Trash Talker: Alonzo Mourning – Gladiator
Gdy miał dwanaście lat, został wysłany przez ojca na letni obóz zorganizowany przez Old Dominion University w Norfolk. Pełniący wówczas funkcję trenera Paul Webb – dowiedziawszy się o wieku chłopaka – spojrzał wymownie w jego kierunku i nie zażądał nawet wpisowego, które było obowiązkowe. Niedługo później zaczął się starać, żeby młokos wybierając w przyszłości uczelnię nie zapomniał o ODU. Dostawał wszystko to, co było dostępne wyłącznie dla zawodników akademickich, włączając parę butów marki Converse sygnowanych przez samego Juliusa „Dr J” Ervinga. Siedemnaście lat później ten chłopak zgarnął statuetkę dla najlepszego defensora NBA. O kim mowa? Nie może być inaczej, przed państwem – Alonzo Mourning.
Gorzki smak dzieciństwa
Alonzo Mourning zawitał na świecie 8 lutego 1970 roku w Chesapeake. Jego rodzice, Alonzo i Julia, pochodzili z Norfolk, ale ze względu na brak pieniędzy zamieszkiwali dość biedną dzielnicę Chesapeake o nazwie Deep Creek. Ojciec był rezerwistą US Navy oraz Marines i pracował na stanowisku mechanika w położonej nieopodal stoczni, matka zajmowała się domem. Dlaczego postanowili zawrzeć związek małżeński?
Pobrali się tylko ze względu na mnie. Dopóki z nimi mieszkałem, byłem jedynakiem, chociaż nie odczuwałem tego aż tak bardzo ze względu na obecne w pobliżu liczne kuzynostwo. Moja mama miała pięć sióstr oraz pięciu braci. Gdy cała rodzina zbierała się w domu dziadków, miałem wokół siebie tyle osób, że nie sposób było czuć się samotnym – tłumaczy Alonzo junior.
Mały Alozno bardzo szybko wyrastał z każdych butów, zakupionych przez rodziców, a kiedy bawił się z rówieśnikami na boisku, nieznajome dzieciaki często brały go za upośledzonego umysłowo, gdyż wyglądał na znacznie starszego niż wskazywała na to metryka. Po pewnym czasie przyklejono mu łatkę beksy, ponieważ zawsze interesowało go tylko zwycięstwo, zaś po jakiejkolwiek porażce płakał jak bóbr. Julia wciąż pocieszała chłopca, powtarzając:
„Ktoś musi przegrać i od czasu do czasu przychodzi też kolej na ciebie”.
W domu Mourningów się nie przelewało, czego skutkiem stały się waśnie, spory, kłótnie. To wszystko było na porządku dziennym i odbiło się na problemach psychicznych ich syna, choć on sam dostrzegł prawdziwy stan rzeczy dopiero z perspektywy upływającego czasu. On sam wypowiada się o tym dość niechętnie:
Z szacunku do moich rodziców nie chcę zagłębiać się w szczegóły. Wystarczy powiedzieć, że ich kłopoty dość poważnie wpływały na mnie. Miałem problemy emocjonalne, a życie w ciągłym napięciu mi nie służyło.
Narastające konflikty spowodowały, że młodzieniec wkroczył na drogę buntownika. Chciał być po prostu zauważony przez rodziców, przez co pakowanie się w coraz większe tarapaty nosiło znamię chleba powszedniego. Kary rodzicielskie przestały robić na nim wrażenie, aż pewnego dnia Alonzo senior oraz Julia poważnie przejęli się losem dziecka i zapisali całą trójkę na terapię rodzinną. Podczas jednej z sesji – widząc brak chęci do osiągnięcia kompromisu pomiędzy małżonkami – terapeuta powiedział mu, że nie musi wracać z rodzicami do domu. Podejrzewam, że nikt nie zdecydowałby się na tak bolesny ruch, ale Alonzo wiedział, iż nie ma innego wyjścia. Wóz albo przewóz, rybki albo akwarium. Oświadczył mamie i tacie, że nie chce mieszkać z żadnym z nich, po czym trafił do domu dziecka.
Ten moment to prawdziwy punkt zwrotny w moim życiu. Czułem, iż to może zadziałać. Tym bardziej, że moja decyzja nie oznaczała całkowitej separacji od rodziców. Oni nadal mogli być częścią mojego życia i mnie odwiedzać. Nie chciałem się więcej buntować. Pragnąłem zrobić coś dla siebie i zacząć wszystko od nowa. Wybrałem możliwość zmiany swojego życia na lepsze zamiast godzenia się z ponurą rzeczywistością. Jeśli plan zakończyłby się fiaskiem, to przynajmniej nie mógłbym mieć do siebie pretensji, że nie próbowałem.
Podczas pobytu w ośrodku opiekuńczym Mourning napotkał mnóstwo dzieciaków z problemami natury emocjonalnej, przy których jego kłopoty wydawały się błahostkami. Większość podopiecznych bywała bardzo agresywna, nierzadko trafiała do izolatek za własne wybryki. Opiekunowie społeczni robili co w ich mocy, aby uchronić dziesięciolatka przed atakami innych dzieciaków, ale nie zawsze ta sztuka im się udawała. „Zo” spędził wiele bezsennych nocy, rozważając swoją sytuację. Po długich poszukiwaniach w końcu znaleziono rodzinę zastępczą dla Mourninga. Przygarnęła go sześćdziesięcioletnia Fannie Threet, będąca właścicielką farmy w West Munden.
W ciągu swojego życia wychowała prawie pięćdziesiąt dzieci, z czego większość stanowiły oczywiście te przybrane. Dla wszystkich jednak była taką samą matką. Wylewającą się z niej miłość poczułem tuż po przekroczeniu progu jej domu. W tym samym czasie opiekowała się jeszcze trójką innych dzieci, ale i tak szybko stałem się częścią rodziny. Od razu zrozumiałem, że to miejsce dla mnie, i że nie chcę mieszkać nigdzie indziej.
Na farmie poznał siedemnastoletniego syna Fannie – Buda, z którym od razu odnalazł wspólny język. Byli tego samego wzrostu, a już kilka miesięcy później naszemu bohaterowi przybyło centymetrów i został najwyższym człowiekiem w szkole. Uczęszczał do gimnazjum Indian River, gdzie zapisał się do drużyny futbolu amerykańskiego, ale trenerzy – widząc że „Zo” rośnie w zastraszającym tempie – zrezygnowali z jego usług. Mourning nie przejął się tym zbytnio. Kochał jeść potrawy przyrządzane przez panią Threet w takich ilościach, że bez problemu wystarczyłoby dla kompanii wojska. Oto jak podsumowuje życie na farmie i swój kontakt z Budem:
Mój apetyt stał się legendarny. Potrafiłem zasiąść do śniadania i wcinać płatki Cap’n Crunch do momentu, w którym moje podniebienie było całkowicie zdewastowane. Od czas do czasu pani Threet proponowała przyrządzenie naleśników dla mnie i dla Buda. Kiedy mówiłem, że zamawiam piętnaście sztuk, zaczynała gestykulować i groziła: „Jeśli masz zamiar zjeść aż tyle, to będziesz musiał wstać i zrobić je sobie sam”. Ta kobieta wychowała mnóstwo dzieciaków, ale nikt z jej podopiecznych nie miał takiego apetytu jak ja. Bud stał się dla mnie kimś więcej niż tylko starszym bratem. Miał ogromny wpływ na to, kim się stałem. Do dziś jest jedyną osobą, która może tak po prostu zadzwonić i ustawić mnie do pionu, kiedy sytuacja tego wymaga. Może mi powiedzieć prawdę prosto w twarz. Ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Wydaje mi się, że Bóg ma swój plan dla każdego z nas, i że nic nie dzieje się bez powodu. W pewnym momencie niektóre rzeczy mogą nam się wydawać pozbawione sensu, ale koniec końców wszystko układa się w logiczną całość. Jak inaczej wyjaśnić to, iż znalazłem w sobie siłę na szukanie rodziny zastępczej, i że na mojej drodze znalazła się akurat Fannie Threet? Bóg od początku miał plan wobec mnie i moich talentów. Dlatego wysłał mnie do tej kobiety, kiedy znalazłem się na krawędzi. Nie wiadomo jak w innym wypadku potoczyłby się mój los.
Mourning w szkole średniej
Gdy nie wyszło mu w futbolu amerykańskim, postanowił spróbować sił w innej dyscyplinie sportu. Wybór padł na boks, ale nikt w tej kategorii wiekowej nie odważył się podjąć rzuconej przez Mourninga rękawicy. Wcale im się nie dziwię, też nie chciałbym zbierać wiecznych bęcków od tak potężnego wielkoluda. Ostatecznie wylądował tam, skąd doskonale go znamy, czyli w koszykówce, a dokładniej w Indian River High School w Chesapeake.
Nigdy nie było wątpliwości co do tego, że nadaję się na koszykarza. Jako młody człowiek byłem prowadzony przez dwóch znakomitych trenerów, Freddiego Spellmana oraz Billy’ego Lassitera, którzy nauczyli mnie wszelkich podstaw. Dzięki nim później było mi o wiele łatwiej. W ósmej klasie potrafiłem wykonać wsad, zablokować prawie każdy rzut i zebrać niemal każdą piłkę.
Właśnie w liceum zawiązał pierwsze wielkie przyjaźnie z Gregiem Fordem, Vinnim Nicholsem, Seanem Bellem, Garym Robinsonem i Keithem Easleyem, którzy byli nie tylko świetnymi kompanami, lecz przede wszystkim stworzyli z nim drużynę dominującą licealne rozgrywki, w których zdobyli mistrzostwo stanowe. Kto został mianowany hersztem grupy? Tak, dobrze się domyślacie – Alonzo Mourning. Poprowadził ekipę Indian River High School do 51 zwycięstw z rzędu (!), a historia z bazą marynarki wojennej… Zresztą, przeczytajcie sami:
Kursowaliśmy po lokalnych boiskach w poszukiwaniu starszych chłopaków, z którymi moglibyśmy się zmierzyć. Gdy byliśmy w liceum, pewnego dnia udało nam się dostać do bazy marynarki wojennej w Norfolk, więc udaliśmy się do tamtejszej hali, żeby zagrać z dorosłymi. Dosłownie ich niszczyliśmy, kiedy nagle po jednym z moich wsadów tablica kosza rozsypała się w drobny mak. Leżałem na parkiecie trzymając w rękach obręcz, a wokół mnie było pełno szkła. Każdy z obecnych w sali zastygł w bezruchu i patrzył na mnie. Myślałem, że znalazłem się w niezłych tarapatach, bo przecież byliśmy w bazie wojskowej, ale w końcu wszyscy marynarze wybuchli śmiechem i zaczęli bić brawo.
Po ukończeniu szkoły średniej przyszedł czas na wybór uczelni, a nie było to prostą sprawą, bowiem o rewelacyjnego środkowego zabiegało aż dwieście uniwersytetów. Ponoć nawet Earvin „Magic” Johnson wykonał telefon do domu Fannie Threet, namawiając Alonzo na grę dla UCLA, ale nasz bohater nie chciał oddalać się od rodzinnych stron. Wreszcie skrócił listę do pięciu uniwersytetów: Maryland, Syracuse, Virginia, Georgia Tech oraz Georgetown. Jak wyglądał proces rekrutacyjny?
Proces rekrutacji był dość dziki. Zapomnijcie o zwiedzaniu bibliotek czy laboratoriów. Uczelniani trenerzy doskonale wiedzieli w jaki sposób namieszać w głowie siedemnastolatkowi. W tamtym czasie odwiedziłem kilka ośrodków zrzeszonych w NCAA i stałem się częścią jednego z najdzikszych procesów rekrutacyjnych w historii. Zawitałem do Maryland, gdzie funkcję trenera pełnił Bob Wade. W tamtym kierunku ciągnęła mnie postać Lena Biasa, który był tam gwiazdą w połowie lat osiemdziesiątych. Uwielbiałem go i oglądałem każdy możliwy mecz z jego udziałem. Chciałem stać się zawodnikiem takim jak on: wszechstronnym w ofensywie i defensywie, a nie tylko typowym łowcą punktów. To był mój idol. Jego śmierć mną wstrząsnęła i totalnie zniechęciła do spróbowania narkotyków.
Wybór padł na University of Maryland, w barwach którego Mourning nigdy nie zagrał. Głównym powodem był akt oskarżenia przeciwko uczelni, jakoby miała naruszyć zasady rekrutacji, za co otrzymała karę dwuletniego zakazu gry w NCAA Tournament. Więc Alonzo ruszył w podróż na pozostałe cztery uniwerki i spotkał się z przedstawicielem każdej z wyżej wymienionych uczelni, aż w końcu zakotwiczył w Georgetown.
W czasie tamtego spotkania szkoleniowcy mieli wyjaśnić, dlaczego mam wybrać właśnie ich uczelnię. Czterech z nich z nich gadało tylko o tym, co mogę dostać. Żaden z nich nie mówił wprost o pieniądzach. Zapewniali tylko, że się mną zaopiekują, i że nie będę musiał się o nic martwić. W końcu wszyscy doskonale wiedzieliśmy, iż w każdym z tych miejsc czekają na mnie profity. Coach John Thopmson z Georgetown University zachowywał się jednak zupełnie inaczej. Ten mierzący ponad dwa metry facet poraził wszystkich zgromadzonych nie tylko swoimi rozmiarami, ale i osobowością. Powiedział: „Nie mogę mu niczego obiecać. Nawet tego, że zagra w choćby jednym spotkaniu mojej drużyny. On będzie musiał ciężko pracować, żeby załapać się do składu i otrzymać jakieś minuty na parkiecie. Nie mam pojęcia czy podoła temu zadaniu. Mogę państwa jedynie zapewnić, że jeśli Alonzo chce otrzymać edukację, to u nas na pewno ją dostanie”.
Alonzo na kampusie i mini NBA
Jak śpiewał dawniej Wołodja Wysocki: „Ja byłem duszą towarzystwa, a towarzystwo było złe. Znał moje imię i nazwisko każdy oficer KGB”, tak i tutaj można bez wahania stwierdzić, że „Zo” znalazł sobie nieodpowiednich znajomych, zaś imię i nazwisko nowego nabytku Georgetown znali funkcjonariusze DEA. Kiedy Mourning przybył do stolicy USA, poznał niejakiego Rayfula Edmonda. Od razu się polubili. Rayful zabierał go w różne interesujące miejsca, rozmawiał z nim godzinami o koszykówce, a Alonzo grał nawet w jego ulicznym zespole koszykarskim, w skład którego wchodzili zawodnicy lokalnych uczelni oraz ci z niższych lig. Jakież zdziwienie zagościło na twarzy Mourninga, gdy okazało się, że jego kamrat Rayful jest dilerem narkotyków na szeroką skalę…
To nie był zwykły koleś. Angażował się w wielomilionowe operacje, a agenci federalni twierdzili, że to właśnie on sprowadził crack do Waszyngtonu. Mecze, które organizował mi na ulicach, również nie były zwyczajne. Kiedy zarabiasz milion dolarów tygodniowo na nielegalnych interesach, to nie możesz tak po prostu pójść do banku i wpłacić tych pieniędzy na konto. Nie możesz również wydawać tej kasy od tak sobie. Domy i samochody kupujesz na podstawione osoby, a resztę forsy musisz wyprać. Nie ma innej możliwości, kiedy chodzi o sumy rzędu pięćdziesięciu milionów dolarów rocznie. Okoliczni dilerzy mieli tyle forsy, że mogli ją palić w piecach. Dlatego też tworzyli własne zespoły koszykarskie i zakładali się o duże stawki. Te rozgrywki przypominały mini NBA, a ja byłem wówczas naprawdę naiwny. Teraz jest mi strasznie wstyd z tego powodu, bo widząc jak to wszystko wyglądało, czerwona lampka powinna mi się zapalić co najmniej kilka razy.
Pewnego dnia trening drużyny Hoyas przerwali agenci służb zajmujących się przestępczością narkotykową (DEA). Spokój trenera Johna Thompsona został zaburzony. Po wizycie tychże panów, Thompson zapowiedział, że odbierze Mourningowi stypendium, gdyż ten przyniósł wstyd nie tylko sobie, ale i całemu programowi uczelni. Szkoleniowiec Hoyas był znany ze współpracy z krnąbrnymi zawodnikami, których potrafił szybko ustawić, ponieważ w jego mniemaniu każdy zasługiwał na drugą szansę.
Trener pozwolił wrócić mi do drużyny. Wiedziałem jednak, że będę stąpał po cienkim lodzie i dlatego od tamtej pory dwa razy się zastanawiałem przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Stałem się też o wiele bardziej czujny i zacząłem uważać na to, z kim się zadaję. Dopiero po latach dowiedziałem się, że cała ta akcja z DEA była ukartowana. To jednak nie ma znaczenia, bo wszystkie słowa trenera były absolutną prawdą, którą musiałem usłyszeć, żeby zrozumieć pewne rzeczy. John Thompson to prawdziwy geniusz, który odmienił moje życie. Co do historii z Rayem – obawiałem się, że wezmą mnie za kapusia i przyjdą po mnie, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Każdego dnia po przebudzeniu natychmiast docierała do mnie myśl, że znalazłem się w naprawdę poważnych tarapatach. Proces Rayfula Edmonda był jedną z najgłośniejszych spraw w historii Waszyngtonu, obecnych nie tylko na pierwszych stronach lokalnych mediów, lecz wszędzie. Nie mogłem ani się ukryć, ani liczyć na to, że trener Thompson mnie ochroni. Z powodu podwyższonego ryzyka nazwiska wszystkich ławników trzymano w tajemnicy, a na sali sądowej publiczność od uczestników procesu oddzielało kuloodporne szkło. Jeszcze przed pierwszą rozprawą jeden ze świadków został postrzelony w nogę, po czym odmówił składania zeznań. Matce innego spalono dom. Rayfula dla bezpieczeństwa trzymano natomiast w bazie wojskowej w Quantico i każdego dnia dostarczano do sądu helikopterem.
Sprawa Rayfula Edmonda przyćmiła nieco osiągnięcia sportowe Alonzo Mourninga. Trzykrotnie meldował się w turnieju NCAA, ale za każdym razem zespół Georgetown przedwcześnie z niego odpadał. Na ostatnim roku studiów „Zo” notował średnie na poziomie: 21.3 punktu, 10.7 zbiórki i 5 bloków, rzucając ze skutecznością 59.5% z gry, dzięki czemu otrzymał nagrodę dla najlepszego zawodnika roku konferencji Big East, podarowano mu również statuetkę dla defensora roku, a do tego może pochwalić się obecnością w pierwszej piątce All-American. Zawodowa kariera stanęła przed nim otworem. Alonzo Mourning został wybrany przez Charlotte Hornets z drugim numerem draftu 1992 roku.
Gniazdo „Szerszeni”
„Zo” trafił do drużyny, w której pierwsze skrzypce grali następujący zawodnicy: Larry Johnson, Kendall Gill, Muggsy Bouges, Dell Curry. Ówczesny trener Charlotte Hornets – Allan Bristow – od początku postawił na pewną kartę, jaką był Alozno Mourning. Nie wszystkim przypadło to do gustu, a jedyną osobą, która wyciągnęła pomocną dłoń w kierunku debiutanta był właśnie Curry.
Dell Curry, na którego wołaliśmy „Gomez”, wziął mnie pod swoje skrzydła. Nikt inny się do tego specjalnie nie garnął. Kiedy wszedłem do szatni, to po prostu zająłem swoje miejsce i nie wiedziałem, co będzie dalej. Wtedy przybył trener i oznajmił, że od początku będę wychodził w pierwszej piątce. Ledwie przyjechałem do miasta, a już zostałem rzucony na głęboką wodę. Być może właśnie dlatego część kompanów nie patrzyła na mnie przychylnym okiem, bo przecież wiadomo, że kiedy jeden człowiek dostaje minuty na parkiecie, to drugi je traci. Tak jest w tym biznesie i już.
Podczas premierowego sezonu Mourning pokazał się z najlepszej możliwej strony, zaliczając 21 oczek, 10.3 zbiórki oraz 3.5 bloku na mecz, zaś Szerszenie zakończyły rozgrywki na piątej lokacie w konferencji wschodniej z bilansem 44-38. W pierwszej rundzie play-offów Hornets odprawili z kwitkiem Boston Celtics (3-1), kończąc tym samym karierę zawodniczą Kevina McHale’a. Półfinały konferencji nie były już tak emocjonujące, gdyż Charlotte musieli uznać wyższość New York Knicks (4-1).
W kampanii 1993/94 drużyna Szerszeni nie zdołała awansować do fazy pucharowej, jednak Alonzo Mourning otrzymał powołanie do reprezentacji USA na Mistrzostwa Świata w Kanadzie, gdzie miał zaszczyt występować z takimi koszykarzami jak: Reggie Miller, Shawn Kemp, Shaq O’Neal czy Isiah Thomas. Zespół Stanów Zjednoczonych zdobył wtedy złoty medal.
Mieliśmy niesamowity zespół z takimi graczami jak Isiah Thomas, Joe Dumars czy Reggie Miller. Na lini frontu byli też Shaq, Larry Johnson, Derrick Coleman i Shawn Kemp. Mieliśmy również Steve’a Smitha oraz Dominique’a Wilkinsa, który był już u schyłku kariery, więc wołaliśmy na niego „Antique Wilkins”. To była grupa niesamowitych zawodników, obdarzonych nieprzeciętnymi talentami. Tymczasem całe lato okazało się wielką imprezą. Obóz przygotowawczy odbywał się w Chicago. Za dnia trenowaliśmy, a każda noc kończyła się balangą. Byliśmy strasznie silni i wiedzieliśmy, że damy sobie radę nawet na kacu.
Rok później „Zo” ponownie miał okazję zagrania w play-offach, ale tym razem Szerszenie szybko pożegnały się z fazą posezonową, ponosząc porażkę z Chicago Bulls (3-1). Potem były toczone rozmowy między włodarzami organizacji Charlotte, w których to Mourning zapewniał, że jest gotów spędzić resztę kariery sportowej, reprezentując ich barwy w zamian za 15 milionów dolarów rocznie. Niestety, rozmowy zakończyły się fiaskiem, gdyż oferta Hornets brzmiała 11.2 milionów. Żadna ze stron nie chciała odpuścić, więc 3 listopada 1995 roku „Zo” wziął udział w wymianie, na mocy której trafił do Miami Heat wraz z Petem Myersem i LeRonem Ellisem, a szeregi Szerszeni zasilili: Glen Rice, Matt Geiger, Khalid Reeves. Na dodatek klub z Florydy dorzucił pick w pierwszej rundzie draftu 1996.
Byłem facetem zadomowionym na Wschodnim Wybrzeżu i nie chciałem nagle znaleźć się daleko od rodziny. Boston wydawał mi się zbyt zimnym miejscem, więc na placu gry pozostał Nowy Jork oraz Miami. Skonsultowałem się z Patrickiem Ewingiem oraz Johnem Thompsonem, bo oni zawsze służyli mi dobrą radą przy podejmowaniu trudnych decyzji. Trener od razu poradził mi, żebym wybrał Florydę, bo Pat Riley, który objął tamtejszy zespół Żaru, to człowiek przykładający uwagę do gry w obronie i stosujący taktykę, do której jestem wręcz stworzony.
Defensor z Miami i choroba nerek
Już w pierwszym sezonie w trykocie Heat, Mourning pokazał swój niebywały kunszt koszykarski, zapisując na koniec rozgrywek następujące średnie: 23.4 punktu, 10.4 zbiórki, 2.7 bloku. Godny polecenia jest występ środkowego Żaru przeciwko Washington Bullets, w którym Alonzo ustanowił swój rekord kariery pod względem ilości zdobytych oczek (50). Drużyna z Florydy zakwalifikowała się do fazy pucharowej z ostatniej pozycji premiowanej awansem i odpadła w serii z Chicago Bulls (3-0) już w rundzie otwierającej posezonowe zmagania.
Właściwie przez sześć pierwszych lat spędzonych w Miami, Alonzo rokrocznie meldował się na poziomie play-offów i dwukrotnie został wybrany najlepszym defensorem ligi sezonu regularnego (1999, 2000). Najciekawsze starcie odbyło się na etapie pierwszej rundy Wschodu 1998, gdy Heat mierzyli się z New York Knicks. W meczu numer cztery doszło do bójki pomiędzy dawnymi znajomymi jeszcze z czasów Hornets, czyli Mourningiem i Larrym Johnsonem. Zarzewie konfliktu tych zawodników miało miejsce właśnie wtedy, gdy grali razem w Charlotte. Po pierwsze – różnica charakterów. Larry zawsze uśmiechnięty, gotowy na wszystko, żeby tylko zrobić komuś kawał. Z kolei „Zo” wiecznie poważny, w pełni skoncentrowany. Po drugie – walka o stanowisko lidera. Obaj palili się do tego, by rządzić szatnią. Po trzecie – jak pisałem powyżej – kwestie finansowe. Finał? W ruch poszły pięści, wykluczenie Alonzo i zaprzepaszczone szanse na kolejny etap rozgrywek.
Alonzo doznał w swoim życiu wielu urazów. Łydek, kolan, palców u rąk, kości policzkowej. Jednak nigdy nie robił z siebie ofiary losu. Najzwyczajniej w świecie przechodził rehabilitację i wracał na parkiet. We wrześniu 2000 roku Mourning dowiedział się, że z jego nerkami jest naprawdę bardzo źle. Konsultacje medyczne wykazały, że gracza Miami Heat czekają dializy, a nawet przeszczep. Diagnoza brzmiała: Stwardnienie tętniczek kłębuszków nerkowych. Na szczęście na jego drodze życiowej stanął Gerald Appel – nowojorski lekarz. Wyniki badań zawodnika nie prezentowały się optymistycznie, jednak Appel się nie poddał i robił kolejne testy. Koniec końców do przeszczepu musiało dojść. Trzeba było znaleźć dawcę, co nie stanowiło oczywistości. Doktor z Nowego Jorku doradził mu, żeby poprosił o pomoc rodzinę lub przyjaciół. Jak na tego typu kwestię zapatrywał się Mourning?
Jak w ogóle można poprosić kogoś, żeby oddał ci swoją nerkę? Przecież to nie to samo, co prośba o pożyczenie dwudziestu dolców. Tu chodzi o część ciała, a ja nienawidzę prosić innych o cokolwiek. Zawsze uważałem się za samowystarczalnego i zawsze postępowałem tak, żeby było jak najlepiej dla mnie. Nawet kiedy stałem się sławny i mogłem sobie pozwolić na pomoc w pewnych sprawach, to lubiłem brać wszystko we własne ręce. Nigdy nie byłem typem gwiazdora, który musi zostać obsłużony. Teraz jednak sytuacja wymagała tego, żebym poprosił kogoś o naprawdę wielką rzecz. Każdy człowiek ma dwie nerki i jeśli jest zdrowy, to jedną może poświęcić. Tyle, że to wcale nie taka prosta sprawa, bo wiąże się z poważną operacją, urlopem w pracy i rozłąką z rodziną, czyli totalnym wywróceniem życia do góry nogami. Dawca tak naprawdę poświęca więcej niż biorca.
Gdy wydawało się, że ktoś taki się nie znajdzie, a lista potencjalnych dawców kurczyła się z dnia na dzień, pomocną dłoń wyciągnął kuzyn „Zo” – Jason Cooper. Panowie nie widzieli się od ponad dwudziestu lat, więc Mourningowi niezręcznie było nagle odezwać się, powiedzieć: Siemanko stary, sporo wody upłynęło w wodospadzie Niagara. Co u Ciebie? Dobrze? Super! Może masz na zbyciu nerkę? Tak się składa, że jest mi potrzebna. Nie naliczaj procentów, bo przecież i tak Ci jej nie zwrócę… Nie, tak nie mogło być. A jednak! Za namową ojca Alonzo skontaktował się z Jasonem.
To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności. Na pewno Bóg miał w tym swój udział i ponownie splótł ze sobą nasze losy. Zadzwoniłem do Jasona, porozmawialiśmy trochę, spytałem go o grupę krwi i czy przyjedzie do szpitala na testy. On ani przez chwilę się nie zawahał. Zaproponowałem mu, że przyślę po niego samochód, ale on upierał się, iż to nie jest konieczne. Przyjechał sam i nie prosił absolutnie o nic. Czułem energię. Wystarczyło, że na siebie spojrzeliśmy. Podałem mu rękę na przywitanie, zamieniliśmy parę słów, po czym udaliśmy się na badania. Te wykazały, że mój kuzyn jest dla mnie idealnym dawcą. Miał tę samą grupę krwi i był wysokim, silnym facetem. W końcu to były marines. Jason nie zawahał się nawet przez sekundę. „Zróbmy to”, powiedział, a ja zamknąłem oczy i w głębi duszy dziękowałem Bogu za to, że zesłał mi kogoś takiego.
Dobrze mieć świadomość, że są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy potrafią udzielić zupełnie bezinteresownej pomocy. Tak po prostu, ze szczerozłotego serca, chęci zrobienia czegoś dobrego, zgodnego z naturą człowieka. Gdy zbliżał się termin operacji, „Zo” był już zawodnikiem New Jersey Nets. W przededniu zabiegu nasz bohater urządził małą imprezę, na której był obecny także Cooper. Klamka zapadła.
Gerald Appel był moim głównym lekarzem i tamtego dnia zawitał do kliniki, ale za transplantację odpowiadał ekspert w swojej dziedzinie – doktor Mark. W dniach poprzedzających przeszczep stałem się bardzo nerwowy i moi lekarze to wyczuli. Nie należę do strachliwych osób, ale taka operacja to nie jest bułka z masłem. Doktor Appel starał się pomóc jak najlepiej potrafił, więc zorganizował mi spotkanie z Michelle, młodą pacjentką, która otrzymała przeszczep od swojego przyjaciela. Dziewczyna opowiedziała mi jak gładko wszystko przebiegło i pokazała bliznę, która wcale nie wyglądała najgorzej.
– Ta operacja jest tak banalna, że mogę ją przeprowadzić z zamkniętymi oczami – uspokajał pewny siebie lekarz.
– Doktorze, a może pan specjalnie dla mnie chociaż jedno oko mieć otwarte? – odparł żartobliwym tonem Mourning.
Organizm Alonzo nie odrzucił nerki pobranej od Jasona, rokowania były korzystne, ale „Zo” powrócił na areny NBA tylko i wyłącznie dzięki woli walki, podporządkowaniu się diecie, a także wszelkim zaleceniom lekarzy. W kampanii 2004/05 do drużyny Heat dołączył Shaquille O’Neal, zaś wraz z nim do wielkiego grania wrócił Mourning. Ekipa pod dowództwem Pata Rileya ukończyła sezon zasadniczy jako drugi zespół konferencji wschodniej, legitymując się bilansem 52-30. W pierwszych trzech rundach play-offów koszykarze Miami nie mieli zamiaru brać jeńców, pokonując odpowiednio Chicago Bulls (4-2), New Jersey Nets (4-1) oraz Detroit Pistons (4-2). Na przestrzeni rywalizacji w NBA Finals, zespół z Florydy okazał się lepszy od Dallas Mavericks (4-2). Podczas finałów rozgrywek najjaśniej błyszczała gwiazda Dwyane’a Wade’a, jednak tak naprawdę wszyscy dołożyli cegiełkę do mistrzostwa NBA. Który z pojedynków finałowych najbardziej utkwił w pamięci Alonzo Mourninga?
W spotkaniu numer trzy przegrywaliśmy już trzynastoma punktami, ale „D-Wade” poprowadził nas ostatecznie do zwycięstwa 98:96. Zdobył 42 punkty, w tym 15 w czwartej kwarcie. Ponadto przez jedenaście minut grał z pięcioma faulami na koncie. Shaq w końcówce trafił dwa ważne rzuty wolne, Udonis Haslem zaliczył kluczowy przechwyt, a Gary Payton na 9,3 sekundy przed końcową syreną trafił rzut, po którym wyszliśmy na prowadzenie. To było naprawdę wielkie zwycięstwo.
Mourning zasłużył na ogromny szacunek, którym będę go darzył po wieczności kres. Przekonał mnie do walki o własne zdrowie, może nawet życie. Jak w starciu pięściarskim – nie możesz czekać aż przeciwnik cię złamie. Pokaż mu, gdzie jest jego miejsce. Wyprowadzaj ciosy z gracją, wytrąć go z równowagi, bo najgroźniejszym oponentem wojownika jest on sam. Na zdrowie, „Zo”! Pokładowego!
Drodzy czytelnicy, kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Allen Iverson czy Charles Barkley? Na wasze głosy w komentarzach czekam do wtorku wieczorem. Pozdrawiam!
9 Komentarze
Korek
Sir Charles!!!!
Trolik
Gary Peyton 🙂
Mateusz Połuszańczyk
Gary już był – http://nbalabs.pl/trash-talker-gary-payton-bezsennosc-seattle/
Trolik
wiem, tylko tak się ucieszyłem jak go zobaczyłem na klipie z finałów 2006 🙂
Mateusz Połuszańczyk
Aha, w takim razie zwracam honor. 😉
Dawid
Warto było czekać! kolejny odcinek niech będzie komediowy – Sir Charles poproszę.
Mateusz Połuszańczyk
Oj, nie przesadzajmy, ale dziękuję. Barkley it is! 🙂
Trolik
Chucsktera proszę zatem 🙂
Lemo
Złotousty Barkley.