Trash Talker: Reggie Miller – Czas zwycięstwa

Mateusz Połuszańczyk Felietony Strona Główna Trash Talker 16

Siódmy dzień maja 1995 roku, Madison Square Garden w Nowym Jorku. Mecz numer jeden półfinałów konferencji wschodniej pomiędzy New York Knicks i Indiana Pacers. Nowojorczycy prowadzą sześcioma punktami na niespełna dziewiętnaście sekund przed końcem. Część kibiców Knicks już opuściła halę, by świętować zwycięstwo. Pozostali fani ekipy gospodarzy nie mają pojęcia, że za chwilę przeżyją koszmar. Koszmar okraszony tytułem „8 points in 9 seconds”, autorstwa Reggie’ego Millera. Zanim jednak przejdziemy do wyczynu, który do dziś wprawia w zdumienie cały koszykarski świat, należy cofnąć się jeszcze o rok. Wszystko po to, aby podkreślić wagę tamtych – wydawałoby się nieprawdopodobnych – wydarzeń.

Czas zwycięstwa

Nie jest żadną tajemnicą, że Miller w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku prowadził osobistą batalię przeciwko Knicks, skutecznie prowokując swoich rywali nie tylko świetną grą, ale również za pomocą słów oraz kontrowersyjnych zachowań. Punkt zwrotny tej wojny miał miejsce 1 czerwca 1994, podczas piątego meczu finałów konferencji wschodniej rozegranego w Madison Square Garden. Nowojorczycy znakomicie weszli w tamto spotkanie. W pierwszej kwarcie podopieczni trenera Pata Riley’a wypracowali sobie przewagę i kontrolowali przebieg rywalizacji, utrzymując różnicę dwunastu punktów aż do początku ostatniej odsłony widowiska. Właśnie wtedy do odrabiania strat rzucili się zawodnicy Pacers z Reggie Millerem na czele. Gwiazdorowi drużyny z Indianapolis wychodziło wszystko. Trafiał z czystych pozycji po tworzonych przez kolegów zasłonach, nie pudłował prób z dystansu granych po izolacjach. Niemal każdy rzut znajdował drogę do kosza. Brylujący na parkiecie Kalifornijczyk tylko w tym fragmencie gry zdobył 25 punktów, kończąc zawody z dorobkiem 39 oczek. Indiana Pacers wygrali czwartą ćwiartkę 35-16 i cały mecz 93-86.

O dziwo, za porażkę nie winiono Riley’a, czy zawodników Knicks. W pierwszej kolejności odpowiedzialność za przegraną spadła na słynnego reżysera filmowego, Spike’a Lee, prywatnie wielkiego fana nowojorczyków. Ten w trakcie meczu wdał się w ostrą wymianę zdań z Millerem, chcąc go zdekoncentrować. Co na to Reggie? Odpłacał mu pięknym za nadobne, jak przystało na prawdziwego „trash talkera”. Nie dość, że miotał w jego kierunku niecenzuralnymi epitetami, posyłając przy tym po każdym celnym rzucie przeszywające spojrzenia, to na dodatek wykonywał gesty, za które dzisiaj byłby zapewne surowo karany. Np. wracając na własną połowę po celnej trójce z narożnika boiska chwycił się za gardło, komunikując jasno: „Udław się, Spike!”. Pomimo, że losy całej serii rozstrzygnęły się w dwóch następnych spotkaniach na niekorzyść Indiana Pacers, to występ Reggie’go zrobił ogromne wrażenie na wszystkich zwolennikach koszykówki, oprócz… jego samego. On postanowił cierpliwie odczekać do kolejnych playoffów i udowodnił, że niemożliwe nie istnieje.

Jak nadmieniłem we wstępie, w 1995 roku układ drabinki ponownie skojarzył Pacers z Knicks, tym razem w półfinałach konferencji. Mecz numer jeden, MSG – mekka koszykówki. Na tablicy świetlnej, umieszczonej pod dachem hali, widnieje wynik 105-99 dla nowojorczyków. 18.7 sekundy do końca pojedynku, piłkę zza linii bocznej wprowadza drużyna z Indianapolis. Ta znajduje adresata w postaci Reggie’ego Millera, a on się nie myli i trafia trójkę. 16.4 do końcowej syreny, zza linii końcowej wznawiają gospodarze, ale będący na posterunku Miller rozczytuje podanie Anthony’ego Masona do Grega Anthony’ego i przechwytuje piłkę. Zachowując przytomność umysłu, wyskakuje na dystans i raz jeszcze trafia za trzy, czym wyrównuje stan meczu. Emocje sięgają zenitu. Przy kolejnej próbie wznowienia niepotrzebnie faulowany jest obrońca Knicks, John Starks. Po wyrazie jego twarzy można wnioskować tylko jedno – on nie chce wykonywać nadchodzących rzutów osobistych. Jest całkowicie zszokowany tym, co się wydarzyło i kroczy przez parkiet jak prowadzony na ścięcie. Pudłuje pierwszy, a po chwili drugi rzut z charity stripe. Piłkę na atakowanej tablicy zbiera jeszcze Patrick Ewing, lecz on także chybia. Ta ląduje w rękach Millera, na którym sędziowie odgwizdują przewinienie. Kalifornijczyk podchodzi do linii rzutów wolnych i z zimną krwią wykorzystuje obie próby. 107-105 dla Pacers! Pozostało 7.5 sekundy, Knicks nie mają już przerw na żądanie. Anthony szybko przeprowadza piłkę na połowę drużyny gości, po czym wpada w poślizg i się przewraca. Koniec. Wśród nowojorskich kibiców konsternacja, szok, niedowierzanie. Coś, co nie miało racji bytu stało się faktem.

Comeback zespołu z Indianapolis pod dowództwem Reggie’ego „Killera” Millera po dziś dzień jest uznawany za jeden z najbardziej widowiskowych powrotów w historii NBA. Ostatecznie zwycięzcę serii wyłoniło siedem wyrównanych spotkań. Awans do finałów konferencji wschodniej padł łupem Pacers, gdzie niestety musieli uznać wyższość Orlando Magic (4-3).

Nie zadzieraj z „czarnym Jezusem”

Reggie Miller niewątpliwie był jednym z tych niegrzecznych chłopców, których lepiej nie zaczepiać. Ba, najlepiej było go unikać oraz błagać, żeby nie zauważył cię na boisku. Jednak zapewne doskonale jest wam znane powiedzenie, że trafiła kosa na kamień, nieprawdaż? Cała sytuacja miała miejsce jeszcze na początku przygody Millera z NBA, a właściwie tuż przed jej rozpoczęciem. W jednym ze spotkań przedsezonowych Pacers grali przeciwko Bulls z Michaelem Jordanem w składzie. Do przerwy Reggie zdobył 10 punktów, zaś Jordan uzyskał zaledwie 4 oczka. Kiedy obie drużyny zmierzały w kierunku szatni, Miller przeprowadził szturm słowny w swoim stylu:

– To ma być ten wielki Michael Jordan? Zawodnik nie do zatrzymania? To ma być bóg koszykówki? Dobre sobie. Według mnie to jest raczej jakaś kpina! Za kogo Ty się uważasz? Pokaż mi coś więcej niż obijanie obręczy, bo w miasteczku zjawił się nowy szeryf.

Michael popatrzył w kierunku Reggie’ego morderczym spojrzeniem, pokiwał głową, ale nie odezwał się ani jednym słowem. Druga połowa rywalizacji spowodowała, że – jak wspomina Miller – to był ostatni trash talking pod adresem Jego Powietrznej Wysokości. Reggie ukończył zawody z 12 oczkami na koncie, podczas gdy Jordan powiększył swój dorobek do 44 punktów. Po meczu Michael podszedł do Millera i krótko skwitował to, co się wydarzyło:

– Na przyszłość – uważaj. Nie powinieneś zwracać się w ten sposób do czarnego Jezusa.

Czy „Killer” rzeczywiście już nigdy nie sprowokował Michaela Jordana? Ano, niestety, wytrącił go z równowagi. Konkretnie doszło do tego w trakcie Game 4 finałów Wschodu w 1998 roku. Na 0.7 sekundy przed upływem regulaminowego czasu gry Reggie popracował rękami na Michaelu, po czym znalazł się na czystej pozycji i – trafiając zza łuku – przypieczętował zwycięstwo Indiany Pacers.

W innym spotkaniu Miller również nie przebierał w środkach. Po tym jak dobił niecelny rzut kolegi z zespołu, wyraźnie odepchnął Jordana. Tego zajścia „His Airness” nie wytrzymał i wystartował do Reggie’ego z pięściami.

Pierścień dla wujka Rega

Wielu ekspertów i obserwatorów do dziś twierdzi, że ze wszystkich drużyn grających wówczas przeciwko Bykom, właśnie Pacers mieli największą szansę, by zakończyć dominację wspaniałej dynastii Chicago. Tak się jednak nie stało. Zresztą, Reggie Miller aż piętnastokrotnie awansował z Indianą do play-offów, sześć razy grał w finałach konferencji (zaklęta bariera), ale tylko raz udało mu się zameldować w NBA Finals. Nastąpiło to w 2000 roku, gdy w składzie zespołu, u boku Millera, znaleźli się tacy koszykarze jak: Dale Davis, Al Harrington, Mark Jackson, Chris Mullin, Jalen Rose, Rik Smits, czy Sam Perkins. Na drodze do mistrzostwa ekipy z Indianapolis pod batutą trenera Larry’ego Birda  stanęli Los Angeles Lakers, których barwy reprezentowali wtedy Kobe Bryant oraz Shaq O’Neal. Rywalizacja rozstrzygnęła się w sześciu meczach na korzyść Jeziorowców. Po tej porażce Larry Bird zrezygnował ze swojej funkcji.

W następnych latach zespół przeszedł gruntowną przebudowę. Szeregi drużyny zostały zasilone Ronem Artestem, Jermainem O’Nealem, czy Bradem Millerem, którzy w swoich wypowiedziach często podkreślali, że walczą o chociaż jeden pierścień dla Wujka Rega. Niestety, ta sztuka nigdy im się nie powiodła. Najbliżej byli w 2004 roku, kiedy ulegli 4-2 w finałach Wschodu późniejszym mistrzom ligi – Detroit Pistons. „Ostatni taniec” Reggie’ego odbył się w trakcie Game 6 drugiej rundy fazy posezonowej 2005. Na pożegnanie z tłumem wiwatującym na jego cześć w hali Conseco Fieldhouse, Miller rzucił 27 punktów. Czego jak czego, ale determinacji, lirycznych pyskówek kuchenną łaciną i wielkości nie można mu odmówić. Żal tylko, że nie dane mu było unieść Larry O’Brien NBA Championship Trophy i że nie doczekał wymarzonej biżuterii na swoim palcu.

P.S. na koniec ciekawostka

Nasz bohater ma też siostrę – Cheryl – z którą zawsze przegrywał, kiedy grali w młodości. Bowiem Cheryl jest do dziś uważana za najlepszą koszykarkę wszech czasów. Która kobieta by rzuciła 105 punktów w jednym meczu? Tylko siostra Reggie’ego. Gdy byli jeszcze dzieciakami (piąta – szósta klasa), często wybierali się z Riverside do Los Angeles na pobliskie boiska i… kantowali miejscowych. W jaki sposób? Niech opowie to Miller:

W piątej czy szóstej klasie chodziliśmy na boiska sąsiedniej szkoły, by zarobić trochę kasy na meczach 2-na-2. Przekręt mieliśmy opanowany do perfekcji. Mówiłem Cheryl by schowała się w krzakach, następnie zaczepiałem dwójkę starszych chłopaków, żeby zaaranżować mecz. „Chłopaki chcecie pograć? Jestem sam, no chyba że liczycie moją siostrę…”. Gwizdałem na Cheryl, która wychodziła zza krzaków jak gdyby nigdy nic udając, że nie ma pojęcia o koszykówce. Widać było, jak chłopaki patrzą po sobie z wyrazami twarzy „łatwa kasa”. Graliśmy o 10 dolarów. Kto pierwszy zdobył 10 punktów wygrywał pieniądze. Z czasem specjalnie przegrywaliśmy 0-5, żeby tylko móc podwoić stawkę. Patrzyłem na Cheryl mrugając. Szybkie 10-5 i szliśmy do McDonald’sa na Happy Meal.

Drodzy czytelnicy, powiedzcie, kogo chcecie zobaczyć w następnym Trash Talkerze? Gary Payton czy – bliższy dzisiejszym czasom – Paul Pierce? Wybór należy do Was!

 

16 Komentarze

  1. Fajne. Jako stary dziad lubię powspominać takie czasy. Następny artykuł niech będzie o Rękawicy a potem o Pierce.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Nie martw się – ze mnie też stary dziad. 😉 Biorę pod uwagę wszelkie rozwiązania. Poczekamy jeszcze na głosy innych odbiorców. Pozdrawiam! 🙂

  2. Świetny artykuł. Gratulacje.
    Ja jestem za Garym.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Dziękuję za uznanie! 😉 Kolejny głos na Gary’ego. Też jestem za! 🙂

  3. Świetny artykuł, Mateusz! Aż się łezka w oku zakręciła. Proponuję w kolejnych odcinkach dorzucić jeszcze Sprewella i Kempa.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Marto, nie przesadzaj z tą świetnością. Najwyżej kapitalny! 😀 Twoje sugestie wezmę w ciemno. W tajemnicy przed tysiącami odbiorców, zdradzę, że przy felietonie o Paytonie, będzie można również poczytać o… redaktor Marcie K. 😉

  4. Kapitalne czasy. Coś się działo, a nie tak jak teraz techniki od razu dla wszystkich.
    To ja poproszę Paytona.

  5. Rasheed Wallace? Jest szansa w przyszłości? 🙂

    1. Oczywiście. Rasheed jest w moich planach. 🙂

  6. Oczywiście, że Payton. Nigdy nie rozumiałem fenomenu Pierce’a, czym tak ludzie się zachwycali?

    1. Dawidzie, chętnie Ci opowiem o fenomenie Pierce’a, ale w którymś z następnych Trash Talkerów. I możesz trzymać mnie za słowo, ale nie ściskaj zbyt mocno, żebym mógł je z siebie wydobyć. Póki co, gwiazdą będzie Payton, a ja jego przedstawicielem.

      1. Chętnie przeczytam o The Truth i odpowiem czy urzekła mnie ta historia

  7. Najpierw Payton.

  8. Super tekst 🙂 Mozna pdswiezyc sobie dawne czasy i dowiedziec sie czegos nowego. Chetnie jeszcze poczytalbym o Todmanie, pasowalby do tego tematu.

  9. Pingback:Szach-Mat: Najbardziej znienawidzeni koszykarze w historii – część pierwsza - NBA Labs

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Celtics i tak wybraliby Tatuma z jedynką
Jayson Tatum powiedział, że nawet gdyby nie doszło do wymiany picków z Philadelphia 76ers, zostałby ...