Na co czekamy?

majloszg Felietony Strona Główna 3

17 października rozpoczyna się sezon regularny 2017/2018. Kibice z niecierpliwością oczekują pierwszych meczów swoich ulubionych drużyn, dziennikarze i eksperci zacierają ręce na myśl o analizach poszczególnych meczów, a właściciele klubów przy śniadaniu przeglądają estymacje związane z liczbą kibiców, którzy wypełnią hale sportowe. Na co czekamy my – kibice NBA z Polski?

Jakiś czas temu, w wyniku dyskusji na temat nadchodzącego sezonu, znajomy, z którym rozmowę prowadziłem, dowiedział się, że z zainteresowaniem śledzę mecze przedsezonowe.

Eee, moment, ale Ty mi chyba nie chcesz powiedzieć, że cale mecze przedsezonowe oglądasz?!” – w konstrukcji tego pytania wyczułem mieszankę zaskoczenia i podejrzeń o drobne zaburzenia neurologiczne. Przyznaję, że z początku ogarnął mnie wstyd, wszak kto normalny, mając pracę, rodzinę, dzieci i dwa koty znajduje wolny czas, a w dodatku poświęca go jeszcze na oglądanie ligi letniej czy spotkań preseason!

– No… wspominałem Ci przecież, że brakuje mi NBA… – odparłem, z wolna odzyskując pewność siebie. Nigdy nie rozpatrywałem zainteresowań i pasji w kontekście postradania zmysłów, a nawet jeśli, to przecież większość psychiatrów rekomenduje leczyć zaburzenia właśnie poprzez znalezienie sobie zajmującego hobby.

Moje dalsze wyjaśnienia pozwoliły koledze pojąć, że meczów przedsezonowych nie oglądam dla emocji czy końcowego wyniku (ku jego wyraźnej uldze, w innym wypadku, rzekł, musiałby zacząć się poważnie martwić o moje zdrowie), ale dla samej gry i zawodników. I tak Ben Simmons udowodnił mi, że jest już w pełni sprawny fizycznie i gotowy do gry w NBA, a jego umiejętność rozprowadzania podań przypomina mi samego Króla Jamesa. Jayson Tatum planować będzie, jeśli nie od razu, to w najbliższym czasie rozpoczynanie meczów w pierwszej piątce. Jest nie tylko dojrzały pod względem koszykarskiego IQ, ale również gotowy fizycznie, by wspomóc Celtów w walce o Wschód. Lonzo Ball, mimo że daleko mu jeszcze do utraty medialnego rozgłosu, na parkiecie musiał uznać wyższość innego pierwszoroczniaka, wybranego z 27. numerem Kyle’a Kuzmy. Instynkt do zdobywania punktów ma ten młodzieniec wyjątkowy i jeśli tylko utrzyma formę i koncentrację, bardzo szybko awansuje w hierarchii Lakers. A jeśli ktokolwiek obawiał się, czy 30-letni już Milos Teodosić aby na pewno poradzi sobie z szybką adaptacją do gry w najlepszej koszykarskiej lidze świata, może się zrelaksować i w stanie błogości podziwiać niebywały przegląd pola Serba. W dodatku Milos chętnie porazi rzutem dystansowym, czego tak brakuje Rickiemu Rubio.

W ciągu ostatnich 2 lat wśród fanów NBA zauważam narastające rozgoryczenie spowodowane przesadną przewidywalnością rozgrywek. Zarzuty nie są bezpodstawne – w ostatnim finale NBA po raz pierwszy w historii te same zespoły spotkały się trzeci rok z rzędu. Daleko jeszcze co prawda do sytuacji z lat 50 i 60, gdy Boston Celtics meldowali się w finale bez przerwy przez 10 (!) lat, na przełomie których aż 7 razy ich przeciwnikami byli Lakers, ale sytuacja może niepokoić, zwłaszcza, że najbliższe rozgrywki nie zapowiadają pod tym względem rewolucji. Bukmacherzy są zgodni co do tego, że w finale najprawdopodobniej znów spotkają się ekipy z Oakland i Cleveland i dają Warriors 56% na zwycięstwo już na początku sezonu. Pomijając fakt, że do niespodzianek czy wręcz sensacji może dojść na każdym etapie playoffs, warto rozważyć czy liga przez ową przewidywalność staje się nudna?

Podobnie jak zdecydowana większość fanów NBA, mam swoich ulubionych koszykarzy i zespoły, którym kibicuję. Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi, zatem nie mogę liczyć, że Lakers dotrą choćby w rejony playoffs, a mimo to znajduję co najmniej kilka powodów, by oglądać ich mecze. Ten sam argument odnosi się do 76ers, Wolves, Pelicans czy niemal każdej innej organizacji spośród 30 zrzeszonych w NBA.

Mniej jest osób, które nie mają swoich ulubionych drużyn, za to zwracają uwagę na konkretnych graczy. Ci to dopiero mają raj na ziemi! Kilkudziesięciu perspektywicznych debiutantów, kilkunastu drugoroczniaków, których postępy poczynione przez ostatni rok będzie można analizować i oceniać, wielu all-starów po zmianach barw klubowych, aklimatyzujących się w nowych zespołach – a to tylko czubek góry lodowej, zwanej NBA.

Pomimo tego, że z dużym prawdopodobieństwem jestem w stanie ocenić, które ekipy po raz kolejny zdominują swoje konferencje i rozgrywki playoffs, na sezon 2017/2018 czekam przebierając nogami. Chcę zobaczyć, jak Kyrie Irving radzi sobie z prowadzeniem ekipy z Bostonu. Wyzwanie przed nim stoi ogromne, bo oprócz niezwykłych umiejętności, którymi z pewnością dysponuje, będzie musiał przekonać kibiców, iż jest gotów na parkiecie zostawić swoje serce, tak jak jego poprzednik. Chcę przekonać się, czy Rockets nie oddali zbyt wiele za Chrisa Paula. Głęboka i silna ławka rezerwowych decyduje o sukcesie lub porażce w playoffs. Ciekawi mnie, jak z jedną piłką poradzą sobie trzy gwiazdy w Thunder. Choć takie same wątpliwości mogliśmy mieć rok temu w stosunku do Warriors, to jednak koszykarze Golden State w DNA mają dzielenie się piłką, podczas gdy Russ cały ubiegły sezon poświęcał zaspokajaniu swojego ego. A może już je zdołał zaspokoić? A jak na silnym zachodzie poradzą sobie ekipy Wolves i Nuggets? Każda z nich zmierzy się z dużymi oczekiwaniami swoich kibiców, a będą one podsycone dokonanymi w offseason wymianami.

Czekam na mecze w okresie świątecznym gdy czując jeszcze w nozdrzach woń karpia, przypraw korzennych i żywicy z choinki można zasiąść przed telewizorem i podziwiać najbardziej medialne mecze, w których nawet gwiazdom, na oczach dziesiątek milionów kibiców na całym świecie, chce się jakby bardziej. Czekam na All Star Game. Nie dlatego, bym pasjonował się kolejnymi cyrkowymi akrobacjami i rekordami w liczbie oddanych rzutów za trzy punkty. Jestem ciekaw, jak na Mecz Gwiazd wpłyną niedawno zapowiedziane zmiany, które być może są zapowiedzią zacierania podziału między Wschodem i Zachodem. Czekam na ten moment, gdy rozgrywki sezonu regularnego zaczynają wchodzić w decydującą fazę, zespoły wciąż niepewne udziału czy walczące o playoffs wrzucają ostatni bieg, a ich motywacja staje się nieporównywalnie większa. Jeszcze tylko kilka godzin i po wielu miesiącach przerwy zabrzmi pierwszy gwizdek sezonu 2017/2018.

A na co Ty czekasz?

3 Komentarze

  1. W końcu rusza najlepsza liga sportowa na świecie! Nie zepsuje tego nawet dominacja GSW czy Clevland : P było naprawdę wiele zmian, wiele transferów, roszad w składzie. Ja czekam przede wszystkim na mecze! Emocje dostarczy mi nawet pojedynek Brooklynu z Chicago ; D wolę takie coś zamiast nudnej piłki nożnej. Sam jestem fanem Chicago to pewnie dlatego.Czekam z niecierpliwościa jak będzie grało OKC, Boston, Minny czy nawet Denver. Generalnie wkraczamy w codzienne wiadomości i mecze o NBA, tylko doba trochę za krótka i jak znaleźć na wszystko czas? To martwi najbardziej…

  2. Wszyscy juz sie nie mozemy doczekac. Ja chyba jutro zaspie do pracy 😉

  3. No to się, cholera, doczekaliśmy… 2 mecze i nie wiadomo, od czego w ogóle zacząć ich analizę!

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *