„John Stockton. Autobiografia” – Recenzja książki

Mateusz Połuszańczyk Inne Strona Główna 2

Jak realizować jakąś inicjatywę, to z impetem godnym miana najlepszego rozgrywającego w historii ligi NBA. Zapewne taką właśnie maksymę przyjął od początku powstawania książki pt. „John Stockton. Autobiografia” jej główny bohater. Wspomniana pozycja literacka opanowała amerykański rynek 15 października 2013 roku. Minionej zimy dotarła do nas świetna wiadomość, że wiosną doczekamy się premiery wersów autobiograficznych Johna Stocktona wydanych w języku polskim. Obietnice zostały spełnione i 12 marca 2018 roku książka zadebiutowała w Polsce. Zapraszamy na kilka słów na temat tejże magicznej lektury.

Agenci literaccy, autorzy widmo, rozmowy z wydawnictwami – skąd ja to znam? Aha, no tak. Z własnej autopsji. John Stockton nie chciał oddać najbarwniejszych anegdot ze swojego życia byle komu, ponieważ – jak sam mówi – pragnął wierzyć, że po ukończeniu książka zachowa jeszcze jakąś rozpoznawalną formę. Tak więc zaprosił do współpracy kilka najbliższych mu osób: Kerry’ego L. Picketta (trener licealny Stocktona), Karla Malone’a (najbardziej znany listonosz w dziejach basketu), Stephanie Hawk Freeman (była koszykarka Gonzaga University) oraz postać niewątpliwie najważniejszą – Jessa Waltera (przyjaciel tytułowego bohatera i ceniony pisarz ze Spokane). Niewykluczone, że posiadacie jego dzieła na swoich półkach, np. bestsellerowe „Over Tumbled Graves” czy „Land of the Blind”. Był również laureatem masy prestiżowych nagród literackich. Co tu dużo gadać – człowiek instytucja, bez rad którego życiorys Johna Stocktona nie osiągnąłby spójnego ładu, a co za tym idzie wysokiego poziomu dbałości o treść.

Książka składa się z trzystu dwudziestu pięciu stron i osiemnastu rozdziałów niesamowitej podróży krętymi ścieżkami losu, którymi podążał Stockton. Podzielono ją na cztery części, gdzie wprowadzenie – swoisty drogowskaz na osobny ze szlaków – stanowią wiersze trenera Picketta. Niewątpliwie są to utwory szyjące głównemu bohaterowi, albo jego przeżyciom, cudowne szaty z najdroższych tkanin. Słowa tak dosadne, że aż nadają sens każdemu następnemu fragmentowi opowieści snutej przez wirtuoza koszykówki, dzięki którym John zyskuje miano dojrzałego prozaika.

Z tytaniczną mocą w serce czytelnika uderza gloryfikacja systemu wartości Stocktona, gdzie rodzina, wiara i posłuszeństwo prowadzą do sukcesu. Odbiorca doświadcza przyjemności obcowania z aspektami historycznymi USA, gdzie na bitewnych polach walkę toczyli przodkowie autora. Poznaje dogłębnie drzewo genealogiczne głównego bohatera, który czuje, że Bóg powołał go na ten świat, by dokonał rzeczy wielkich. John działa na własny rachunek pod każdym względem, jednak nie zapomina o prastarych tradycjach rodu, do końca kształtując się jako ich powiernik.

Wertując kolejne stronice autobiografii, napotykamy na drodze historie, które niby mogą wydać się nam stereotypowym odgrzewanym kotletem, ale gdy zajrzymy na zaplecze, obraz widziany od kuchni komunikuje jasno i klarownie: „nie do końca tak było”. Jesteś tym, co jesz. Nigdy nie zaglądaj na zaplecze swojej ulubionej restauracji, bo już nigdy możesz jej nie odwiedzić. Te stwierdzenia nie bardzo mnie przekonują. John Stockton otwiera przed nami kuchenne wrota tawerny pod szyldem „NBA”, po czym zaprasza do jej zwiedzania. Kiedy zaprasza najlepszy asystent w annałach basketu, zaś my odmawiamy lub nie odpowiadamy na tego rodzaju inwitację, po prostu dopuszczamy się olbrzymiego nietaktu, cechującego się brakiem szacunku. Zatem zaakceptowałem zaproszenie, skusiłem się i nie mam czego żałować.

Zaprezentowano mi, w jaki sposób układała się współpraca szefa kuchni z pozostałymi wybitnymi postaciami sztuki kulinarnej – Michaelem Jordanem oraz Earvinem „Magikiem” Johnsonem – podczas zajęć treningowych Dream Teamu. Przedstawiono, dlaczego Karla Malone’a, pick&rollowego kuchtę, wzięto niegdyś omyłkowo za tragarza. Zdradzono skrywane przepisy, przekazywane przez Isiaha Thomasa w trakcie ściśle tajnych połączeń telefonicznych, które wykonywał nocą. John opisał też, jak z jego perspektywy wyglądał udział w legendarnym programie „Gotuj w NBA Finals przeciwko Chicago Bulls”. Wbrew powyższym słowom, wspaniałym elementem opowieści autora jest fakt, że książka wcale nie traktuje o gotowaniu, a raczej o gotowości. Trzeba dorosnąć, ażeby objąć duszą jej kształt, lub ukształtować duszę – znajdując w sobie pokłady sił – aby dorosnąć.

Choć zdania dotyczące autobiograficznej książki Johna Stocktona są podzielone, za żadne skarby nie dam sobie wmówić, że jest kiepska. Wyobraźcie sobie – stawiacie zasłonę, uwalniacie się spod opieki obrońców, nacierając na kosz. Jesteście zupełnie niepilnowani i otrzymujecie podanie z serii „palce lizać” od skromnego rozgrywającego Utah Jazz w przykrótkich spodenkach. Tytułowy bohater pozycji literackiej pt. „John Stockton. Autobiografia” bezsprzecznie zaadresował majestatyczną asystę w naszym kierunku. Wykorzystajmy ją z zimną krwią, bowiem jest to lektura absolutnie obowiązkowa, którą każdy mól książkowy powinien mieć w domowej bibliotece. Polecamy!

Książkę „John Stockton. Autobiografia” mogliśmy zrecenzować dzięki uprzejmości księgarni sportowej Labotiga.pl:

www.idz.do/nbalabs-kupksiazkestockton

2 Komentarze

  1. Dzięki Mateusz za krótką recenzję bo zastanawiałem się czy ją nabyć, a po tekście, teraz chyba się skuszę.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Nie ma sprawy. Zawsze do usług! Naprawdę warto zasilić swoją prywatną kolekcję tą lekturą. To tak, jakbyś siedział ze Stocktonem twarzą w twarz, a on Ci opowiadał o wiekach kultury koszykówki i tradycjach rodzinnych. Przyjemnie słucha się tego typu historii spod pióra asystenta wszech czasów. 😉

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
Dennis Schroder otwarty na zmianę klubu
Rozgrywający Atlanty Hawks przyznał, że oczekuje spotkania z włodarzami klubu, na którym to przedyskutują jego ...