Labs Raport: Golden State Warriors kradną przewagę parkietu. Game 1 dla Wojowników

Marta Kiszko Strona Główna Wyniki 13

Mecz numer 1 serii, na którą każdy fan NBA od momentu startu sezonu nie mógł się doczekać, w końcu za nami. Czy właśnie tak wyobrażaliście sobie pojedynek Rockets i Warriors? Dzisiejsze spotkanie to dopiero zapowiedź tego, jak zacięta to będzie seria, w której oba zespoły odpowiadają na swoje zagrywki i liczą na pomyłkę przeciwnika. Możemy też oficjalnie napisać już, że Chris Paul przerwał klątwę i po raz pierwszy zagościł w Finałach Konferencji! Zapraszam na Labs Raport z meczu, w którym Draymond Green już w pierwszej minucie zarobił technika!

Początek tego spotkania nie wyglądał najlepiej dla broniących Mistrza NBA Golden State Warriors. Rzuty nie wpadały, w pewnym momencie doszło do 11-punktowej przewagi wypracowanej przez Jamesa Hardena i spółkę. Brodacz nadawał tempo gry, ale na niecałe 3 minuty do końca gracz doznał urazu i musiał zejść na ławkę rezerwowych, a Warriors wrócili do meczu i rozpoczęli festiwal trójek.

Na szczęście uraz Hardena nie był na tyle poważny, aby zostać wykluczonym z całego spotkania i Brodacz wrócił jeszcze w pierwszej połowie. Musiał to zrobić, bo na przestrzeni około siedmiu minut Warriors odrobili stratę do Rockets i na moment uzyskali trzypunktową przewagę. Od tego momentu to Houston goniło zespół z Golden State. Dla Teksańczyków wygranie tego spotkania to była konieczność, aby nie stracić przewagi parkietu, ale i ze względów psychologicznych. Zupełnie inaczej wychodzisz na boisko w meczu numer 2, gdy masz świadomość, że właśnie oddałeś przewagę parkietu i za moment jedziesz na dwa spotkania do Kalifornii.

Pierwsza połowa była naprawdę rewelacyjnym koszykarskim widowiskiem, ale zakończyła się jednak remisem 56-56. Warriors skutecznie ograniczyli tradycją ofensywę Rockets w postaci pick-and-rolla z Clintem Capelą. Nie pozwolili na proste loby od Hardena/Paula. James Harden schodził do szatni w całkiem niezłym nastroju. Był bowiem autorem 24 oczek (w 16 minut gry). Rewelacyjnie grający po prawej stronie parkietu Kevin Durant i nieco zastygły Steph Curry mieli razem na koncie 26 punktów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Trzecia kwarta była rozgrywana na podobnej intensywności, co pierwsza połowa. Warriors narzucili wysokie tempo, aby coraz bardziej zamęczać Jamesa Hardena. Rockets przypomnieli sobie o alley oopach z Capelą, ale Brodacz przestał dostawać jakiekolwiek wsparcie w tej odsłonie. Dopiero na dwie minuty przed końcem tej części spotkania Eric Gordon trafił pierwszą trójkę dla Houston, ale Teksańczycy pudłowali w pomalowanym, Kevin Durant był „unguardable” i w konsekwencji Warriors uzyskali 13-punktową przewagę. W tych ostatnich dwóch minutach wydawało się, że Rockets zmniejszą znacznie prowadzenie Wojowników po tym, jak Chris Paul był faulowany na obwodzie i Gerald Green trafił za trzy, ale ostatecznie różnica punktowa została zmniejszona tylko do siedmiu punktów.

Na przestrzeni tych pierwszych trzech kwart Jamesowi Hardenowi zabrakło wsparcia. Warriors zaczynali powoli przypieczętowywać mecz już na początku Q4. Brodacz miał już ponad 30 oczek, ale pozostali zawodnicy Rockets nie byli wystarczającą pomocą dla gwiazdy Houston. Trevor Ariza nie mógł znaleźć rytmu, Eric Gordon uaktywnił się dopiero w drugiej połowie spotkania, także CP3 rzucał na słabym procencie. Ta strzelanina, którą mogliśmy oglądać na początku meczu nieco się uspokoiła, wdarło się zmęczenie i Warriors odnieśli pewne zwycięstwo w Meczu nr. 1. Rockets nie mieli już mocy przerobowych, by uratować końcówkę spotkania, w której Wojownicy mieli 10-punktową przewagę. Ostatecznie ulegli Mistrzom NBA 119-106.

Kevin Durant był najbardziej dominującym graczem po stronie gości, zapisując na swoim koncie 37 punktów (14/27 z gry; 3/6 za trzy) i 3 zbiórki.

Splash Brothers zdobyli łącznie 46 oczek (Steph – 18, Klay – 28), zebrali 10 piłek i rozdali 10 asyst. Curry trafił tylko jedną trójkę w całym meczu, natomiast Thompson, który spędził na parkiecie aż 42 minuty, trafił ich aż sześć.

Draymond Green był blisko triple-double, zdobywając 5 oczek, 9 zbiórek i 9 asyst. Gospodarzom to James Harden zapewnił największą liczbę punktów – 41. Brodacz był 14/24 z gry, z czego trafiał 5/9 zza łuku.

Chris Paul dołożył od siebie double-double w postaci 23 oczek i 11 zbiórek. Rozgrywający Rockets miał tylko 3 asysty. Pozostali gracze pierwszej piątki (Capela, Ariza i Tucker) zdobyli łącznie 21 punktów, zebrali 13 piłek (brawa dla Draymonda Greena za boxouty na Capeli!) i rozdali razem 5 asyst. Eric Gordon jako sixth man Houston zakończył spotkanie z linijką 15 punktów, 5 zbiórek i 3 asyst.

Rockets zagrali na skuteczności 45% z gry, zza łuku rzucali na poziomie 35%. Warriors mieli 52% z gry i na obwodzie rzucali niewiele lepiej od gospodarzy – 39%. Houston wygrało pojedynek na deskach (37-42), ale to Golden State lepiej dzielili się piłką (asysty: 24-18).

Klay Thompson dziękuje za uwagę.

Golden State Warriors 119 @ 106 Houston Rockets

13 Komentarze

  1. w normalnych okolicznościach Rockets przy takiej postawie rozłożyliby każdą ekipę, niestety tutaj mamy Warriors na wyższym biegu, zabrakło kilku dobrych zagrań, Harden wzorowo (tak to ja napisałem), szkoda, wciąż jestem dobrej myśli

  2. brawo GSW, wchodzą na wyższe biegi
    świetna motywacja ze spokojem Kerra w 1 połowie do Currego – graj swoje oni się odblokowali ty też, przyjdzie moment, graj swoje …i zagrał, zagrali
    brawo Klay

  3. I tak to jest.
    Jak James rzuci 15 dla cavs to JR 5 pkt.
    Jak Curry rzuci 18 to Durant 38.
    Warriors mistrzem. Ich ofensywne trio jest nie do pokonania.
    Zawsze ktoś odpali.

  4. Niestety gsw pokazuje że dominują w NBA. Choć jestem przekonany że lepsza skuteczność pozwoli wygrać mecze Houston. Nie trafiali to dostawali szybka kontrę i tracili kolejne punkty. Żałuję bo już mnie męczy oglądanie zwycięstw ciągle tej samej drużyny.

    1. Jakoś nikt nie płakał z tego powodu w latach 90… 😛

      1. Mylisz się, paru takich było.

        1. 1. Oczywiście że tak, zdaję sobie sprawę, stąd emotikona na końcu wypowiedzi 🙂
          2. A już na poważnie: porównaj sobie skalę narzekań w tamtych czasach, gdy w Polsce niemal wszyscy kochali Bulls i Jordana, do czasów dzisiejszych, gdzie zdecydowana większość fanów NBA narzeka na dominację GSW.

          1. Jordan dał wytchnąć fanom innych drużyn swoją przerwą od gry, dzięki temu kilku innych doszło do głosu, z resztą wielkich zawodników, myślę że 2 lat Rakietowe w jakimś sensie ocaliło NBA od stagnacji, Hakeem wbrew pozorom był bardzo szanowany wśród polskich fanów i Rockets mieli wielu kibiców sam bardzo lubiłem ich wtedy, a potem na szczęście KB, Tim, KG wleźli do NBA i w końcu można byo odetchnąć od byczych sukcesów

            W tej chwili Warriors chyba zamęczą nas swoimi wiecznymi sukcesami, nic tylko zaciskać pięści i zgrzytać zębami

          2. dobra Rakiety dały dwa sezony…ale 1959-69 Boston 10 tytułow a Philly 1..lata 80te Lakers 5, Boston 3…lata 00-10 Lakers znów 5 tytułów…też coś nie ma różnorodności…ale jakoś się ceni pasma zwycięstw i dominujące legendarne dynastie.
            GSW ma dopiero 2 tytuły – i czy naprawdę już tak ciążą swoją obecnością i super grą zespołową i obroną? ; )

  5. Choć przyznam z ręką na sercu, że nie są to moje ukochane drużyny to jendak najlepsze w NBA i po obejrzeniu spotkania mogę powiedzieć, że to, co robią Warriors jest niemoralne. Skala talentu w zespole jest porażająca i nie ma na nich bata w lidze. Rozwala mnie spokój z jakim początkowo przegrywają, delikatnie gonią, przyciskają w 3Q i utrzymują bezpieczną przewagę w ostatnim epizodzie. Rockets nie zagrażali ani przez chwilę. Jasne – można zarzucić, że Dreymond Green mógł dostać drugiego dacha w 1Q i nie podoba mi się pobłażliwość sędziów dla niego, ale odnoszę wrażenie, że Kerr i tak by spokojnie poukładał. Z jednej strony słaby występ kolegów Hardena, z drugiej Curry zagrał średnio…
    GSW zmniejszyli ilość strat (w końcu mieli godnego rywali i spieli poślady) i wymusili ich więcej na rywalach. Obrona, obrona i jeszcze raz obrona..
    Z ciekawostek – sprawdźcie +/- koszykarzy = wszyscy Wojownicy na plus (wiem – Iggy na 0), wszystkie Rakiety na minus (wiem – Nene +1).
    Niestety – nie ma mocnych na Warriors…

  6. Wg mnie Rockets zagrali na 85 % możliwości, a Warriors tylko na 75 %.
    Suma sumarum GSW będą w finale.

  7. To oczywiście kwestia gustu, ale mnie ten mecz nie podobał się.

    Zaczęło się od idiotycznego zachowania Greena. Gracza tego lubię i cenię za charyzmę, ale atak na Hardena był kompletnie bezmyślny.
    Warriors rozkręcali się powoli, ale generalnie starali się grać w ofensywie swoje, czyli dużo ruchu, zasłon, akcje izolacyjne przeplatane wymianą podań i ścinaniem pod kosz.
    Rockets tym czasem zdawali się grać kompletnie bez pomysłu – izolacja za izolacją, wyłącznie rzuty za 3 punkty. Było dobrze, dopóki im ten rzut wpadał (zwłaszcza Hardenowi), ale gdy przestał, to nagle pojawił się problem.
    Dwa słowa o obronie. Warriors mi w tym aspekcie bardzo zaimponowali – nie tylko świetnie kryli na obwodzie, ale również pięknie powstrzymywali wejścia pod kosz. Firmowe akcje Harden-Capela można policzyć na palcach jednej ręki, pozostałe próby kończyły się uniemożliwieniem zagrania do Clinta lub przechwytem. Tytaniczną pracę wykonywali Durant i Green i generalnie defensywa GSW była najjaśniejszym punktem spotkania.
    Im dalej w mecz, tym gorzej wyglądała ofensywa Rakiet, która wciąż opierała się na rzutach dystansowych (przestały wpadać w pewnym momencie) lub izolacjach. Ciekawostka: koszykarze Houston zagrali 45 akcji izolacyjnych w tym meczu, co jest rekordem całego sezonu zasadniczego i playoffs… w ciągu ostatnich 5 sezonów (!!).
    Jeśli taki zatem był gameplan D’Antoniego, to niestety zawiódł. Warriors kontrolowali ten mecz od początku do końca, w żadnym momencie chyba nie czuli, że Rockets są w stanie ich pokonać.

  8. Rockets tym czasem zdawali się grać kompletnie bez pomysłu – izolacja za izolacją….właśnie taka jest myśl Rakiet i Dantotniego. W analizie espn porównali z Chrisem Brousardem GSW drużyna z nawiększą ilością podań i rotacji piłki vs drużyna z największą ilością izolacji. to dwie filozofie, gdzie zespołowość obecnie wygrywa. nawet CP tak samo gra chwilę on, chwilę Broda itd.
    faul Greena, niepotrzebny tak, bezmyślny – nie, albo taktyka wyprowadzenia z równowagi Hardena od początku meczu (wear out fizyczny i mentalny) albo emocje puściły (za dużo przedtreningówki ; )

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *