostatnie 40 lat, podobnie jak i w całej branży public relations. Budowanie i dbanie o własny wizerunek przestało być wyłącznie frazesem powtarzanym przez własnego agenta, a stało się, zwłaszcza w dobie natychmiastowego dostępu do informacji, działaniem niemal obowiązkowym. W latach 80. koszykarze praktycznie nie musieli zwracać uwagi na swój wizerunek – ich zadaniem było wykonanie pracy na parkiecie. Wyraźna zmiana nastąpiła wraz z pierwszymi kontraktami sponsorskimi podpisanymi bezpośrednio z zawodnikami, wszak koszykarz od tej pory stawał się ambasadorem marki, a ta nie mogła sobie pozwolić na to, by reprezentował ją jakiś awanturnik czy narkoman. Dla samych graczy szybko stało się jasne, że dopóki są przykładnymi sportowcami, wokół których nie wybuchają notorycznie różnego rodzaju afery, dopóty sponsorzy chętnie wpłacać im będą regularne, hojne pensje.
Wzorem i drogowskazem dla innych koszykarzy, jeśli chodzi o współpracę sponsorską i wizerunkową, okazał się Michael Jordan, który nie tylko wykazywał się nienagannym zachowaniem poza parkietem, ale też dużą lojalnością wobec Nike, co doprowadziło do wielu spięć m.in. z władzami NBA.
Wraz z rozwojem technologii i Internetu, nastąpiła rewolucja w zakresie dostępu do informacji i komunikacji online, co dało koszykarzom zupełnie nowe możliwości w zakresie public relations. Nagle fani mogli być z koszykarzami obecni nie tylko w hali podczas meczu, czy w trakcie spotkań z kibicami, ale mogli uczestniczyć w treningu, na zakupach czy podczas kolacji w domu swojego idola. Szybko zdano sobie sprawę z tego, że jest to broń obosieczna, ale faktem jest, że jeśli jest się w XXI wieku gwiazdą z wieloma kontraktami sponsorskimi, to nie można mediów społecznościowych ignorować. Dla kibiców jest to naturalnie znakomita możliwość, by się do ulubionych koszykarzy zbliżyć, poznać ich jako ludzi, a nie wyłącznie maszyny do zdobywania punktów. Ale dla samych zawodników jest to dodatkowy zobowiązanie, które w dodatku wiąże się z dużą odpowiedzialnością: wystarczy drobny błąd, by wywołać kryzys medialny i lawinę konsekwencji.
Paweł: Przez rozwój różnego rodzaju mediów, liczba środków przekazu zdecydowanie się powiększyła. 40, czy nawet 30 lat temu, koszykarze mieli właściwie trzy drogi, dzięki którym mogliby się wyróżnić wśród innych. Jedną było oczywiście wywoływanie skandali, drugą pokazywanie swojej zawziętości, waleczności na parkiecie, a trzecią bycie po prostu fantastycznym, ponadczasowym zawodnikiem. Była telewizja, ale nie aż tak rozwinięta jak w dzisiejszych czasach. Większe znaczenie miały gazety, które były w dużej mierze głównym, opiniotwórczym źródłem informacji. Zawodnicy nie mieli aż tak wielu sposobów budowania swojego wizerunku, jak jest dziś.
Dziś wszyscy muszą zdecydowanie bardziej uważać na to, co mówią, robią, bo Internet 1) niczego nie wybacza, 2) niczego nie zapomina. Szczególnie w ostatnich 10 latach, wraz z rozwojem portali społecznościowych takich jak Facebook, czy w szczególności Twitter, koszykarze odkryli zupełnie nowe możliwości kreowania własnego wizerunku, który może jednak szybko okazać się obosieczną bronią (Kevin Durant to skrajny przykład). Nie jest też tak jak w latach 80-tych w kwestiach „wyskoków” w klubach nocnych – teraz praktycznie na pewno zostaniesz nagrany i pokazany rankiem na TMZ. Joel Embiid jest dla mnie świetnym przykładem bardzo spójnej kampanii kreującej wizerunek, która jest zarówno old-schoolowa, jak i bardzo nowoczesna. Głównym narzędziem wydawałoby się, że jest dla niego Twitter, natomiast potem wychodzi na parkiet i robi dokładnie to samo co za pośrednictwem TT – prowokuje rywali, próbuje trash-talku, a przede wszystkim „nie pęka”.
Na zakończenie musi paść pytanie o preferencje. Tęsknisz za podziwianiem koszykarzy grających w lidze w latach 80. i 90. czy aktualni gracze w zupełności Ci wystarczają?
Marta: Epoka rządzi się swoimi prawami i tak samo jak nie rozumiem ludzi, którzy dyskredytują obecny basket, bo nie jest jak w latach ’90, tak samo nie rozumiem ludzi, którzy za wszelką cenę próbują przeforsować to, że NBA zmieniła się na lepsze. U mnie działa sentyment – bardzo chciałabym zobaczyć MJa we współczesnym meczu NBA, pojedynek Greena i Rodmana. Jeśli chodzi o poprzednią epokę, najbardziej tęsknię za większym przyzwoleniem kontaktu między graczami. Uważam, że wzmocniłoby to rywalizację.
Nie opowiadam się za żadną ze stron – koszykówka jest po prostu inna i oglądam ją z taką samą przyjemnością, choć obecnie więcej rozumiem niż w latach ’90. Oczywiście nie ma takiej fizyczności, zawziętości jak kiedyś, ale ten sport się rozwija i chociażby dynamika jest inna, nie wspominając o innych możliwościach takich jak rzut za trzy. Basket będzie się cały czas rozwijać – przykładem trgo jest np. pozycja środkowego- i dobrze. Przynajmniej nie będzie nudno.
Majlosz: U koszykarzy obecnie grających w NBA najbardziej brakuje mi tej zawziętości, która była znakiem rozpoznawczym zawodników grających na przełomie lat 80. i 90. Brakuje mi trash talkingu, zaczepek, wzajemnego nakręcania się w rywalizacji – jest tego zdecydowanie za mało. Zdaję sobie sprawę z faktu, że NBA od lat walczy z nadmierną agresją, zmienia przepisy stawiając na efektowność, eliminuje elementy, które mogą prowadzić do eskalacji zachowań typowo podwórkowych. Sęk w tym, że działania te zabijają ducha koszykówki, odbierają jej emocje, dzięki którym amerykański basket zyskał tylu fanów od początku lat 80. Odpowiadając zatem na pytanie: tak, tęsknię za koszykarzami ostatnich dwóch dekad XX wieku.
Musimy jednak pamiętać, że NBA to jeden wielki organizm, w którym wszystkie elementy są ze sobą połączone i każde działanie w ramach jednego obszaru na wpływ na funkcjonowanie pozostałych, dlatego też wszelkie przejawy nie do końca sportowej rywalizacji (a taka była częstą praktyką – np. Bad Boys) mogą mieć srogie konsekwencje włącznie z wizerunkowymi. Na marginesie, jest dla mnie zagadką, dlaczego wśród polskich fanów, deklarujących słabość do „minionej epoki” właśnie z powodu bardziej agresywnego stylu gry, tylu jest przeciwników Draymonda Greena. Ze swoją charyzmą, niewyparzoną gębą, nieustępliwością i nieprzeciętnymi umiejętnościami w defensywie jest on zawodnikiem wręcz wyrwanym z lat 90. Ja to kupuję i życzyłbym sobie więcej takich koszykarzy w NBA, oczywiście pod warunkiem, że nie będą oni kopać innych w czułe miejsca 🙂
Paweł: Nie mogę powiedzieć, że tęsknię, bo nie można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie doświadczyło 🙂 Przynajmniej nie na żywo. Odpowiem jednak dość pokrętnie – uważam, że żyjąc w kolejnych dekadach, dobrze rozumiałbym potrzebę zmian i ich genezę, wynikającą z przyczyn, które opisywałem już powyżej. Tak samo, jak nastawiam się już na ewolucję koszykówki i całej ligi w kolejnych latach, bo ta praktycznie na pewno nastąpi. Lata 80., czy 90. były niepowtarzalne, ze względu na fizyczność gry, na mentalność zwycięzców tak wielu graczy z tamtej epoki, czy nawet dominację zaledwie czterech zespołów. Koszykówka dziś jest pod wieloma względami lepsza – szybsza, dokładniejsza, wykorzystująca dużo więcej możliwości po obu stronach parkietu, natomiast nigdy nie będzie taka sama jak w latach 90-tych. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Niech się dzieje coś nowego, niech rozwijają się możliwości taktyczne, niech zawodnicy będą coraz bardziej kompletni i wszechstronni. Czy boom na koszykówkę w latach 80. i 90. byłby tak duży, jeśli zespoły wciąż grały tak jak w latach 70-tych (bez linii rzutów za 3 punkty)? Nie. Dziś NBA jest bardziej popularna, niż kiedykolwiek, bo wciąż możemy liczyć na jej nieprzewidywalność.
Koszykówka lat 90. nie była lepsza. Nie była też gorsza. Była inna. Tak jak basket w każdym innym okresie rozkwitu NBA. W każdym znajdujemy coś nowego i za każdym razem jest to coś fascynującego. I właśnie za to kochamy NBA.
17 Komentarze
GPRbyNBA
Bardziej zacięta i widowiskowa ale czy to są atrybuty koszykówki „lepszej” to niech każdy sobie sam ustali.
Mi trochę jednak brakuje tej zawziętości. Za każdym razem gdy ktoś porównuje stare czasy do nowych ja w mej głowie pojawia się porównanie polskiej ekstraklasy do premierligue. Nie chodzi mi jednak o poziom lecz o zaangażowanie.
Niestety kapitalizm poszedł do przodu i to przez niego obecni koszykarze bardziej skupiaja sie na zasobności swojego portfela niż na udowodnieniu swojej wyższości nad przeciwnikiem a liga skupia sie na poprawności politycznej wprowadzając przepisy które coraz bardziej zmiękczają grę. Niedługo techniki beda dawać za krzywe spojrzenie.
Chciałbym by sędziowie gwizdali mniej fauli za to więcej błędów kroków.
majloszg
Ja odnotowałem, że w obecnym sezonie i tak błędy kroków są odgwizdywane częściej niż choćby w ubiegłym. Mniej fauli odgwizdywać nie mogą, dopóki nie zostaną zmienione zasady. Ale zgadzam się z opinią. Już niebawem kolejna część cyklu, w której porozmawiamy właśnie o grze 🙂
JaToJa
Witam. Na wstepie chcialbym odniesc sie do telegazety-kilka sni temu cos mnie wzielo i dla jaj sprawdzilem telegazete i tam dalej to dziala „265” na TVP1 dalej ma wyniki hehe. Ja swoja przygode z NBA zaczalem w okolicach 93r.ale tak naprawde wciagnalem sie od 96 kiesy do ligi wchodzil Iverson. Id tamtego czasu „zakichalem” sie w NBA i w Iversonie i to do tego stopnia ze od 2000roku mialem nawet takie wlosy jak on-uwierzcie mi ze w tamtych latach w 60tys.miescie to bylo cos nie spotykanegi-pamietam jak moja mama dzwonila do mojej wychiwawczyni zeby ja poinformowac ze przyjde w „innym”uczesaniu *a bylem juz w 2liceum) hehe. Ale wrocmy do NBA-mi najbardziej beakuje tych pojedynkow i gry na kontakcie- jak teraz patrze na gwizdki to sie zastanawiam ile Iverson mialby teraz osobistych…Nie zapomne finalow z LA. Pamietam jak dzis pierwszy mecz finaliw -ten wygrany przez Philadwlphie i z LUE w roli glownej- do 6rano ogladalem mecz a na 7 do szkoly…och to bylt czasy… Z drugieh zas strony lubie igladac dzisiejsza szybsza koszykowke i nawet sklaniam sie do tego ze dzusiejsze Golden igraliby LA czy CHICAGO o ile sedziowanie byloby na dzisiejszym poziomie…co innego gdyby przyjac stare reguly sedziowania to wtedy juz byloby ciezko… Moim skromnym zdanien Jordan juz by tak nue dominiwal jak kiedys- w dzusiejszym NBA jest duzo zawodnikow ktorzy mogliby go pokryc- patrz Green, Leinard, Kevron itd,itp. To samo tyczy sie Iversona zreszta- w dzisiejszych czasach nie bylby juz takim fenomenem*ciezko mi to mowic bo to moj najlepszy zawodnik ever-na nim sie wychowalem). Teraz jest Wall, Kemba, Russel i wielu innych tak szybkich a moze nawet szubszych niz Iverson. Sek w tym ze Iverson czy Jordan to byli zawodnicy ktorzy swoja gra wyprzedzali epoke a teraz tacy zawodnicy sa na porzadku dziennym. Popatrzmy na skutecznisc- kidys wiekszosc zawodnikow grali na skutecznisci okolo 40%- teraz gwuazdy zblizaja sie do 50%. Mysle ze taki Dyrant w czasach Micheala moglby byc nawet lepszy nuz Michael… Wzrost Duranta kiedys byl przypisany do PF wiec pomyslcie sobie jak taki Malone mialby go przykryc na dystansie. NBA sie zmienia tak jak wszystko i nie da sie jasno okreslic ktore NBA byly lepsze – to tak jak z zyciem i zacytuje tu klasyka- WSZYSTKO MA SWOJE PLUSY DODATNIE I UJEMNE hehe.
Pewnie duzo osob sie ze mna nie zgodzi ale o to w tym chodzi zeby miec swoje zdanie.
Z gory przepraszam za bledy ale pisze z telefonu.
majloszg
Bardzo dziękujemy za rzeczowy komentarz!
Opisałeś dużo fajnych zjawisk. Już niebawem drugi odcinek cyklu, w którym opiszemy różnice w grze, kilka kwestii, które poruszyłeś, są jak znalazł do dyskusji na ten temat 🙂
Muszę jednak dodać, że i dzisiaj są koszykarze wyprzedzający epokę. Taki był LeBron i Durant, taki jest Curry – nie było do tej pory takiego strzelca, on mocno nakręcił rzucanie za 3. Epokę wyprzedzają też Anthony Davis i KAT, graczami przyszłości są również Giannis Anetokounmpo i Ben Simmons.
My przede wszystkim cieszymy się, że liga się rozwija, a nie jest ciągle taka sama 🙂
Pozdrawiamy serdecznie!
JaToJa
No wlasnie ja z dzisiejszym NBA mam problem jesli chodzi o takie ewenementy jak MJ czy Ai. Oni byli prekursorami czegos co teraz jest na porzadku dziennym. Aczkolwiek nie sposob nie zgodzic sie z Toba co do zawodnikow ktorych wymieniles bo kazdy z nich jest swietny ale jakos przynajmniej dla mnie nie ma tego efektu WOW… moze uwazam tak poniewaz tak jak sam napisales teraz tych zawodnikow jest tylu i kazdy z nich wyroznia sie na swoj sposob…kiedys byl tylko jeden ktory wybijal sie ponad reszte. Teraz zawodnicy sa bardziej kompketni nuz kiedys- teraz misisz umiec wszystko zeby byc w czolowce-chodzi mi o centrow rzucajacych za 3 czy rozgrywajacych zbierajacych po 10pilek na mecz…
Jakby na to nie patrzec to ja sie ciesze ze ogladalem „stare” i „nowe” NBA bo w kazdej epoce jest cos na czym mizna zawiesic oko
Ja obecnue lubie ogladac Golden wlasnie za ten basket jaki graja ale tez w koncu po okolo 10 latach wraca moja Philadwlphia ktorej kibicowalem od czasow Iversona.
JaToJa
Jeszcze apropo artykulu- fajnie MAJLOSZ zauwazyles z Draymoden. Tez jestem tego zdania co Ty- ludzie mowia ze tesknua za latami 90tymi a jada po Draymondzie jak to jest wlasnie typ takiego grajka z tamtych lat…
A.
Przede wszystkim zmieniły się przepisy. Nie wolno już ani tak bronić jak kiedyś (co nie znaczy, że obrona jest gorsza, bo jest o wiele więcej ruchu i mądrości w defensywie), ani tak się zachowywać jak kiedyś. Gracze też dużo lepiej się znają i kolegują.
JaToJa
No wlasnie to „kolegowanie” troche niszczy wspolzawodnictwo… ja „troche”gralem za mlodu choc glownie to 3na3 ale powiem tak – na boisku byli tylko przeciwnicy a po meczu jak najbardziej znajomi z ktorymi nie raz podczas meczu bylo bardzo goraco a po meczu przebijalo sis piatke i jak gdyby nigdy nic szlo na piwko.
Pozdrswiam
Maciek
Moja przygoda z NBA to pierwszy meczy finałów Lakers -Bulls na DSFie, świeżo założona kablówka, łączność ze swiatem 🙂 Mógłbym długo pisac o Jordanie i Bullas i mojej fascynacji, której doznało wiele osób w latach 90 (z wyłączeniem mojej fascynacji Seattle Supersonics gdy kibicowałem Paytonowi i Kempowi). Ale podsumuję tak : kazdy czas ma swoich bohaterówi .Nie jest możliwe stwierdzenie czy lepszy jest LeBron czy Jordan tak jak nie było mozliwe rozstrzygniecie czy lepszy jest Jordan czy Wilt Chamberlein ( o jakże mnie irytowało, że jakiś „dziad” rzucił 100pkt w 1 meczu a moje bożyszcze (Jordan) nie jest w stanie nawet zbliżyc sie do tego wyniku).
Czy koś pamięta finały z 1004 roku w których żaden zespół nie rzucił 100pkt w 7 meczach??? Czy to była koszykówka gorsza?? Czy może po prostu inna??
Dla mnie ciekawe jest pytanie jaka będzie koszykówka za np 25 lat, czy to będzie tak że będzie biegało 5 Currych i będą rzucali z połwy boiska za 3 pkt?? W która stronę zmierza koszykówka?? Oglądając dzisiaj finały sprzed 25 lat trudno uwierzyć że tak sie kiedyś grało. Dlatego śmieszne sa dziś pytania czy MJ jest lepszy od współczesnych zawodników..
Cieszmy sę tym , co jest. Uważam że w obecna koszykówka jest naprawdę miła w ogladaniu, sprawia wiele frajdy, sa indywidualności, dramaturgia…..
Trzmielasty
Koszykówka z lat 90…. To było coś świetnego głównie z powodu tej zdrowej, sportowej rywalizacji. Wystarczy popatrzeć na ALL-STAR GAME. Kiedyś to było święto koszykówki – teraz cyrk i próba zdobycia 200 pkt w meczu.
Z kolei dzisiaj koszykówka jest szybsza a zawodnicy bardziej wszechstronni i kompletni. Potrafią grać na wielu pozycjach i przeciwko wielu pozycjom bronić. Ponadto świetny jest rozwój systemów gry, rozciąganie gry, spacing.
Szkoda, że teraz łatwiej wymusić przewinienie no i te błędy kroków…
Ale jestem optymistą. Pierwszy raz od wielu lat mam wśród rookie’ch tyle talentu! Simmons, Tatum, Kuzma. Za rok – jeśli chłopaki nabiorą doświadczenia – to dopiero będzie ciekawa sprawa!
Barto
Myślę że największym wrogiem w tych porównaniach są jednak przepisy. Inne zasady, inna gra. Dlatego wiele osób uważa że teraz zawodnicy są „słabi”. Chociaż w tamtym sezonie Boston i Wizards pokazały że jednak jakaś tam rywalizacja jest.
majloszg
O przepisach będziemy chcieli porozmawiać w kolejnym odcinku cyklu 🙂
OMG
Ciekawe, że tylko w koszykówce zadaje się takie pytania. We wszystkich innych sportach zespołowych, wiadomo, że team sprzed 30 lat, dostałby baty do zera. To przez zmiany w przepisach, tak ciężko zauważyć oczywisty wzrost poziomu gry, bo czasem wydaje sie, że to inne sporty są.
Argumenty za 80/90 – ogromna różnica umiejętności/sprawności między gwiazdami, a resztą graczy. Jego Powietrzność robił kosmiczne wrażenie na tle białasów, którzy nie doskakiwali do obręczy.
Utrudnienia w zmianie klubu, sprawiały, że dało się identyfikować z daną drużyną. Teraz jak zostanie gwiazda, a wymienią ‚tylko’ 10 innych podstawowych graczy, to już jest pełna ciągłość.
W związku z powyzszym, teraz już każdy grał w klubie z każdym, albo może z nim zagrać za rok, więc nikt sobie nie pozwala na twardą grę czy kłótnie. To sprawia, że regular season to dla wielu klubów tylko obowiązkowe treningi przed wiosną.
Luc
Mnie również denerwują porównania ludzi, zresztą najczęściej interesujących się koszykówką od święta, którzy wyśmiewają obecną koszykówkę i twierdzą, że tak z lat 90 była dużo lepsza. Śmiem twierdzić, że gro z tych ludzi, obejrzało w latach 90 3 mecze i to pewnie z finałów chicago utah z 96r i na tym opiera swoje wywody. Moim zdaniem jak wszyscy powyżej zauważają, była to zupełnie inna gra, ale porównywanie poziomów jest tak samo bezsensowne jak w piłce nożnej, czy tenisie. Dzisiaj jest zbyt profesjonalne podejście do treningu, całej otoczki (diety, stylu życia itp..). Nie mam najmniejszych wątpliwości, że taki Federer czy nadal grając 30 lat temu w wielkich szlemach czuli by się jak na treningu, to samo tyczy się piłkarzy i koszykarzy. Takie Golden state gra przecież od Chicago z 96 r dwa razy szybciej, skuteczniej, lepiej się ustawia itp..Więc każde czasy mają swoich bohaterów, ale śmiem twierdzić, że dzisiaj jest trudniej się wybić tak bardzo ponad innych, bo sam talent nie odgrywa już tak decydującej roli jak dawniej. Praca zaś wkładana w trening jest u większości zawodowców bardzo podobna.
Pingback:NBA kiedyś i dziś. Jak przez ostatnie 30 lat zmieniła się gra? - NBA Labs – strona o koszykówce NBA. Wyniki, aktualności, relacje i analizy.
XXX
Dla mnie koszykówka NBA była tylko i wyłącznie na przełomie lat 80 i 90 po tym okresie dla mnie koszykówka się skończyła . Teraz to nuda i to już nie to co mnie interesuje NBA się skończyło
Marta Kiszko
Dlaczego nuda? Co przekonywało Cię do NBA w latach ’80 i ’90, a co odrzuca Cię w obecnej koszykówce?