Słowo na niedzielę: Kanadyjski sen. Powrót do przeszłości

Sebastian Niedzielski Felietony Słowo na niedzielę Strona Główna 1

Emocje, jakie zapewniły nam niedzielne decydujące spotkania na zawsze pozostaną w pamięci. Najpierw Blazers mimo kilkunastopunktowej straty w drugiej kwarcie pokonali na wyjeździe Nuggets, zapewniając sobie pierwszy awans do finałów konferencji od 19 lat. Po nich na parkiet wyszli zawodnicy Raptors i Sixers, i choć pierwsza kwarta zupełnie na to nie wskazywała, później byliśmy świadkami prawdziwego widowiska.


Ten rzut

Była około 3:30 polskiego czasu, gdy mecz dobiegał końca, a Scotiabank Arena zamarła po niecelnym rzucie osobistym Kawhi’a Leonarda i udanej kontrze Jimmy’ego Butlera. Chwilę później Leonard oddał swój ostatni decydujący rzut w tej serii. Piłka odbiła się aż cztery razy – szczerze mówiąc, ciężko było mi znaleźć jakiekolwiek myśli w tamtej chwili, ale pamiętam, że po trzecim uderzeniu o obręcz byłem już pewien, że piłka wypadnie i zaraz rozpocznie się dogrywka. Tymczasem cud – niesamowity Kawhi po wspaniałym rzucie od razu został otoczony przez kolegów, a na hali oraz znajdującym się nieopodal Jurassic Park, gdzie kibice obserwowali zmagania z telebimu, wybuchła wielka euforia. Joel Embiid, który zbyt wcześnie wyskoczył do bloku, nie mógł powstrzymać łez. Na parkiecie objęli go Serge Ibaka i Marc Gasol, a po zejściu z parkietu znalazł wsparcie w ramionach ukochanej.

Ten mecz i ten rzut był niezwykły z wielu powodów. Osiemnaście lat temu, w 2001, gdy Raptors po raz pierwszy w historii przebili się przez pierwszą rundę konferencji, ich rywalem w półfinale Wschodu również byli Sixers. W ostatnim meczu rozgrywanym w Filadelfii przy stanie 87-88 Vince Carter mógł przechylić szalę zwycięstwa na stronę Dinozaurów, ale piłka odbiła się wówczas od obręczy i to Szóstki mogły się cieszyć z awansu do finałów, gdzie mierzyli się z… Bucks.

Kawhi Leonard swoim magicznym rzutem rozbił układankę historyczną Wschodu sprawiając, że Raptors po raz drugi w historii znaleźli się na tak wysokim etapie. W porównaniu do Raptors sprzed trzech lat, gdy Dinozaury odpadły po sześciu meczach z Cavaliers, obecna kadra jest zdecydowanie lepsza. Nigdy wcześniej nie było takiego zawodnika jak Kawhi Leonard, który potrafiłby sam pociągnąć całe spotkanie oraz w żadnym meczu play-off nie zaliczyłby słabego występu. Choć jest w drużynie dopiero od lipca, już teraz trudno wyobrazić sobie Raptors bez niego. Ten mecz nie tylko poprowadził Dinozaury do finałów Wschodu, lecz być może ustawił również przyszłość tego klubu. Według Adriana Wojnarowskiego z ESPN, Leonard jest coraz bardziej skłonny do pozostania w Raptors na kolejne lata.

Jednakże zwycięstwo Raptors w siódmym meczu nie jest wyłącznie zasługą niezastąpionego Leonarda. Nieocenioną pomoc dla niego stanowili Kyle Lowry oraz Serge Ibaka. Lowry, który znów nie błyszczał pod względem skuteczności, okazał się nieoceniony w innych aspektach. W ważnych chwilach potrafił zbierać piłki w ataku pomimo znacznie wyższych rywali. Co więcej, to jego przechwyt zainicjował akcję, dzięki której Raptors wyszli na czteropunktowe prowadzenie na kilkadziesiąt sekund przed końcem spotkania. Ibaka również mocno przyczynił się do tego, że Raptors w końcu nie zostali zdominowani w statystyce zbiórek. Na ten mecz powrócił do roli silnego skrzydłowego, choć od początku sezonu był kreowany na środkowego. Nawet gdy po trade deadline w składzie Raptors pojawił się Gasol, obaj wymieniali się na pozycji centra. Tymczasem w najważniejszym meczu Ibaka zagrał aż 26 minut jako power forward – i zrobił to doskonale. Ibaka i Gasol porozumiewają się na parkiecie po hiszpańsku, dzięki czemu przeciwnicy nie są w stanie rozszyfrować ich interakcji na parkiecie.


Śladami Kareema

W finale Wschodu Raptors spotkają się z Milwaukee Bucks, którzy podobnie jak Sixers, również po raz ostatni zaszli tak daleko osiemnaście lat temu. Na powrót do wielkiego Finału czekają od 1974, gdy po parkiecie biegali tak doskonali zawodnicy, jak Kareem Abdul-Jabbar, czy też Oscar Robertson. Obecnie ma szansę dołączyć do nich również Janis Andetokunmbo. Kozły przeszły przez pierwsze dwie rundy w dziewięciu meczach, odnosząc zaledwie jedną porażkę na początku serii z Celtics. W piątym meczu serii bez żadnych problemów pozbawili Celtów jakichkolwiek marzeń. Wygląda na to, że Kyrie Irving nie pozostanie w Bostonie na kolejny sezon, a process bostoński – podobnie jak ten filadelfijski – trzeba przedłużyć o kolejny rok.

Seria Bucks z Raptors oznacza starcie rozgrywających, którzy zmagają się z wirusem o nazwie play-off. W trzech spotkaniach przeciwko Bucks w rundzie zasadniczej Lowry zdobywał średnio 6,3 punktu pomimo aż 34 minut na spotkanie. Choć w decydującym meczu przeciwko Sixers był jednym z najlepszych zawodników, trzeba przyznać, że znacznie częściej zdarzają mu się słabe występy z fatalną skutecznością. Nie można odmówić mu waleczności, ale w serii przeciwko Bledsoe może mieć poważne problemy. Eric Bledsoe natomiast spisuje się dużo lepiej, niż w poprzednim roku, gdy Terry Rozier pokazał mu miejsce w szeregu.

Mimo że seria jest zapowiadana jako wielki pojedynek wspaniałego Janisa z cudownym Kawhi’em, obaj zawodnicy nie powinni być ustawieni do obrony naprzeciwko siebie. Rolę przykrycia Leonarda otrzyma Khris Middleton, który wywiązywał się z tej roli w rundzie zasadniczej. Middleton stawał do obrony przeciwko najlepszemu zawodnikowi Raptors średnio aż 48 razy na spotkanie. Drugi pod tym względem Malcolm Brogdon krył Leonarda zaledwie 8 razy na mecz. Trzeba jednak dodać, że Brogdon po wyleczeniu kontuzji stopy, która wykluczyła go z gry na dwa miesiące, pojawił się na parkiecie tylko raz.

Podobnie sprawa będzie wyglądać po drugiej stronie parkietu, gdzie Siakam będzie próbował zatrzymać Janisa. W rundzie zasadniczej bronił go średnio 31 razy na spotkanie. W ważnych momentach lub gdy Kameruńczyk znajdował się poza parkietem, Greek Freak był broniony przez Leonarda lub Ibakę. Dla obu drużyn kluczem do zwycięstwa w tej serii będzie zatrzymanie najmocniejszego ogniwa drugiego zespołu.


He did it, Jennifer!

„I’m trying Jennifer” – tak CJ McCollum odpowiedział w sierpniu na komentarz jednej z fanek Warriors [„Win a playoff game then talk” – Najpierw wygraj mecz w play-off, zanim coś powiesz], gdy ta odniosła się do słów McColluma o transferze DeMarcusa Cousinsa. Tweet natychmiast stał się niezwykle popularny w sieci. CJ jak gdyby nigdy nic ruszył do działania, żeby zmazać plamę po zeszłorocznej wpadce z Pelicans.

I tak oto dziewięć miesięcy później, CJ McCollum zdobył 37 punktów w siódmym meczu serii z Nuggets, doprowadzając tym samym Przecieraczy Szlaków do finałów konferencji. Jego blok na Murrayu na pięć minut przed końcem od razu przypomniał mi słynny już blok Jamesa na Iguodali. McCollum trafił ostatnie trzy rzuty z gry dla Blazers, w tym ten najważniejszy na 12,4 sekundy do końca sekundy, po którym Nuggets potrzebowali celnego rzutu za trzy, by doprowadzić do dogrywki. Ten rzut nigdy nie nadszedł, natomiast faulowany Nikola Jokic trafił tylko jeden rzut osobisty. Portland wygrali to spotkanie pomimo słabego występu Damiana Lillarda i kilkunastopunktowej straty w drugiej kwarcie. Nawet ścisły post Enesa Kantera nie stanął na przeszkodzie, a Blazers mogą się cieszyć z pierwszego awansu do finału Zachodu od dziewiętnastu lat.

Następnym przeciwnikiem na drodze Portland będą Golden State Warriors. W stanie Oregon z pewnością wszyscy są już usatysfakcjonowani osiągniętym rezultatem, lecz kontuzja Kevina Duranta sprawia, że Blazers mają realne szanse, aby sprawić niespodziankę. Seria z Rockets była niezwykle wyrównana – wszystkie mecze zostały rozstrzygnięte różnicą 4-6 punktów. Jeżeli zarówno Lillard, jak i McCollum zagrają na miarę swoich możliwości, możemy spodziewać się kolejnego spektaklu.


Jednego możemy być pewni: w Finale znajdą się dwa zespoły, które nigdy nie rozgrywały ze sobą finałowej serii. Z wyjątkiem obrońców tytułu, pozostałe drużyny czekają na kolejny Finał bardzo długo (Bucks – 1974; Blazers – 1992) albo jeszcze nigdy się w nim nie znalazły (Raptors). Niewątpliwie czekają nas kolejne emocje, które – mam nadzieję – zadowolą wszystkich fanów NBA niezależnie od tego, czy ich klub nadal jest w grze.

Komentarze

  1. dobry wpis pozdro…
    historia ułożyła się tak, że przyszła 2ga szansa do Toronto w starciu z 76… niby nic nie znaczy, ale fajnie

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *