Hall Of Famer: Ray Allen – Snajper

Mateusz Połuszańczyk Felietony Hall Of Famer Strona Główna 9

Nasz dzisiejszy bohater powinien być skazańcem wtrąconym do najmroczniejszego lochu basketu. Gdybym miał możliwość postawienia mu zarzutów, to streściłbym je w kilku zdaniach. Osiemnaście sezonów nękania bezbronnych, i Bogu ducha winnych, defensorów drużyn przeciwnych. Udział w zorganizowanej grupie przestępczej z Bostonu, zwanej dalej „Wielką Trójką”. Zamach z użyciem broni palnej koszykarskiego rażenia na mistrzostwo NBA w latach 2008 oraz 2013, gdzie ofiarami snajpera rodem z Kalifornii padały zespoły Los Angeles Lakers i San Antonio Spurs – można to również śmiało podciągnąć pod napad rabunkowy. Ponadto pobicia dokonane na rekordach Larry’ego Birda czy Michaela Jordana. Sąd wyznacza kaucję w wysokości dwóch tysięcy dziewięćset siedemdziesięciu trzech celnych rzutów z dystansu, a wciąż jest to najniższy wymiar kary, ponieważ napisać aktualnie, że zza łuku był ostry jak brzytwa, to nie napisać nic. Zawodnik szczególny, wytyczający monumentalny kierunek młodym adeptom koszykówki. Przed państwem – Ray Allen.

Odpowiedzialność i Mega-Wsad

Walter Ray Allen Jr. przyszedł na świat 20 lipca 1975 roku w Merced, w stanie Kalifornia. Jego rodzice – Walter i Flora – wiedli wojskowy tryb życia. Brzmi dziwnie? Trochę tak, lecz gdy powiem, że miało to związek z armią Stanów Zjednoczonych Ameryki, dziwne być przestanie. Ray urodził się jako trzecie z piątki potomstwa Allenów, kiedy para stacjonowała w bazie sił powietrznych Castle w Merced. Walt zajmował wówczas stanowisko specjalisty ds. spawalnictwa, zaś dla Flory, pochodzącej z Arkansas, ciągłe przeprowadzki z jednego ośrodka militarnego do drugiego stanowiły niekończącą się podróż, której nigdy nie żałowała.

Szczenięce lata Ray zapamięta zwłaszcza z tychże wypraw, gdy ojca przenoszono w różne zakątki globu. Np. zamieszkiwali amerykańską społeczność w Saxmundham (miasteczko w Wielkiej Brytanii, oddalone około 25 mil od bazy Bentwaters). Właśnie tam Allen po raz pierwszy zetknął się ze sportem drużynowym, mianowicie z futbolem amerykańskim dziecięcej ligi Pee Wee. Ray odstawał od swoich rówieśników posturą, aczkolwiek nie ustępował im, jeśli chodzi o umiejętności, gdyż już wtedy zapowiadał się na nieprzeciętnego sportowca. Wystarczy wspomnieć, że Allen świetnie odnajdywał się grając w piłkę nożną czy baseball. Podobno był świetnym pałkarzem. Po ukończeniu ósmego roku życia, trenerzy uznali, że jest wystarczająco dojrzały, aby przesunąć go na pozycję miotacza. Imponował wszystkim wokół. Nikt nie spodziewał się tak prędkiego rozwoju dzieciaka. Rodzice postanowili katapultować jego talent na wyższy poziom.

Styczność z koszykówką Allena miała miejsce dwa lata później, kiedy wraz z rodziną przeniósł się do Edwards w Kalifornii. Wtedy w jego rękach na dobre zagościła pomarańczowa przyjaciółka, z którą – jak się okazało – wiązała się wspaniała kariera. Jednak póki co Ray występował w tzw. Małej Lidze, gdzie jego gwiazda zaczęła jaśnieć blaskiem oślepiającym rywali. Rewelacyjny arsenał ofensywny oraz wyprzedzanie ruchów oponentów z zadziwiającą skutecznością stały się jego znakiem rozpoznawczym. Gdy nasz bohater rozegrał debiutanckie spotkanie, mama powiedziała mu krótko:

Otrzymałeś dar od Boga do uprawiania koszykówki, który nie może się zmarnować, ale – oprócz tego – musisz trenować siłę własnego umysłu, a nauka jest jej nieodzownym elementem.

Dorastający Ray zaakceptował słowa Flory, która potem opowiadała, że dla syna nie było barier nie do przekroczenia, i że wciąż widzi go znakomicie czującego się z książką w jednej dłoni oraz z piłką do basketu w drugiej. Niezwykle ciekawy obrazek, będący swoistą figurą metaforyczną gracza inteligentnego.

Ray Allen wykonał olbrzymi krok naprzód, kiedy rozpoczął współpracę z Philem Pleasantem, który działał w młodzieżowych ligach koszykówki Karoliny Południowej. Zadaniem Pleasanta było głównie trzymanie dzieciaków z dala od kłopotów, lecz szybko odkrył w osobie Raya iskrę geniuszu. Mężczyzna z sąsiedztwa poświęcał dwunastolatkowi dodatkowy czas, kładąc podwaliny pod jego postępy. Analizował mocne i słabe punkty w grze Allena, prowadząc go do ulepszania koszykarskiego „ja”. Równocześnie szkolił Raya, w jaki sposób ma wykorzystać ułomności przeciwników.

W tym momencie chłopak nabrał już odpowiednich gabarytów i poczynił progres, aby rywalizować z dorosłymi. Pewnego dnia – gdy rezydowali w bazie lotniczej w Shaw – Walter zabrał go na pobliską salę gimnastyczną, gdzie odbywały się mecze innych wojskowych, którzy przyprowadzili własnych synów. Jeden z ochroniarzy zatrzymał Allenów przy wejściu, argumentując, że Ray nie ma wymaganych szesnastu lat i nie ma dla niego wstępu. Walt odparł, że jego potomek jest wyższy i znacznie lepszy niż wszyscy ojcowie. Potem senior rodu otrzymał upomnienie od swoich przełożonych za niesubordynację. Ten incydent rozwścieczył Raya, który poprzysiągł, że zostanie najlepszym koszykarzem na terenie ośrodka. Słowa dotrzymał.

Pod koniec dziewiątej klasy Allen mierzył 188 centymetrów wzrostu, zaś kiedy miał piętnaście lat dostał się do reprezentacji liceum Hillcrest w Karolinie Południowej, prowadzonej przez trenera Jamesa Smitha, gdzie notował średnie statystyczne na poziomie 18 punktów na mecz. Nastolatek sprawiał, że widzowie tłumnie gromadzili się podczas spotkań, a przy jego każdym dobrym zagraniu podrywali się z miejsc, rozsiewając burzę oklasków. Raya namaszczono na pierwszoplanową gwiazdę w jedenastej klasie. Gołym okiem można było dostrzec koszykarski iloraz inteligencji, pewność siebie oraz naturalne zdolności przywódcze, dzięki którym nawiązywał bliskie przyjaźnie z kolegami z drużyny.

Wiosną 1992 roku wydarzenia zaczęły się nieco komplikować. Wieloletnia dziewczyna Allena – Rosalind Ramsey – oświadczyła, iż jest w stanie błogosławionym. Dla Raya wizja bycia rodzicem była przerażająca. Jeszcze przed nadejściem rozwiązania, musiał podjąć kilka poważnych, życiowych decyzji. Żeby móc zapewnić byt własnemu dziecku, potrzebował zainteresowania ze strony uczelni. Wszystko po to, aby otrzymać stypendium sportowe, które gwarantowałoby parę groszy. Wiadomo – im lepszym stanie się zawodnikiem, tym większy wybór uniwersytetów. Gdzieś w głowie roił mu się pomysł w kwestii spróbowania własnych sił w NBA, ale traktował to raczej w kategoriach melodii przyszłości. Tego lata Ray Allen wziął się na poważnie do zajęć koszykarskich, jeszcze poważniej niż do tej pory. Nawiasem mówiąc, on i Rosalind doczekali się narodzin córeczki, której nadali imię Tierra. Plan wyglądał tak, iż dziewczyna z dzieckiem zamieszka u swoich rodziców, zaś Flora będzie im pomagała do czasu, aż Ray ukończy studia.

W międzyczasie dom Allenów przeistoczył się w centrum rekrutacyjne. Trenerzy akademiccy wręcz kochali różnorodność talentów Raya oraz jego temperament lidera, i wcale nie odpychało ich to, że jest świeżo upieczonym tatą. Rywalizacja o usługi młodziana wystartowała ze wzmożoną intensywnością po jego uczestnictwie na obozie Nike-All American w Indianapolis. Tak naprawdę – pomimo niezłej prezencji w trakcie obozu – nie interesowało go, na jaką uczelnię trafi, byle posiadać trochę dolców na wychowanie Tierry. Aczkolwiek wiedział, że to on może stawiać warunki. Ten tydzień zaowocował bezcennym doświadczeniem. Ludzie, których spotkał na obozie cały czas nawijali o uniwerkach i jak to w kolejnych latach będą grali w NBA. Allen zdał sobie sprawę z tego, że tylko niewielka grupa zajdzie tak daleko i on do niej nie należy. Uważał, iż nie jest na tyle dobry. Postanowił poprawić własne nastawienie mentalne, by nie tracić dystansu do reszty stawki.

Gdy sezon 1992/93 dobiegał końca, Ray Allen wyglądał na zupełnie innego faceta. Fizycznie był już dorosły, lecz dojrzał również pod względem psychicznym. Nazywano go jednym z najbystrzejszych zawodników Karoliny Południowej, wbrew temu, że popełnił żenującą gafę przy rzucie sędziowskim, otwierającym spotkanie ostatniej kampanii. O czym prawię? Ray złapał piłkę, ruszył z impetem przez boisko i wykonał wsad… do kosza swojego zespołu! Żeby nie było – to jedyny błąd, który przytrafił się mu w tamtych rozgrywkach. Drużyna szkoły średniej Hillcrest Wildcats zakończyła je z bilansem 26 zwycięstw oraz 4 porażek, po czym awansowała do pojedynku o mistrzostwo stanowe.

Wildcats po raz pierwszy w historii otrzymali możliwość współzawodnictwa o miano najlepszej ekipy Karoliny Południowej, zaś ich przeciwnikami był zespół Byrnes High. W hali Carolina Coliseum działy się rzeczy znacznie przekraczające – jak to w przypadku spotkań basketu bywa – człowiecze wyobrażenie. Ray Allen spisywał się fantastycznie i na półmetku zawodów Wildcats prowadzili 40-14, jednak Byrnes zaliczyli spektakularny powrót. Triumf wymykał się spod kontroli podopiecznym Jamesa Smitha. Przerwa na żądanie, Smith nie rozrysowuje żadnej taktyki, tylko nakazuje swoim zawodnikom, aby oddali losy starcia w ręce Allena. Efekt? Puchar za mistrzostwo stanu wędruje do Hillcrest! Nadmienię tylko, że Ray zdobył 25 punktów i zebrał 12 piłek. Klasa!

Po tym kosmicznym wyczynie o super-strzelca Wildcats zabijały się największe uczelnie w kraju. Między innymi Rick Pinto z Kentucky, ale Howie Dickenman – asystent w sztabie trenera Jima Calhouna z uniwersytetu Connecticut – starał się wywrzeć jak najlepsze wrażenie na rodzinie Allenów. Zaręczał, że zadba o dobro ich syna i jego rodziny. Gdy zobaczyli prawdę w jego troskliwych słowach oraz co bardziej istotne obietnicę, że Huskies będą „zespołem Raya” za rok lub dwa, przystali na propozycję UConn.

Gra o tron

Ray Allen przybył na kampus uniwerku Connecticut późnym latem 1994 roku, po bardzo udanym debiucie w barwach reprezentacji koszykarskiej USA podczas Festiwalu Olimpijskiego, który miał miejsce w Kolorado. Grając dla drużyny Wschodu, zdominował dwie kategorie statystyczne: 25.3 punktu oraz 8.8 zbiórki na mecz. Poza tym został wybrany do pierwszej piątki festiwalu. Na UConn dołączył do zespołu, który miniony sezon zakończył z rekordem 15 wygranych i 13 niepowodzeń. Absolutnym liderem ekipy był wówczas Donyell Marshall (najlepszy zawodnik konferencji Big East), wspierany przez Dorona Sheffera (MVP ligi izraelskiej).

Drużyna Huskies fantastycznie weszła w sezon 1993/94, odnosząc triumfy w ośmiu meczach pod rząd. Ich zwycięski marsz przerwał zespół akademicki Ohio, ale – jak się okazało – był to tylko wypadek przy pracy, gdyż Connecticut potrafiło wykorzystać sprzyjający terminarz Big East i siedem kolejnych potyczek padło ich łupem. Główne zadanie Raya opierało się na tym, że wchodził z ławki rezerwowych, prezentując swoje walory strzeleckie. Pod koniec lutego Huskies nadal okupowali drugą pozycję w rankingu krajowym. Wprawdzie na finiszu kampanii zasadniczej legitymowali się najlepszym bilansem w konferencji, lecz ponieśli porażkę w turnieju Big East, co – na ich szczęście – nie zaważyło na rozstawieniu przed marcowym szaleństwem. Tam pokonywali drużyny uniwersyteckie Rider (64-46), George Washington (75-63), by polec w łamiącym serca kibiców spotkaniu z Florida Gators (69-60 po dogrywce).

Gdy wiosną 1994 roku Marshall zakomunikował, że spróbuję swych sił na zawodowstwie, miejsce w wyjściowym składzie zarezerwowane było już Allenowi. Trener Calhoun ustawiał go w roli skrzydłowego, czym sprawił olbrzymie problemy przeciwnikom, natomiast wielu utalentowanych graczy UConn mogło przy nim rozwinąć skrzydła. Huskies stali się świetnym zespołem defensywnym, dzięki czemu uzyskiwali mnóstwo punktów po zabójczych kontratakach. Najlepszym świadectwem niech będzie fakt, że w lutym znajdowali się na szczycie krajowego rankingu. Jeżeli dorzucić ciekawostkę, iż w tym samym czasie kobieca drużyna basketu uniwersyteckiego Connecticut, gdzie prym wiodła Rebecca Lobo, również znajdowała się na najwyższej lokacie, to można pokusić się o tezę, że koszykarski świat należał wówczas do Huskies.

Korona Big East ponownie została umieszczona na głowie Jima Calhouna i jego świty, lecz ponownie nie udało im się wygrać turnieju konferencji. W NCAA Tournament pokonywali odpowiednio zespoły: Chattanooga (100-71), Cincinnati (96-91), Maryland (99-89). Na etapie Elite Eight pożegnała ich drużyna, która następnie sięgnęła po mistrzostwo akademickie, czyli UCLA Bruins (102-96).

Raya wymieniano wśród prospektów zbliżającego się naboru do NBA i mając na uwadze to, że w drafcie startowali Michael Finley z Wisconsin czy Jerry Stackhouse z North Carolina, nasz bohater dostrzegał szanse na to, że zostanie wybrany z wysokim numerem. Jednak po konsultacjach z rodzicami zadecydował, że jeszcze pogra na parkietach uczelnianych. Ponadto nie był stuprocentowo pewien, czy jest gotów na profesjonalne uprawianie koszykówki. Cegiełkę do tego typu postawy Allena dorzucił szkoleniowiec Huskies, który zaklinał się, że budowanie formacji ofensywnej bez udziału Raya jest niemożliwe.

Latem Ray Allen otrzymał wraz ze statusem kapitana powołanie do reprezentacji USA na Uniwersjadę w Japonii, gdzie wystąpił obok późniejszych legend NBA – środkowego Tima Duncana z Wake Forest oraz obrońcy Allena Iversona z Georgetown. Zdobycie złotego medalu było dla nich kaszką z mlekiem. Nie przegrali żadnego spotkania, a Ray notował średnio ponad 15 oczek na mecz. Pod koniec roku nominowano go do nagrody USA Basketball’s Male Athlete of the Year, aczkolwiek nie to wzbudzało największe zainteresowanie ze strony mediów. Te deliberowały na temat rywalizacji pomiędzy nim a Iversonem. Rzekomo w trakcie zgrupowania panowie dogryzali sobie, niby w żartach, ale wszyscy uczestnicy czuli przeszywającą na wskroś powietrze woń współzawodnictwa.

Sezon 1995/96 dobitnie potwierdził plotki. Ray Allen noszący białą czapeczkę kontra Allen Iverson kreujący się na złego chłopca. Wbrew pozorom i opiniom powszechnie utartym przez prasę, Ray lubił Allena, ale nie mógł sobie pozwolić na kapitulację w pojedynku z gwiazdorem Georgetown. Po wczesnej porażce z zespołem uniwerku Iowa, Huskies odnieśli dwadzieścia trzy zwycięstwa pod rząd. UConn zmierzyli się z Hoyas w lutym, a Ray wypadł blado na tle Iversona. Mecz ani przez chwilę nie przypominał wyrównanego. Georgetown wygrali go dwunastoma punktami. Potem lider Huskies zastanawiał się, jaki przebieg mogą mieć wydarzenia w turnieju głównym NCAA, jeśli jego gra będzie przedstawiała się tak jak teraz. Obawiał się, że nie ma żadnego wpływu na system szkoleniowy Jima Calhouna, który pozostawał niewzruszony na słowa Allena. Od tamtej pory ich relacje rażąco się pogorszyły.

Do następnego spotkania pomiędzy Connecticut i Georgetown doszło w finale turnieju konferencji Big East. Pod koniec starcia, przy stanie 74-73 na korzyść Hoyas, piłkę zza linii bocznej wznawiali Huskies, ta powędrowała w ręce Raya, który oddał niebywale trudny rzut sprzed nosa znakomicie broniącego Iversona i trafił! Za moment po drugiej stronie boiska spudłował AI, a dobitka kolegi z drużyny też nie znalazła drogi do kosza. Wreszcie na mistrzowskim tronie konferencji Big East zasiedli koszykarze UConn. Cóż to był za pojedynek! Poniżej skrót filmowy z tej morderczej, wyniszczającej batalii.

Niestety, Huskies nie udźwignęli roli faworytów w NCAA Tournament, gdzie na dwóch pierwszych szczeblach dali sobie radę z Colgate (68-59) oraz Eastern Michigan (95-81), lecz w Sweet Sixteen musieli uznać wyższość Mississippi State (60-55). Ray Allen notował w tamtym sezonie rewelacyjne statystyki na poziomie: 23.4 punktu, 6.5 zbiórki, 3.3 asysty i 1.7 przechwytu na mecz. Owocem jego kapitalnej gry były nagrody dla najlepszego zawodnika konferencji Big East, uczelnianego koszykarza roku według United Press International, a także obecność w First Team All-American. Trener Calhoun starał się jeszcze przekonać swojego podopiecznego, by zaliczył czwarty rok studiów, ale on miał inne plany. Pora przystąpić do naboru do najlepszej ligi basketu na świecie. Ray Allen został wybrany z piątym numerem pierwszej rundy draftu NBA w 1996 roku przez Minnesotę Timberwolves, po czym Wilki wymieniły się pickami z Milwaukee Bucks, zaś Allen mógł pakować walizki. Następny przystanek? Wisconsin!

Jesus Shuttlesworth

Ray Allen miał pojęcie, że pasuje idealnie do ekipy Bucks, którzy dysponowali dwoma dobrymi skrzydłowymi w personach Glenna Robinsona i Vina Bakera, a także weteranem na pozycji rozgrywającego – Shermanem Douglasem. Baker zakwaterował go we własnym mieszkaniu, dopóki nie znajdzie sobie czegoś na stałe w Milwaukee, otoczył Allena opieką, przy czym traktował go jak żółtodzioba, żeby odpowiednio zaaklimatyzował się w klubie. Gdy ruszał sezon 1996/97, Ray znalazł się w wyjściowej piątce trenera Chrisa Forda. Jak myślicie, przeciwko komu nasz bohater rozegrał swój debiutancki mecz? Ano, oponentami Kozłów był zespół Philadelphia 76ers, zatem po raz kolejny na jego koszykarskiej ścieżce stanął Allen Iverson. Ray zakończył spotkanie z dorobkiem 13 oczek, wliczając celną trójkę dającą prowadzenie, a Bucks pokonali Sixers 111-103.

Średnie Allena z premierowej kampanii przedstawiały się obiecująco, choć bez fajerwerków: 13.4 punktu, 4 zbiórki oraz 2.6 asysty na mecz. Bilans Kozłów też raczej należy potraktować w kategoriach zimnego prysznicu (33 sukcesy, 49 niepowodzeń), bowiem w przedsezonowych wywiadach mówiono, że nawet awansują do play-offów. W marcu, podczas podróży do Nowego Jorku, Ray został wychwycony przez reżysera filmowego, prywatnie znanego fana Knicks – Spike’a Lee. Przeprowadzał on selekcję wśród młodych zawodników NBA, by dać jednemu z nich okazję do zaprezentowania umiejętności aktorskich u boku Denzela Washingtona. Ray Allen wygrał casting do roli Jesusa Shuttelswortha w dziele pt. „He Got Game”. Po upływie lat Lee zdradził, kogo jeszcze miał na względzie, kierując się swoim instynktem:

Oglądałem kilku chłopaków, m.in. Allena Iversona, Kevina Garnetta czy Stephona Marbury’ego. Rozmawiałem z nimi wszystkimi, ale potrzebowałem kogoś, kto oprócz świetnego obchodzenia się z piłką, będzie mądrym facetem poza boiskiem. Tym kimś był Ray Allen. Postawiłem na niego i nie żałuję.

My również nie żałujemy. Ray przygotowywał się do roli pod okiem specjalnej trenerki aktorskiej, Susan Batson, która pomagała mu uczyć się linijek tekstu, pracowała nad gestami oraz mimiką twarzy. Zazwyczaj poświęcali na to godzinę lub dwie dziennie. W międzyczasie rozpoczęły się rozgrywki zasadnicze 1997/98, w których Allen wykonał nieuchronny progres: 19.5 punktu, 4.9 zbiórki, 4.3 asysty i 1.4 przechwytu na mecz. Ale to nie wystarczyło Kozłom do znalezienia się w postseason. Wkrótce po finiszu sezonu regularnego odbyła się premiera „He Got Game”, za którą Ray zgarnął bardzo dobre recenzje krytyków filmowych. Szukanie rozgłosu produkcji stanowiło istną mordęgę, ale nasz bohater był dumny z własnego występu, jak również z sukcesu kasowego obrazu. Przez pewien okres zajmował on pierwsze miejsce w Box Office, a to już o czymś świadczy. Jeden z najbardziej wartościowych filmów na temat koszykówki. Gorąco polecam!

Film pozwolił Allenowi nie tylko zdobyć większą popularność, ale też umożliwił uwolnienie umysłu od kości niezgody pomiędzy zawodnikami, trenerami oraz włodarzami ligi. Naturalnie mowa tutaj o lokaucie, przez który kampania zasadnicza 1998/99 została skrócona do pięćdziesięciu spotkań. Ray odczuwał rozczarowanie, kiedy na początku zimy musiał się obejść smakiem basketu, aczkolwiek był podekscytowany odważnym ruchem władz organizacji. Trener Chris Ford został zwolniony z pełnionej funkcji, a stanowisko szkoleniowca Milwaukee Bucks objął George Karl.

Pod dowództwem Karla, sytuacja Kozłów uległa diametralnej zmianie. Drużyna odniosła 28 triumfów przy 22 porażkach. Znakomicie grali Sam Cassell oraz Glenn Robinson. Trzy grosze za trzy – i nie tylko – dorzucał Ray Allen. Siódma lokata w tabeli Wschodu i sromotna przegrana w pierwszej rundzie play-offów z Indianą Pacers (3-0) – oto doświadczenie, które miało procentować w kolejnych latach.

Na przebrnięcie etapu otwierającego zmagania posezonowe Ray czekał do 2001 roku, gdy Bucks w pierwszej rundzie odprawili z kwitkiem Orlando Magic (3-1), w półfinałach konferencji wschodniej uporali się z Charlotte Hornets (4-3), by doszło do następnej konfrontacji Raya Allena przeciwko Allenowi Iversonowi. Z siedmiomeczowej wojny zwycięsko wyszli Sixers, choć przeprawa nie należała do łatwych. AI kontra Allen, Game6, Bradley Center w Milwaukee…

W trakcie kampanii 2002/2003 Milwaukee Bucks dokonali transakcji, na mocy której do Seattle Supersonics trafili: Ray Allen, Ronald Murray, Kevin Ollie i warunkowo pick pierwszej rundy draftu NBA. Natomiast szeregi Kozłów zasilili Gary Payton oraz Desmond Mason. Na pożegnanie z Wisconsin, ku pokrzepieniu serc, pozostał dekalog naszego bohatera przeciwko Charlotte Hornets w 2002 roku, czyli 10 celnych rzutów zza łuku:

Jedyne rozgrywki z udziałem w play-offach za czasów Raya, Ponadźwiękowcy zanotowali w sezonie 2004/05, gdy ukończyli kampanię legitymując się bilansem 52 zwycięstw i 30 porażek. Wcześniej trapiły go kontuzje, a jak nie jego, to kogoś innego. Pamiętacie tamtą paczkę? Ray Allen, Rashard Lewis, Luke Ridnour, Antonio Daniels, Vladimir Radmanović. Nic nadzwyczajnego, ale wartego uwagi na pewno. Przecież w pierwszej rundzie sprali na kwaśne jabłko Sacramento Kings (4-1), by na szczeblu półfinałów konferencji zachodniej uznać wyższość późniejszych mistrzów ligi – San Antonio Spurs (4-2). Natomiast mi wryły się w pamięć jego dwa występy w trykocie Supersonics. Mecz okraszony dwoma dogrywkami w Arizonie, gdzie toczył zażartą bitwę ze Stevem Nashem i zwycięski buzzer-beater z dalekiego dystansu…

…a także własny rekord kariery pod względem ilości zdobytych punktów w jednym meczu:

W 2007 roku doprowadzono do największej wymiany za jednego gracza w annałach NBA (pisałem o tym w artykule na temat Paula Pierce’a), w wyniku której Ray Allen dołączył do Boston Celtics.

Pierścień, bóg, zdrajca

Kiedy Ray Allen wstępował do brygady spod herbu zielonej koniczynki, mieli oni za sobą fatalne rozgrywki (rekord 24-58), jednak opisany przeze mnie powyżej trade zapoczątkował nowe rozdanie Boston Celtics. Podobnie jak w kawałku OSTR’a: „30 sekund, pół minuty. Jak judo i Putin – tak się świat odwrócił. 30 sekund i nic dłużej, ci co byli na dole nagle stanęli na górze”. 66 triumfalnych potyczek, zaledwie 16 niepowodzeń w sezonie 2007/2008 robiło piorunujące wrażenie. „Wielka Trójka” rzeczywiście stała się wielka przez „W” monstrualnych rozmiarów. Pierce, Garnett i Allen otrzymali szanse zagrania w zespole gwiazd Wschodu podczas All-Star Game. Na miejsce kontuzjowanego Garnetta ostatecznie wskoczył Rasheed Wallace (Allen uzupełnił skład pod nieobecność Carona Butlera). Doc Rivers do dziś powtarza, że najlepszym clutch-playerem jakiego widział jest Paul Pierce. Tym razem ten tytuł przypadł Rayowi, który 14 ze swoich 28 oczek zdobył w finałowej ćwiartce rywalizacji. Przyjemnie się to ogląda po latach.

Faza pucharowa to bardzo ciężkie, acz zwycięskie, przeprawy Celtów. Na drodze do finałów NBA wyeliminowali oni: Atlantę Hawks (4-3), Cleveland Cavaliers (4-3) i Detroit Pistons (4-2), by w decydującej serii podjąć rękawicę rzuconą przez Los Angeles Lakers. Drużyna ze stanu Massachusetts rozstrzygnęła losy rywalizacji w sześciu pojedynkach, zaś Ray Allen walnie przyczynił się do sięgnięcia przez Boston Celtics po Larry O’Brien Championship Trophy. Warto podkreślić, że było jedenaste starcie obu ekip w play-offach i dziewiąty triumf zainkasowany przez Celtów.

Co jeszcze trzeba odnotować? Ustanowienie rekordu organizacji, należącego wcześniej do legendarnego Larry’ego Birda, w ilości wykorzystanych prób z linii rzutów osobistych pod rząd (licznik Raya zatrzymał się na liczbie 72). Ponadto siedmioma trafieniami pobił osiągnięcie Michaela Jordana, czyli 6 trafionych rzutów zza łuku w pierwszej połowie spotkania NBA Finals. W odsłonach numer trzy oraz cztery dołożył jeszcze jedną, tworząc historię finałów (dawniej po siedem trójek trafiali Kenny Smith i Scottie Pippen). „Wielkiej Trójce” nie udało się powtórzyć sukcesu z 2008 roku. Cztery lata później Ray Allen dał bostońskiej organizacji przysłowiowego kosza, wyrażając stanowczą niechęć do oferty kontraktu, opiewającego na 12 milionów dolarów za dwie kolejne kampanie, po czym podpisał trzyletnią umowę z będącymi na fali Miami Heat. Wszyscy się od niego odwrócili. Paul Pierce określił go zdrajcą, Kevin Garnett temu przyklasnął, komunikując że Rajon Rondo jest prawdziwą częścią „Big Three”. Zresztą, Ray nigdy pałał przesadną sympatią do rozgrywającego Bostonu. Relacje budzącej podziw drużyny posypały się jak domek z kart przy zdmuchiwaniu świeczek z koszykarskiego tortu, tyle że płomyk Allena zaświecił raz jeszcze, na Florydzie, w ekipie Żaru.

Snajper

Historię Miami Heat i ich super-teamu znamy wszyscy. Dwyane Wade, LeBron James, Chris Bosh – obrońcy tytułu, który wywalczyli rok przed zatrudnieniem Raya Allena. W sezonie 2012/2013 byli jeszcze mocniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Faza posezonowa obfitowała w triumfy przeciwko Milwaukee Bucks (4-0), Chicago Bulls (4-1), a także Indianie Pacers (4-3). Gdy wydawało się, że w szóstym meczu finałów NBA, gdzie zespołowi Heat twarde warunki na miarę mistrzowskiego pierścienia dyktowała niezłomna ekipa San Antonio Spurs, jest pozamiatane, Bosh zebrał piłkę na atakowanej tablicy po pudle Lebrona. Natychmiastowo oddał ją Rayowi, który – zachowując przytomność umysłu – wyskoczył za linię 7 metrów i 24 centymetrów, po czym trafił w wyłącznie sobie wiadomy sposób, doprowadzając do dogrywki. Drużyna ze stanu Floryda wygrała tamte zawody i dopełniła formalności w Game7. Celna trójka Allena odwróciła losy serii, wniosła w serca zawodników Miami energię, której potrzebowali za wszelką cenę.

Ray Allen zakończył sportową karierę w 2014 roku. Według mnie mógł jeszcze pograć, choćby po to, żeby dobić do magicznej granicy trzech tysięcy trójek, ale „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść, niepokonanym”. Poniżej garść statystyk i dziesięć najlepszych zagrań tego jegomościa.

Pojednanie

Programu pt. „KG Area 21” prowadzonego przez Kevina Garnetta codziennym zjadaczom basketu przedstawiać nie muszę, więc do sedna. Otóż, ponad rok temu wyemitowano odcinek, do którego zaproszeni byli członkowie mistrzowskiej drużyny Bostonu z 2008 roku: Paul Pierce, Rajon Rondo, Kendrick Perkins, Glen „Big Baby” Davis oraz korespondencyjnie – za pomocą przekazu wideo na żywo – trener Doc Rivers. Brakuje Wam kogoś? Oczywiście! Gdzie jest Ray Allen? Ano, właśnie. Ni widu, ni słychu. Jeszcze przed przystąpieniem do uczestnictwa w audycji Rajon Rondo powiedział, że nie przyjdzie do studia, jeśli zagości w nim Jesus Shuttlesworth. Jednak Rondo wypowiadał się za wszystkich uczestników zjazdu absolwentów:

Tak to już jest. Nie będę nic mówił na jego temat. Zrobił dla nas wiele dobrego. Nie będziemy naciskali. Między nami nie ma już żadnych relacji.

Z dobrych wieści – Paul Pierce aktualnie żyje z Rayem Allenem w pełnej zgodzie, czego dowodem jest zdjęcie wrzucone na Instagrama niedługo po emisji autorskiego programu Kevina Garnetta, pod którym widnieje podpis:

Nadeszła pora, aby reaktywować kapelę. Nieważne, co wydarzyło się kiedyś, razem tworzymy silną więź, która nigdy nie może zostać zerwana.

Rzekli o Rayu Allenie

W tej części tekstu ofiarowuję Wam na własność kilka cytatów odnośnie postaci naszego dzisiejszego bohatera. Niechaj Wam służą przez długie lata, drodzy czytelnicy.

Paul Pierce:

Ray jest jednym z najświetniejszych snajperów wszech czasów – zaraz po mnie.

Nate Robinson:

Ray to najlepszy strzelec w historii NBA. Wykonuje kawał naprawdę dobrej roboty. Fajnie jest go oglądać w akcji. Za każdym razem gdy dostaje piłkę, przez myśl przechodzi nam, że znajdzie drogę do kosza.

Trener Doc Rivers:

Ray jest doskonałym, kompletnym profesjonalistą, bo aspekty, które wnosi do gry mają przełożenie na atmosferę w szatni. To jest coś, czego przeciętny kibic nie zrozumie. Zawodnicy nie mogą uczyć innych graczy profesjonalizmu, trenerzy mogą. Świetnie jest mieć człowieka takiego pokroju wokół tego wszystkiego.

Komentator telewizyjny, Dan Patrick:

Miło jest wiedzieć, że w dzisiejszych czasach wciąż są sportowcy, którzy mówią „dziękuję”, gdy dajesz im nowe auto za to, że zostali wytypowani do Meczu Gwiazd.

Trener Jim Calhoun:

On nie tylko jest wspaniałym zawodnikiem, jakiego wychowałem pod własnymi skrzydłami. On jest też jednym z cudowniejszych ludzi, z którymi miałem do czynienia.

Uroczysta gala włączenia nowych osobistości do Koszykarskiej Galerii Sław odbędzie się 7 września w Springfield. Odsyłam również do artykułu pióra Marty Kiszko pt. „Ray Allen: Dlaczego pojechałem do Auschwitz?”, a już za tydzień rozprawa o argentyńskim emerycie – Manu Ginobilim. Pozdrawiam!

9 Komentarze

  1. Czekam bardzo oj bardzo na ksiazke Raya przelożoną na PL. Uwielbiam goscia Kocham Boston i jak to sie pieknie zlozylo z KG i Paulem wszyscy wiemy 😊😉. Sugar Ray, Ray Ray 💪😊.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Według mnie to była fenomenalna bostońska klika. Kochałem ich (zwłaszcza Pierce’a), pomimo że aktualnie NBA coraz częściej idzie w Super Drużyny. Pomimo całej sympatii do Dwyane’a Wade’a – nie było i zapewne nie będzie trzech takich typków, którzy pod piracką banderą zielonej koniczynki skradli serca kibiców. 😉

      1. Dokładnie tak, trio w moim ukochanym Bostonie bylo niesamowite. Dobrane do siebie wrecz idealnie pod wieloma wzgledami. Serce , pasja, poswiecenie, oddanie, etyka pracy, obrona……. po tym jak Paul i KG odeszli w wymianie – plakalem jak dzieciak. Wstyd sie przyznac ale za wylem jak dziecko za kazdym razem kiedy ogldadalem mecz nets. A moze by tak zestawic ze soba tercety w NBA w serii artykulow 😉. Allena moge ogladac non stop i zawsze zawsze robi namnie wrazenie jego przepiekny czysty rzut/forma rzutu. I to ze nie bardzo przepadal za Kobe ……. 😉.

  2. Wielki zawodnik, złota kariera, mimo że będę go również źle wspominał, to pozostanie ważną częścią najlepszych lat NBA, takich graczy się nie zapomina.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Tak, Ray Allen jest jednym z kozaków w dziejach NBA.
      Tego – choćby się bardzo pragnęło – nie da się podważyć.
      Jesus Shuttlesworth na zawsze. 😉 Pozdrawiam!

  3. Niby Ray z Piercem żyją w zgodzie, a jednak na ceremonii zastrzeżenia numeru Pierca w Bostonie, się nie zjawił plus – wrzucił jakieś prowokujące zdjecie, więc nie jestem pewien czy to do końca prawda.
    Sam Raya bardzo lubiłem, okres w Seatlle później dołączenie do Bostonu i wielka rola w wygraniu ligi.
    Niestety w tym momencie mam odczucia podobne do Rondo – było fajnie, ale się sprzedałeś 😉

    1. Bardzo cenię każdą opinię, ale jeszcze bardziej uznaję wartość możliwości jej odrzucenia. 😉
      Nie zjawił się, ponieważ dla pozostałych Celtów – z którymi ma na pieńku – jest personą non grata. Pierce to inna bajka. Chodzi Ci zapewne o tę fotografię?

      https://www.instagram.com/p/BfJ3QGnHbia/?utm_source=ig_web_button_share_sheet

      Według mnie to po prostu gratulacje i nie warto szukać drugiego dna. 🙂

  4. Niby Ray z Piercem żyją w zgodzie, a jednak na ceremonii zastrzeżenia numeru Pierca w Bostonie, się nie zjawił plus – wrzucił jakieś prowokujące zdjecie, więc nie jestem pewien czy to do końca prawda.
    Sam Raya bardzo lubiłem, okres w Seatlle później dołączenie do Bostonu i wielka rola w wygraniu ligi.
    Niestety w tym momencie mam odczucia podobne do Rondo – było fajnie, ale się

  5. Pingback:Trash Talker: Manu Ginobili - Człowiek Orkiestra - NBA Labs – strona o koszykówce NBA. Wyniki, aktualności, relacje i analizy.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *