Fast Break: Reggie&Andre wrócili w nowej, lepszej wersji
Z rewelacjami początku sezonu zawsze należy uważać. Część z nich okaże się szybko fluke’ami, część zostanie zaraz rozniesiona przez kontuzje. Ale są też takie zespoły, na które te kilka miesięcy przerwy i parę zmian kadrowych działa natychmiast na plus. Detroit Pistons mieli w to lato kilka trudnych decyzji do podjęcia, ale z perspektywy czasu wydaje się, że poradzili sobie z tym bardzo dobrze. Tym bardziej, że ich drużyna rozpoczęła sezon 9-3 na wcale nie tak łatwym terminarzu. Bohaterami są za to gracze, którzy zawodzili w ubiegłym sezonie.
Zapytasz – jak radzi sobie Andre Drummond w tym sezonie? Większość odpowiedzi będzie brzmiała „Trafia rzuty wolne!”. Owszem, choć teraz sytuacja nie jest już tak dobra jak po 5-6 meczach. 64.2% to niewątpliwy progres, choć zobaczymy jak ta statystyka będzie wyglądała za parę miesięcy. Nie to jednak najbardziej zaskakuje w grze Drummonda. Stan Van Gundy nie jest koszykarskim ignorantem i znalazł dla Drummonda takie miejsce, które najbardziej będzie mu odpowiadało w nowoczesnej koszykówce. To miejsce, to high-post, gdzieś między linią rzutów wolnych, a linią rzutów za 3 punkty.
Marc Drummond. Andre Jokić. Za rok być może będziemy wymieniać Drummonda w gronie tych środkowych, o których będzie można powiedzieć – ten dryblas umie podawać! Andre pokazuje coś, czego nie było aż tak widać w jego pierwszych latach w lidze, czyli wizję parkietu. Nie było jej widać, bo nigdy nie dostawał aż takiej liczby piłek i to nie tylko pod samym koszem. Van Gundy wzbogacił playbook Pistons o zagrania przygotowane specjalnie dla Drummonda, który ma uruchamiać ścinających partnerów. 7 asyst w ostatnim spotkaniu z Atlantą Hawks i career-high 3.2 asysty na mecz (poprzedni career-high – 1.1 asysty) to nie przypadek. Poza tym Drummond jest też wciąż jednym z najlepszych – najlepszym w ataku – zbierającym w lidze i to również widać w statystykach (15.6 zbiórki na mecz).
Ustawienie Drummonda wyżej poprawia też spacing i otwiera takim graczom jak Tobias Harris, czy Reggie Jackson drogę do kosza. Szczególnie ten pierwszy robił wrażenie na początku rozgrywek, ale ostatnio do głosu dochodzi częściej Jackson. Poprzedni sezon praktycznie stracony ze względu na niedoleczoną kontuzję kolana – był cieniem samego siebie z pierwszego półtora roku w Detroit.
Początek tego sezonu to powrót tego Jacksona sprzed urazu. Nie dziwi mnie to, że kibice Pistons nie chcieli go puszczać w ewentualnej wymianie po Erika Bledsoe’a. W tej bardziej otwartej ofensywie Pistons (zmiana Caldwella-Pope’a na Bradleya również poprawia spacing) Jackson czuje się bardzo dobrze, agresywniej wchodzi pod kosz i widać, że jest dużo pewniejszy siebie. Widać to w tak podstawowym elemencie rzemiosła jak kozłowanie – Jackson sprzed roku, a Jackson teraz to zupełnie inny koszykarz. W końcówce meczu z Hawks, gdy Detroit roztrwoniło swoją przewagę rzucił w dodatku dwie dagger-trójki jakby mówiąc swoim kolegom „I got this!”.
Właśnie Jackson notuje najlepszy wśród graczy pierwszej piątki wskaźnik Net Rating oraz Offensive Rating. Z nim na parkiecie, Pistons zdobywają 112.7 punktu na 100 posiadań i jego zejście działa najbardziej negatywnie na działanie ataku Detroit ze wszystkich graczy Tłoków. Dodatkowo świetnie działa ławka rezerwowych – Langston Galloway i Anthony Tolliver fantastycznie wpasowali się w drugi unit Detroit i w dużej mierze dzięki nim (i Bradleyowi), obrona Pistons utrzymała się w top12 ligi nawet po odejściu Arona Baynesa.
Nie oznacza to, że Pistons nie mają problemów. Drummond, Jackson, Harris, czy Bradley indywidualnie spisują się nieźle, ale defensywa pierwszej piątki Detroit jak na razie pozwala rywalom na zdobywanie 117.8 punktu na 100 posiadań. Obrona Pistons jest na w pół konserwatywna – nie ma wielu zmian krycia, są za to dalekie wyjścia wysokich do zasłon i często otwiera to bardziej rozgarniętym rywalom drogę podania w pomalowane.
Problemy drużyn, które są 9-3 to jednak problemy, które wiele drużyn z gorszym bilansem chciałoby mieć. Taki start sezonu Detroit był im bardzo potrzebny, by udowodnić, że poprzedni sezon był wypadkiem przy pracy i źle robimy, że ich nie doceniamy. I bardzo dobrze, że tak się stało, bo ten zespół nie zasługuje na pół-wypełnioną halę, która wypełni się dopiero w playoffach. Przyciągnięcie kibiców z powrotem na mecze Pistons w odradzającym się powoli Detroit powinno dać im kolejnego kopa.