Trash Talker: Rasheed Wallace – Kłamstwo nie popłaca
Przez szesnaście lat spędzonych na parkietach NBA dał się poznać jako człowiek o wielu twarzach. Ostoja defensywy, znakomity kompan z drużyny, ale i zawadiaka. Edukował pokolenia. Nauczył nas, że w koszykówce – podobnie jak w życiu – potrzebna jest równowaga, a dla jej osiągnięcia szczęście z goryczą muszą iść w parze. Postać barwna i prawdziwa do szpiku kości. Drodzy odbiorcy, mam zaszczyt przedstawić Wam jednego z moich ulubionych trash talkerów. Przed państwem – głosem większości – Rasheed Wallace.
Początki i Sheed na uniwerku
Rasheed Wallace urodził się 17 września 1974 roku w Filadelfii i tam zdobywał pierwsze koszykarskie szlify. Od początku przejawiał olbrzymi talent do gry, co znalazło uznanie w oczach trenerów basketu z filadelfijskiej szkoły średniej Simon Gratz, gdzie szybko stał się gwiazdą, o czym świadczy fakt, że otrzymał nagrodę High School Player of the Year. W 1993 roku uczestniczył w McDonald’s All-American Game, czyli meczu zrzeszającym najlepszych zawodników szkół średnich. Nasz bohater postanowił szybko dać do zrozumienia wszystkim obserwatorom, że mają do czynienia z kimś wyjątkowym albo – jak kto woli – wyjątkiem. Otóż, tamtego dnia zapisał się na kartach historii jako jedyny koszykarz w annałach McDonald’s All-American Game, który został wyrzucony z boiska. Cóż, nie byłby to Sheed.
Wallace – jako gwiazdor szkół średnich – mógł wówczas przebierać w ofertach różnych uniwersytetów, aż w końcu zadecydował, że będzie bronił barw North Carolina Tar Heels. Właśnie tam, pod dowództwem Deana Smitha, stworzył z Jerrym Stackhousem zabójczy duet, który siał postrach wśród większości drużyn akademickich. Ponoć pewnego razu podczas treningu Smith wściekł się na Sheeda za to, że ten oddał nieprzygotowany rzut z półdystansu, zaś dialog między panami wyglądał tak:
– Czy ty naprawdę myślisz, że to była dobra próba? – rzucił rozjuszony trener.
– Oczywiście – odparł z iskierką w oku krnąbrny koszykarz.
– W takim razie spróbuj trafić dziesięć takich rzutów pod rząd! – grzmiał dalej Smith.
Wallace podjął się wyzwania i każda kolejna próba znajdowała drogę do kosza. W końcu, przy ósmym celnym rzucie, szkoleniowiec Tar Heels przerwał popis Sheeda, by ten go nie upokorzył. W 1995 roku jego zespół dotarł aż do NCAA Final Four, gdzie w potyczce półfinałowej uległ ekipie Arkansas Razorbacks 75-68, a Rasheed przestał pojawiać się na wykładach, usprawiedliwiając swoją absencję wstydem za poniesioną porażkę.
Jailblazers
Wallace został wybrany w pierwszej rundzie draftu 1995 z numerem czwartym przez Washington Bullets i w ich trykocie spędził zaledwie rok, chociaż warto nadmienić, że w większości meczów wychodził w pierwszej piątce, ponieważ kontuzji nabawił się Chris Webber. W kolejnym sezonie został wymieniony wraz z Mitchellem Butlerem do Portland Trail Blazers w zamian za Roda Stricklanda oraz Harveya Granta. Tam od razu zyskał zaufanie i stał się najważniejszym ogniwem drużyny. Nie tylko dlatego, że grzeszył skutecznością, lecz – przede wszystkim – dzięki walorom defensywnym. Początki były niezłe, bowiem ekipie z Oregonu dwukrotnie udało się awansować do play-offów, ale szybko kończyli fazę pucharową na pierwszej rundzie. Tę klątwę przełamali w kampanii 1998/1999, kiedy zakończyli sezon regularny na drugim miejscu na Zachodzie, a w postseason odprawili z kwitkiem Phoenix Suns (3-0) i Utah Jazz (4-2). Niestety, w finałach konferencji odpadli z późniejszymi mistrzami ligi – San Antonio Spurs (4-0), aczkolwiek trzeba przyznać, że dwa pierwsze mecze rywalizacji były wyrównane. Rok później ponieśli porażkę na tym samym etapie rozgrywek z Los Angeles Lakers (4-3). Nadal nie mogę pojąć, jakim sposobem Blazers roztrwonili przewagę 16 punktów w ostatnim meczu serii, ale to temat na inną bajkę. W tym samym sezonie Rasheed Wallace został rekordzistą NBA. Tak, tak – sędziowie sypali pod adresem Sheeda faulami technicznymi z rękawa, jakby to było co najmniej pokerowe rozdanie. Uzbierał ich wtedy 38, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i na koniec sezonu 2000/01 postanowił pobić należący do siebie rekord, kolekcjonując aż 41 „techników”, czym zmusił sterników ligi do zmiany przepisów. Z czasem drużyna, w której kolegami Wallace’a byli Damon Stoudamire, Scottie Pippen, Arvydas Sabonis, Detlef Schrempf, Steve Smith, czy Jermaine O’Neal, rozpadła się, a w ich miejsce powstali określeni zarówno przez media, jak i siebie samych – „Jailblazers”. Co drugi z nich był zatrzymywany przez policję pod wpływem alkoholu lub za posiadanie marihuany. Zach Randolph kiedyś odmówił wzięcia udziału w treningu, ponieważ podobno zmarł jego przyjaciel. Nazajutrz znaleziono go w klubie ze striptizem. Bonzi Wells opluł Danny’ego Ferry’ego i zagroził dziennikarzowi Jasonowi Quickowi, że – najłagodniej rzecz ujmując – dokona zmian w plastyce jego twarzy. Qyntel Woods organizował nielegalne walki psów i został skazany za znęcanie się nad swoimi pitbullami. Kto stanął na czele watahy wygłodniałych wilków stepowych? Naturalnie Rasheed Wallace. Władze NBA zawiesiły go na siedem meczów, gdyż ponoć przy wyjeździe z hali Rose Garden Arena wygrażał sędziemu Timowi Donaghy. Tacy byli „Jailblazers”.
Stern na celowniku Wallace’a
O tym, że u Sheeda taryfy ulgowej nie posiada nikt dotkliwie przekonał się ówczesny komisarz NBA, David Stern, z którym przecież Wallace i tak miał już od dawna na pieńku. Sytuacja wydarzyła się 11 grudnia 2003 roku, kiedy to zawodnik Trail Blazers w swoim niezawodnym stylu – dolewając oliwy do ognia – wypowiedział się na temat młodych graczy oraz o komisarzu:
– Nie jestem jak ta cała grupa młodych chłopaków, którzy załapali się do ligi i są zachwyceni. Ja widzę więcej. Zdaję sobie sprawę, na czym polega ten biznes. Wiem, że komisarz zarabia więcej niż trzy czwarte zawodników w lidze. Dlatego biorą w drafcie tych wszystkich młodych kotów, ponieważ kiedy przychodzą do ligi, to nie mają o niczym pojęcia. Nie wiedzą, na czym polega ten biznes. Nie widzą całej tej maskarady.
Dwa dni później Stern odpowiedział następująco:
– Pełne nienawiści uwagi Pana Wallace’a były obraźliwe wobec wszystkich graczy NBA. Dopóki Pan Wallace kieruje swoje uwagi wyłącznie do mnie, uważam, że najlepiej będzie zostawić sprawę organizacji Trail Blazers, jej zawodnikom i fanom – niech sami ocenią, czy chcą być postrzegani przez pryzmat takiego zachowania.
Był jeszcze krótki komentarz prezydent organizacji z Portland:
– Zgadzam się z komisarzem, że nie ma sensu prowadzić publicznej debaty na ten temat.
I oficjalne przeprosiny Rasheeda:
– Powiedziałem kilka rzeczy, z którymi wiele osób się nie zgadza. Jak każdy, mam prawo do wyrażania swojego zdania. Ale żałuję, że użyłem języka ulicy, żeby wyrazić swoją opinię. Moją intencją nie było, żeby kogoś urazić. Dlatego, jeżeli obraziłem kolegów z drużyny, innych graczy NBA, fanów Trail Blazers i organizację – przepraszam. Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat.
Dzień dobry, Detroit
W 2004 roku, po krótkim epizodzie w Atlanta Hawks (jeden mecz), trafił do Detroit Pistons, w których składzie byli obecni Ben Wallace, Chauncey Billups, Richard Hamilton, Lindsey Hunter czy chociażby Tayshaun Prince. Tłoki awansowały do play-offów z trzecim bilansem na Wschodzie i już w pierwszej rundzie pokazali moc, eliminując Milwaukee Bucks (4-1). Kolejnymi ofiarami Pistons padli New Jersey Nets, którzy postawili ekipie z Motor City znacznie trudniejsze warunki (4-3). W finałach konferencji Tłoki pokonały Indianę Pacers (4-2), by w NBA Finals zmierzyć się z Los Angeles Lakers. Najbardziej pamiętnym spotkaniem tej rywalizacji z perspektywy Rasheeda Wallace’a bez cienia wątpliwości był mecz numer cztery, gdzie nasz bohater postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, właściwie pozbawiając Lakersów jakichkolwiek nadziei na odwrócenie losów serii. Podczas Game 5 Pistons przypieczętowali sukces, a Sheed wreszcie założył mistrzowski pierścień, którego nie dane mu było zdobyć z Portland Trail Blazers. Ponadto na jego zamówienie zostały wykonane pasy czempiona rodem z pięściarskich aren dla całej zwycięskiej drużyny (zdjęcie główne). Po latach spędzonych w Detroit, Wallace zrzucił kotwicę w jeszcze dwóch klubach – Boston Celtics i New York Knicks, gdzie zakończył koszykarską karierę.
Piłka nie kłamie
Jak powszechnie wiadomo, kłamią wszyscy. Jedni czynią to w dobrej wierze, inni kamuflują świętego Mikołaja, pozostali z oszczędnego gospodarowania prawdą czerpią własne korzyści. Postaram się to wyjaśnić na moim przykładzie, parafrazując słowa Jerzego Pilcha z książki pt. „Pod Mocnym Aniołem”: Gdybym powiedział, że jestem redaktorem, to bym skłamał. Gdybym jednak stwierdził, że nie jestem redaktorem, również dopuściłbym się kłamstwa. Tak czy inaczej – jestem nieuchwytny. Nieuchwytny był także Rasheed Wallace. Tak naprawdę nikt nigdy nie wiedział, czy naszemu bohaterowi uda się dokończyć mecz, czy za chwilę znajdzie się pod prysznicem. Kiedy rzucał tekstem: „Ball don’t lie”, można było być niemal pewnym, że dla niego zawody niebawem się zakończą. Ba, raz nawet został wykluczony z dalszej gry za wyraz twarzy, a w trakcie ligi letniej – już w roli asystenta trenera – też potrafił manifestować brak zakłamania piłki. Bo ona i on zawsze byli prawdziwi.
Drodzy czytelnicy, kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Bill Laimbeer czy Charles Barkley. Na wasze głosy w komentarzach czekam do soboty wieczorem. Serdecznie pozdrawiam.
22 Komentarze
Dawid
I jeszcze dałeś do konfrontacji Mr McDonaldsa, nieładnie, poproszę Billa.
Mateusz Połuszańczyk
Czyli wszystko gra – osiągnąłem zamierzony efekt. Miało być nieładnie. 😀 Bill prowadzi 1-0. 🙂
Jazgar
Poziom jak zwykle wysoki, dzięki 😉 poproszę o Billa
Mateusz Połuszańczyk
Dziękuję, przyjemność po mojej stronie! 😉 Bill 2-0.
Marta
Mateuszu, jak zwykle klasa! Ja przewrotnie napisze: niechaj bedzie Barkley. Czekam jeszcze na Sprewella – to byl zboj dopiero!
Mateusz Połuszańczyk
Marto, przyjaciółko w NBA moja kochana jedyna, Sprewell będzie do wyboru w następnym tygodniu. Jak mogłem zapomnieć? 😛 Świat wybrał mnie w drafcie chyba rok po Tobie, choć śmiem wątpić i sądzę, że Ciebie jakoś 10 lat później. 😉 W każdym razie – trafiliśmy z innych uniwerków do niezawodnej drużyny NBA LABS, a to zobowiązuje. To co, idziemy na majstra? 🙂 Dziękuję i pozdrawiam. Bramkę kontaktową zdobył sir Charles. 2-1! 😉
Marta
Czy Ty wlasnie zasugerowales mi, ze mam mentalnie 17 lat?:D
Na majstra pojdziemy z cala ekipa w Warszawie!
Mateusz Połuszańczyk
Boże Broń. Mentalnie to możesz być mentorem każdego adepta sztuki dziennikarskiej związanej z NBA. Mówię o względach wizualnych. 😀 Czy właśnie zasugerowałaś spotkanie-zlot-imprezę? Ta ekipa zasługuje na mistrzostwo! Teraz, i zawsze, i na wieki wieków. 😉
Mateusz Jakubiak
Bill Laimbeer 🙂
Mateusz Połuszańczyk
3-1, redaktorze Jakubiak. 🙂
Tony
Poproszę tego pulpeta 🙂
Marta Kiszko
Czy ktoś tu wzywał Glena Davisa? :O
Tony
Tego pulpeta co siedzi w tv koło Shaq’a 😀
Mateusz Połuszańczyk
No to impreza się rozkręca. Barkley właśnie zdobył gola kontaktowego. 3-2 Bill! 😀
Mateusz
Artykuł jak zwykle już super 🙂
Ja jednak wolałbym tego, którego nikt nie lubił i nie lubi, a więc Billu przybywaj pohejtujemy cię trochę.
Mateusz Połuszańczyk
Dziękuję! 🙂 Laimbeer 4-2.
BigAl
Sir Charles
Mateusz Połuszańczyk
Bill 4-3.
Lukasz
Trudny wybór… Niech będzie Bill.
Mateusz Połuszańczyk
Laimbeer 5-3.
WWW
Laimbeer poproszę!
Pingback:Oko Cyklonu: Sex, drugs and basketball - NBA Labs – strona o koszykówce NBA. Wyniki, aktualności, relacje i analizy.