Dejan Mihevc: Zawsze chcę wyciągnąć to, co najlepsze od graczy

Maciej Jaguszewski Inne Strona Główna Wywiady 0

Dejan Mihevc jest szkoleniowcem Polskiego Cukru Toruń już drugi sezon. W swoim debiucie w polskiej lidze 40-latek poprowadził drużynę z Torunia do zwycięstwa w Pucharze Polski, a także brązowego medalu ligi. Słoweniec prowadził w przeszłości także młodzieżowe reprezentacje swojego kraju, drużynę Essex Leopards Londyn oraz trzy Słoweńskie ekipy i łącznie z tymi zespołami zdobył mistrzostwo i puchar Anglii oraz mistrzostwo i dwa Superpuchary Słowenii.

Miałem okazję osobiście poznać trenera toruńskiego zespołu i popatrzeć z bliska na jego pracę podczas sparingowych spotkań Polskiego Cukru w sierpniu. Udało mi się porozmawiać z sympatycznym Słoweńcem, który odpowiedział na moje pytania odnośnie jego kariery, tajników pracy trenera oraz koszykówki (w tym także o NBA). Zapraszam do lektury:

Maciej Jaguszewski: Jaki był Pański ulubiony zawodnik i trener, jak był Pan młodszy?

Dejan Mihevc: Gdy byłem młodszy było wielu graczy, wzorów do naśladowania zaczynając od gwiazdy NBA, Michaela Jordana, który był na topie, ale także patrząc na mój kraj – Drażen Petrovic i Toni Kukoc. Ta trójka miała największy wpływ w tym czasie na mnie.

Jeśli chodzi o trenerów, to lubię się uczyć od wielu, słuchać wykładów. Oglądam także taśmy z wielu spotkań – mam ich tak dużo, że prawdopodobnie nie oglądnę ich wszystkich do końca życia. Lubię rozmawiać z trenerami. Są tacy, którzy na pewno pomogli mi więcej, ale zawsze lubię się uczyć od wszystkich. Nie patrzę na złe rzeczy u trenerów – jak pracowałem jako asystent, wyciągnąłem coś dobrego od każdego trenera. Myślę, że w moim zawodzie nigdy nie przestajesz się uczyć. Codziennie uczę się od graczy i wszystkich ludzi dookoła mnie. To jest coś, co pomogło i nadal pomaga w mojej karierze trenerskiej.

MJ: Co daje największą inspirację do trenowania?

DM: Jest takie zdanie, nie moje, które zostało użyte wiele razy i jest prawdą: częścią mojej pracy jest motywować graczy każdego dnia na treningi, na mecze, a nikt nie pyta, skąd biorę tą motywację i kto mnie inspiruje. A ja muszę zawsze dawać energię w pracy z zawodnikami, być pozytywny i gotowym, by ciągle dawać motywację. Dla mnie energia pochodzi z dwóch źródeł – od rodziny i od zawodników – gdy pracują ciężko, mają dobre nastawienie, energię, ja nie mam problemu, by mieć energię. To jest jak koło – nie można ciągle dawać, bo gdy tak będzie, to nie ma się nic na końcu, więc muszę dostać coś od graczy, by doładować swoją energię. I kiedy pracują mocno, z determinacją, to poprawiają swoją grę, rozwijają się. To daje mi inspirację, to jest dla mnie ważniejsze od wyniku. Najbardziej istotna jest droga od początku do końca i każdy moment pomiędzy, ponieważ to się liczy, te codzienne chwile, gdy poznajemy nowych ludzi, nawiązujemy relacje i które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi. Wynik jest tylko konsekwencją tych rzeczy.

MJ: Jakie jest dla Pana wymarzone miasto, klub lub zespół trenerski, w którym chciałby Pan pracować?

DM: Na ten moment powiem, że bardzo dobrze mi i mojej rodzinie tu, w Toruniu, we wszystkich aspektach życia – ludzie tu są bardzo mili, życie tu mi się podoba, mojej rodzinie też i to najważniejsze. Wydaje mi się, że to najlepsze miejsce do życia teraz i mogę skupić się na tym roku, kolejnych dniach. Jesteśmy tu szczęśliwi i nie ma innego miejsca, o którym myślę.

MJ: Myśli Pan, że dałby Pan radę pogodzić rolę trenera klubu z reprezentacją narodową?

DM: Uważam, że w tym systemie jest to bardzo trudne do pogodzenia i może być bardzo niebezpieczne, ponieważ jest teraz ogromna rywalizacja w obu przypadkach. Ponadto mamy trudny, napięty terminarz spotkań, wszędzie są wysokie oczekiwania. Jeśli robisz dwie rzeczy, w obu trochę tracisz. Wierzę bardziej w skupieniu się na jednym, daniu z siebie wszystkiego – to jest niezbędne, by włożyć całą energię. Jeśli miałbym się skupić na dwóch rzeczach, któraś by na tym ucierpiała. To jest bardzo trudne, by pogodzić te dwie role.

MJ: Jaka jest atmosfera na meczach i zainteresowanie koszykówką w Polsce i Słowenii?

DM: Myślę, że w obu krajach koszykówka cieszy się sporym zainteresowaniem, ale w całej Europie trudno jest rywalizować z piłką nożną, która jest najbardziej popularna w większości państw. Uważam, że zarówno w Polsce, jak i Słowenii, koszykówka jest na dość wysokim poziomie we wszystkich aspektach. Jestem szczęśliwy, że po nieco ponad roku tutaj widzę, że wszyscy: federacja, zespoły i wszyscy dookoła inwestują więcej w koszykówkę, wykonują dobrą robotę popularyzując ją, to jest ważne. Myślę, że polska koszykówka idzie w dobrą stronę. W Słowenii jest dość podobnie z tego punktu widzenia, a największą różnicą jest rozmiar kraju – Polska ma około 40 milionów ludzi, Słowenia – 2 miliony. Generalnie koszykówka ma dobre podstawy w obu państwach, choć oczywiście wszędzie można jeszcze coś polepszyć, ale koszykówka w obu krajach idzie w dobrym kierunku.

MJ: Miał Pan możliwość trenowania młodzieżowych reprezentacji. Niestety trafił Pan na czas między Goranem Dragiciem a Luką Donciciem. Słyszał Pan wiele dobrego o tych graczach, będąc trenerem młodzieżowej reprezentacji Słowenii?

DM: Tak naprawdę, to nie ominął mnie żaden z tych graczy. Pracowałem w słoweńskiej federacji od 2006 do 2010 roku – byłem nie tylko od trenowania zespołu U16, ale byłem też dyrektorem reprezentacji młodzieżowych, więc gdy Dragić nie miał jeszcze 20 lat, ja już pracowałem, znałem go i mam z nim dobry kontakt – przez ostatnie 5 lat byłem odpowiedzialny za część trenerską podczas jego campów dla dzieci.

W Słowenii mamy regionalne programy dla dzieciaków do 12, 14 czy 16 lat. Gdy Luka miał około 10 lat już był w nie zaangażowany, więc był już obserwowany. Słowenia to dość mały kraj, przyglądamy się tym młodym, z których mogą wyrosnąć koszykarze i wierzymy we wszystkich, bo musimy pracować ze wszystkimi, a jeśli nie, to nie znajdziemy zawodników. Trudno więc nie znać takich graczy, znałem i obserwowałem ich obu.

Miałem też szczęście trenować zawodników, którzy zagrali w narodowej reprezentacji. Widać, że mamy zmianę generacji i wielu zawodników, którzy grali kilka lat wcześniej w młodzieżowych reprezentacjach, występują w seniorskiej drużynie i to jest świetne dla mnie widzieć tych zawodników grających dla Słowenii na różnych mistrzostwach.

MJ: To był dobry start sezonu dla Słowenii – wybór Luki Doncicia w drafcie NBA oraz objęcie stanowiska trenera Phoenix Suns przez Igora Kokoskova, który zdobył mistrzostwo Europy z reprezentacją Słowenii w 2017 roku. Czy czuć większe podekscytowanie w kraju po takich informacjach?

DM: Oczywiście. Słowenia to kraj lubiący koszykówkę i ogólnie sport. Mamy wielu dobrych sportowców z różnych dyscyplin – narciarstwo, lekkoatletyka, judo, piłka ręczna, siatkówka… w zasadzie z każdego sportu mamy niezłych zawodników. A gdy wszyscy widzą wielki talent, jakim jest Luka, wszyscy są jeszcze bardziej podekscytowani i dumni z bycia Słoweńcami. To wielki sukces, bo Doncić robi coś, co nie było jeszcze osiągnięte przez nikogo przed nim. Oczywiście jest wielka ekscytacja, ale w zasadzie jesteśmy do tego przyzwyczajeni – są duże oczekiwania mimo, że Słowenia jest małym państwem.

MJ: Jaką drużynę najbardziej lubi Pan oglądać i dlaczego?

DM: Bardzo lubię Fenerbahce. Lubię ich oglądać, bo grają jak drużyna po obu stronach parkietu – agresywna obrona, dobrze biegają, dają z siebie wszystko. Trudno grać na takim poziomie jak oni rok za rokiem. Nie chodzi tylko o zwycięstwa, ale o ciągłość – a to mają i od kilku lat są w czołowej czwórce Europy – nie zawsze wygrywają, ale ciągle są w czołówce. Lubię ich styl gry i są z pewnością jedną z moich ulubionych ekip do oglądania. Tak naprawdę to lubię oglądać wszystkie spotkania Euroligi, Ligi Adriatyckiej, bo zespoły grają na wysokim poziomie.

Jeśli chodzi o NBA, to szczerze nie przepadam za oglądaniem spotkań tej ligi i też nie za bardzo mam czas. W zasadzie oglądam sporo spotkań Euroligi głównie latem, bo podczas sezonu jest sporo treningów, spotkań i trzeba być gotowym na kolejny mecz, więc nie ma wiele czasu. W sezonie oglądnę z 10 spotkań, ale w wakacje już więcej – ściągam je, tnę na kawałki jak nasze mecze, by zobaczyć niektóre rzeczy z obrony, niektóre z ataku i to jest najlepszy sposób nauki nowych rzeczy, tego, co robią inni i używam tych spotkań do tego.

MJ: Czy zawsze Pańska drużyna miała podobny styl gry niezależnie od zawodników?

DM: Nie. Nigdy nie miałem tego samego stylu gry ani nawet trenowania. To zależy od graczy, jakich mam. Nie jestem na poziomie, że szukam konkretnych zawodników do danych zadań, choć tak jest np. w NCAA, gdzie są programy, ustalony sposób gry od kilkunastu lat i szukają graczy pasujących do ich systemu. Zawsze przyglądam się moim zawodnikom i staram się dobrać najlepszy styl gry zarówno w ataku, jak i w obronie.

Choć wielu trenerów czepia się, że dany gracz jest słaby z tego czy innego elementu gry, ja na to patrzę inaczej – rozumiem, że nie ma koszykarzy idealnych, umiejących wszystko, ale każdy gracz ma coś, co może dać i przyda się to drużynie. Tak właśnie patrzę na to i wyznaczam role zawodnikom. Jedną z ważniejszych rzeczy w moim fachu jest, aby znaleźć dla graczy rolę, w której będą pożyteczni i efektywni. Jeśli oni również to zrozumieją, to zaczną robić swoją część pracy. Nie chodzi o to, co oni lubią czy chcą robić, bo może to wyglądać źle i niekoniecznie jest pożyteczne dla drużyny, ale jeśli będą robić najlepsze rzeczy, na które ich stać, mogą być produktywni i to jest dobre dla drużyny.

Zawsze chcę wyciągnąć to, co najlepsze od graczy i chować ich słabe strony, bo wtedy pokażemy się z dobrej strony. Najlepszą rzeczą dla mnie na koniec sezonu jest móc powiedzieć, że wycisnąłem maksimum z tej drużyny. Wtedy nie ma znaczenia, czy wygraliśmy mistrzostwo, czy byliśmy na piątym, czy szóstym miejscu, ale jeśli to było maksimum, to czuję, że nie ma czego żałować i wykonaliśmy dobrze robotę. Ale jeśli na koniec sezonu pozostaną wątpliwości i pytania, że można było zrobić to czy coś innego, to nie jestem zadowolony, bo brakuje czegoś… jednak w większości przypadków miałem to pierwsze uczucie, że zrobiłem dużo.

MJ: To chyba znak, że jest Pan dobrym trenerem…

DM: Nie, nie, trenowanie to nie tylko jedna osoba – to zasługa całego zespołu, czyli całego sztabu trenerskiego, graczy, którzy wychodzą na boisko. Wszyscy razem, w tym ja jako trener, musimy być gotowi na każdy mecz. Wszystko zaczęliśmy 6 sierpnia, przygotowujemy się i mam nadzieję, że gdy nadejdzie kolejne starcie będziemy gotowi na każdą sytuację, która może się zdarzyć. Podczas sezonu wszystko na papierze to jedna rzecz, a na boisku jest inaczej. Wiem, że sezon jest długi, wiele rzeczy może się zdarzyć i staramy się być na to gotowi.

Wiecie, co zdarzyło się w zeszłym sezonie przed Pucharem Polski? Zostaliśmy bez dwóch kontuzjowanych wysokich, ale na szczęście wszystko poszło świetnie, bo byliśmy do tego przygotowani, by grać w ten sposób – nie przystosowywać gry pod rywala, tylko zmuszać rywali do przystosowania się do naszej gry. To są te małe rzeczy, które zawsze mają wielki wpływ.

Najważniejsze jest, że tu nie chodzi o mnie – ja jako indywidualność jestem nikim, bo to drużynowy sport i jeśli wszyscy to rozumieją, to razem możemy zrobić wielkie rzeczy, ale samemu nie jestem w stanie nic zdziałać.

MJ: Jak przebiega szukanie nowych graczy do drużyny – ma Pan wpływ na to, jacy zawodnicy przyjdą czy jest to kompetencją dyrektora sportowego?

DM: Już trochę wspominałem o tym w poprzednim pytaniu – o wszystkim decyduje grupa ludzi, a nie jeden człowiek. Razem, cały nasz sztab, pracuje nad takimi rzeczami i wykonujemy dobrą robotę. Cieszy mnie to, że zatrzymaliśmy większość graczy – to ważna rzecz, że mamy pewną ciągłość, kontynuację, więc teraz musimy pokazać to na boisku. Ja pracuję zarówno z zawodnikami i sztabem jako trener, ale też razem z dyrektorem sportowym i generalnym menadżerem. Myślę, że ta współpraca między nami wszystkimi jest kluczem do sukcesu i w naszej organizacji wszystko idzie świetnie. To jest wielka przewaga i pokazuje potencjał na przyszłość – widzę szansę na wielkie rzeczy, które są wynikiem ciągłości, a u nas to jest, co jest bardzo istotne i powinno przełożyć się na sukcesy.

MJ: Jak wygląda przygotowanie przed każdym spotkaniem – oglądacie całym sztabem spotkania rywali wraz z graczami czy zawodnicy dowiadują się o taktyce od Was bez wpływu na nią?

DM: Całym sztabem analizujemy spotkania rywali i przygotowujemy taktykę w obronie i ataku dla graczy. Pokazujemy im, co mają robić na parkiecie, rozmawiamy z nimi o tym. Nie ma sensu oglądać wszystkiego z zawodnikami i nie mamy na to czasu. Żeby zrobić 10-15 minutową analizę rywali, oglądamy ich trzy całe mecze i wybieramy najważniejsze rzeczy, tniemy to na części, a to zajmuje naprawdę sporo czasu. Myślę, że dobrą drogą jest przekazanie graczom kluczowych informacji o przeciwnikach, natomiast cały sztab musi w zasadzie wiedzieć wszystko o rywalach, by pokazać najbardziej istotne fragmenty, przekazać najważniejsze rzeczy, które trzeba będzie wykorzystać w praktyce, żeby być skutecznym w danym spotkaniu.

MJ: Co robicie w szatni przed meczem – rozmawiacie o taktyce raz jeszcze, o najważniejszych rzeczach, by być zmotywowanym i gotowym do spotkania?

DM: Jest wiele meczy i na każdy musimy być zmotywowani, dać z siebie wszystko. Na każdy mecz przypadają trzy albo cztery spotkania z graczami, na których przygotowujemy się pod ten konkretny mecz. Musimy znaleźć na każdym naszym spotkaniu, co zmobilizuje nas do tego meczu. To jest bardzo trudny aspekt dla mnie – w zeszłym roku graliśmy ponad 40 oficjalnych spotkań, więc sumując liczbę tych naszych spotkań to wychodzi ich pewnie gdzieś ze 150. Na każdym naszym zebraniu musimy mieć materiał do rozmów i znaleźć energię, motywację. Na każde takie zebranie muszę być przygotowany, wiedzieć, o czym mówić, o taktyce, ale też ciągle dawać energię, mobilizować.

Chociaż z drugiej strony można pomyśleć, że w zasadzie po co motywować do pojedynku, skoro samo starcie powinno mobilizować graczy? Oczywiście tak powinno być, ale każdy potrzebuje motywacji do wszystkiego w naszym życiu. To jest trudne, by zawsze znaleźć coś nowego, właściwą rzecz do mobilizowania.

MJ: Czy w taktyce macie założenia takie, jak np. liczba trafionych rzutów za 3 punkty czy otwartych pozycji zza łuku?

DM: Nie. Chcemy widzieć dobrą obronę, sprawić, że rywal nie będzie czuł się komfortowo. W ataku natomiast np. zamierzamy szukać ich słabych stron, jak system albo dany gracz – raczej coś takiego, a nie ustalona liczba trafionych trójek, bo tak naprawdę to jest coś, nad czym nie mamy kontroli.

MJ: A próbujecie mieć wpływ na ograniczenie liczby strat?

DM: Tak, zawsze chcemy ograniczyć straty, zbierać więcej. Musimy robić to, co założyliśmy, jak najlepiej, jak umiemy szczególnie te rzeczy, na które mamy wpływ, czyli na przykład kontrolę nad zastawieniem przy zbiórkach i ich liczbę, szansę na wiele szybkich ataków i czy zdążymy zawsze wrócić do obrony. To są rzeczy, które możemy kontrolować, ale nie mamy wpływu na pogodę – czy będzie gorąco w hali czy zimno, sędziowania, czy trafimy z otwartych pozycji – możemy mieć wiele szans, ale nie wiadomo, czy je wykorzystamy. Jednak te rzeczy nie powinny mieć wpływu na zwycięstwa. Te rzeczy są zawsze dla wszystkich i jeśli pójdą w złą stronę, to trudno, bo nie mamy nad tym kontroli, ale musimy się skupić na tych sprawach, na które mamy wpływ i to robimy na treningach oraz w trakcie przygotowań do meczów.

MJ: Lubię Pańskie zmiany, wskazówki, jakie Pan daje podczas spotkań. Czy czasem Pan znajduje nową zagrywkę, której nie znają zawodnicy i proponuje ją zagrać?

DM: Podczas spotkań prawie nigdy nie używam czegoś zupełnie nowego. Ale mamy kilka specjalnych akcji, które ćwiczymy na treningach, nie są one naszymi typowymi zagraniami, ale wywodzą się z tych, które używamy…

MJ: To akcje na ważniejsze mecze, game-winnery?

DM: Niekoniecznie… Dla mnie nie ma ważniejszych spotkań. Najważniejszy mecz to ten, który jest najbliżej. Nie patrzę na kolejne pojedynki, skupiam się na tym najbliższym starciu. Wcześniejszy mecz nie jest bardziej istotny od tego, co nadchodzący. Jeśli kolejny mecz jest dziś, to jest on priorytetem, bo wcześniejszy mecz jest już skończony i kolejny pojedynek jest za kilka dni, a nigdy nie wiadomo, co będzie za kilka dni. Musimy dać z siebie wszystko w najbliższym starciu. Każde spotkanie jest tak samo ważne, jak inne i tak staramy się to traktować.

Jeśli chodzi o te specjalne akcje, to zależy od tego, co dzieje się na parkiecie, czego potrzebujemy, z kim gramy, itd. Im dalsza część sezonu, tym więcej używamy tych specjalnych akcji, bo jesteśmy ze sobą dłuższy czas, czujemy się bardziej komfortowo w tym systemie, możemy dodać coś, co ćwiczymy i gracze to już znają. Zatem gdy zagramy tak w meczu raz czy dwa, to może być decydujące, by sprawić, że spotkanie pójdzie tak, jak założyliśmy.

MJ: Widzi Pan duże różnice między trenowaniem teraz, a wtedy, gdy Pan zaczynał?

DM: Koszykówka to koszykówka… tak powiem. Największa różnica, którą widzę, to mentalność, nastawienie zawodników. Zmiany te widać szczególnie w młodym pokoleniu, w ich nastawieniu. Gdy porównuję Słowenię z początków mojej kariery trenerskiej – nie było wielu opcji i każdy po prostu walczył o minuty, przebijał się do kolejnych ról, a teraz młodzi, nawet 16-latkowie myślą, że powinni mieć taką czy inną rolę, powinni grać, a gdy nie występują, czują się obrażeni. To jest różnica.

Nastawienie również musi być inne – teraz jest to bardziej motywujące, zachęcające, wcześniej było więcej kar, krytyki. Ale generalnie koszykówka to koszykówka. Z tego punktu widzenia niewiele się zmieniło, ale nastawienie jest zdecydowanie inne.

MJ: Czy kiedyś został Pan wyrzucony z meczu?

DM: Dostawałem faule techniczne, ale myślę, że nie zostałem wyrzucony… a nie, jednak byłem wyrzucony, ale chyba tylko raz – za dwa faule techniczne…

MJ: Jakie to uczucie?

DM: Najgorsze uczucie dla trenera… jestem poza grą, tylko się nerwowo przyglądam, nie mogę pomóc drużynie. Wówczas gra nie idzie tak szybko albo wolno jak bym chciał – zależy od sytuacji. To jest bardzo dziwne i nie jest to dobre – wolę być przy zawodnikach, pomagać im niż oglądać to wszystko z boku.

MJ: Myśli Pan, że koszykówka zmierza w stronę mobilnych wysokich, którzy mogą wszystko switchować i w erę small-ballu z dużą liczbą rzutów za trzy punkty?

DM: Te dwie rzeczy się łączą. I tak – dokładnie w tym kierunku idzie koszykówka. Tempo gry jest szybsze, jest więcej atletycznych, fizycznych graczy, więc koszykówka idzie w taką stronę. Tak jak wcześniej mówiłem – nie lubię oglądać NBA, ale nie z powodu taktyki, lecz ponieważ brakuje tam intensywności podczas sezonu regularnego szczególnie przez pierwsze trzy kwarty spotkań, a potem może w czwartej części gry pojawia się walka o zwycięstwo.

MJ: Teraz również Toruńska drużyna, którą Pan prowadzi, będzie występowała w europejskich pucharach, więc terminarz będzie napięty…

DM: Tak, to dobra okazja dla nas, by zobaczyć, gdzie jesteśmy na tle Europy. Podchodzimy do tych rozgrywek bez żadnej presji czy oczekiwań, ale chcemy się dobrze pokazać i sprawdzić, na jakim poziomie jesteśmy. Jeśli jeszcze nie jesteśmy na tak wysokim poziomie, to będziemy wiedzieć, na czym się skupić w kolejnych latach, by być gotowym ze wszystkich aspektów. Wierzę, że możemy rywalizować z europejskimi zespołami, jesteśmy na podobnym poziomie, ale jak wszystko się zacznie, to dowiemy się więcej o tym, jak wypadamy na tle Europy.

MJ: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w nadchodzącym sezonie oraz w dalszej karierze trenerskiej.

DM: Również dziękuję.

Wywiad był przeprowadzony jeszcze przed rozpoczętym już przez toruńską ekipę sezonem. Warto zatem wspomnieć, że Polski Cukier w 1. rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów pokonał w dwumeczu zespół Tsmoki Mińsk. Rywalem w 2. rundzie jest hiszpańska drużyna Movistar Estudiantes Madryt. Pierwszy mecz odbył się wczoraj w Toruniu i to rywale z Madrytu wygrali go różnicą 8 punktów, jednak już jutro druga część dwumeczu, spotkanie w Hiszpanii, czyli szansa na odrobienie strat i awans do kolejnej rundy dla Twardych Pierników.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *