Fast Break: Dirk zostawi Dallas w dobrych rękach
Osobiście myślałem, że ostatni sezon będzie ostatnim zarówno dla Dirka Nowitzkiego, jak i dla Manu Ginobiliego. Obaj zostaną w NBA jeszcze co najmniej na rok, choć tak naprawdę nie mają już nic nikomu do udowodnienia. Niemiec wziął nawet mniejsze pieniądze, by zmniejszyć finansowe zobowiązania swojej drużyny. Kolejne rozgrywki mogą być już rzeczywiście tymi ostatnimi Nowitzkiego i jego zespół wykonał już pierwszy krok, by mógł spokojnie odejść nie martwiąc się o przyszłość organizacji.
Liga letnia wywołała spory hype na Dennisa Smitha Jr. u większości fanów NBA, którzy nie mają dużej styczności z NCAA. Prawie taki sam, jak hype na celebrytę Lonzo Balla i jego całą familię. Zaledwie parę meczów pokazało praktycznie wszystkie główne zalety Smitha – ponadprzeciętny atletyzm, świetne warunki fizyczne, umiejętność pokonania praktycznie każdego rywala w grze 1-na-1 i potencjał na dobrego obrońcę. Wszystko to, z czego znali go regularni obserwatorzy ligi akademickiej, szczególnie sprzed jego kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych.
Właśnie przed urazem Smith Jr. był stawiany praktycznie w jednym rzędzie z Markellem Fultzem i Lonzo Ballem. Niesamowite, że spadł aż do 9. numeru, choć do kilku innych drużyn wybierających wcześniej pasowałby jak ulał (Sacramento, New York). Jeśli Nowitzki czekał na franchise playera, który przejmie pałeczkę lidera w Dallas, to bardzo możliwe, że własnie już teraz się to stanie.
Jeszcze rok temu włodarze Mavs mieli nadzieję, że takim liderem okaże się Harrison Barnes. Choć były skrzydłowy Warriors i mistrz NBA poczynił postęp w porównaniu do swoich lat z Golden State, to pokazał też, że najlepiej czuje się w roli gwiazdy numer 2 – kogoś, kto będzie drugą, a nawet trzecią ofensywną opcją zespołu. Takim franchise playerem nie będzie też Nerlens Noel, który w Mavs będzie liderem defensywy, ale nikim więcej.
Gracz z takim potencjałem jak Smith był w Dallas potrzeby jak powietrze. Tym bardziej, że ma obok siebie dwóch graczy, którzy są wręcz stworzeni do bycia kluczowymi graczami zespołu, ale grającymi obok ofensywnej supergwiazdy. A na taką może już za parę lat wyrosnąć Smith. Wtedy też może mieć to znaczenie na rynku wolnych agentów, bo zespół z potencjałem na przyszłego contendera nie będzie miał problemów z uzupełnieniem składu w trakcie offseason (przykład Philadelphii z tego roku). A Mavs mają dość stabilną sytuację finansową – za dwa lata skończy się kontrakt Wesa Matthewsa i nawet z ewentualną umową Noela będą mieli jeszcze sporo pieniędzy na kolejnych graczy.
Mavs na przestrzeni ostatnich lat nie oddawali także wyborów w pierwszych rundach draftu i w obliczu dość niewielkiej szansy na playoffy za rok, czy za dwa, będzie to miało spore znaczenie dla budowy ich składu. Tu wychodzi doświadczenie tercetu Mark Cuban – Donnie Nelson – Rick Carlisle, pracującego ze sobą już od dłuższego czasu. Doskonale znają realia obecnej NBA i choć w ostatnich latach mieli pecha z wolnymi agentami (pamiętna saga DeAndre Jordana, nieudane starania o m.in. Mike’a Conleya i Hassana Whiteside’a), to właśnie front office Mavs jest jednym z tych, którym warto zaufać.
W 2011 roku Mavs zaskoczyli wszystkich, pokonując w playoffach zarówno kroczących po three-peat Los Angeles Lakers, jak i zaczynających swoją kilkuletnią dominację Miami Heat. Potem nie mieli już wielu powodów do zadowolenia, tym bardziej dziwne i warte podziwu, że Dirk nie zdecydował się jeszcze na zakończenie kariery. Nie ma chyba obecnie w NBA gracza przywiązanego do swojej organizacji tak bardzo, jak Niemiec jest przywiązany do Mavericks. Jego lata w Teksasie nieubłaganie dobiegną końca, ale Mavs mają już jego następcę. Teraz może być już tylko lepiej.