Overtime: Z pamiętnika kibica Lakers #2, Byki rozpoczynają kampanię po pick w loterii draftu

Marta Kiszko Felietony Overtime Strona Główna 4

Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że będę modlić się o jak najwięcej minut dla JaVale’a McGee. Lakers mają chorą sytuację pod koszem i jest to jeden z kilku elementów, który wpływa na to, jak bardzo kulawa jest gra tego zespołu. Chwilowo pomijam horrendalną skuteczność zza łuku, fatalne rzucanie osobistych. Te wszystkie rzeczy wypunktowywaliśmy w naszej zapowiedzi sezonu w wykonaniu drużyny z LA i te wszystkie rzeczy jak na razie sprawdzają się co do jednego. O ile nad nimi można pracować, tak lukę na pozycji centra nie sposób z łatwością uzupełnić.

JaVale robi robotę, choć nadal bezsprzecznie siedzi w nim ten typowy McGee, który jest niechlujny, potrafi się szybko zagotować i popełnia książkowe błędy. Jednak to on jest ostatnią deską ratunku po bronionej stronie parkietu, a co więcej, w statystycznym ujęciu, ma trzeci największy plus/minus spośród graczy LA i wiedzie prym w obronie ze swoimi defensywnym ratingiem w postaci 101.7. Między McGee, a drugim zawodnikiem, Ingramem, jest przepaść w postaci niecałych 6 punktów. Ten wskaźnik natomiast u całego zespołu sięga 113.9 punktów. Co najważniejsze, Lakers bez JaVale’a na parkiecie pozwalają na ponad 19 punktów więcej. Czy przed sezonem dalibyście wiarę, że to McGee będzie kluczowym pionkiem w defensywnym aspekcie gry waltonowskich Jezioranów?

McGee swoją drogą pewnie utrzymuje się w topie centrów, którzy kontestują najwięcej dwupunktowych rzutów przeciwnika. Kontestuje je lepiej niż choćby Whiteside, Gasol, czy Aldridge. Jest też jednym z najlepiej prezentujących się środkowych w ważnym elemencie, jakim jest boxout przeciwnika. Lakers co prawda pozwalają na aż 11.2 ofensywnych zbiórek, ale obecność JaVale’a jest kluczowa, żeby nie upaść jeszcze niżej. Problem ze zbiórkami tak bardzo dotyczy Lakers, bo Walton ma związane ręce na piątce. McGee jest jedynym solidnym nazwiskiem wśród środkowych, a w small ballowym ustawieniu szkoleniowiec Lakers polega na Kyle’u Kuzmie, który chyba nie bardzo lubi się z defensywą. Kuzma to natural born scorer, człowiek odpowiedzialny stricte za ofensywę, w obronie jest po prostu cienki i daje sobą pomiatać wyższym i silniejszym oponentom. Nie widzę u niego jakiegoś wielkiego upside’u po tej stronie parkietu. Walton więc musi szyć z tego co ma. Ivica Zubac prędzej powinien znów trafić do G-League niż na ławkę rezerwowych, debiutujący Moritz Wagner wciąż rehabilituje się. Jeziorowcy dlatego muszą trade’ować po środkowego podczas najbliższego okienka transferowego.


Równie nieciekawa sytuacja (i jeszcze bardziej dramatyczna) panuje w obozie Chicago Bulls, którzy pewnie rozpoczynają kampanię po jak najwyższe miejsce w loterii draftu. Denzel Valentine jest wyłączony przez kontuzję. Kris Dunn dopiero co wypadł z gry na około 4-6 tygodni, przez co ucierpi defensywa (zwłaszcza na łuku) i gra w transition. Wielkim nieobecnym jest także Lauri Markkannen, a Cameron Payne nadal plugawi czerwoną, byczą koszulkę i nawet jego 21 punktów przeciwko Mavericks nie przekonają mnie do zmiany zdania. Równolegle z rotacji Hoiberga wypadł także Bobby Portis, którego nie zobaczymy na parkietach NBA przez najbliższe 4-6 tygodni.

Bykom udało się utrzymać zdrowy skład przez całe parę minut. Znów panuje chaos, choć w tym całym szaleństwie Zach LaVine robi kosmiczne, acz puste linijki, wiodąc jednocześnie prym jako najgorszy obrońca wśród Byków. Z LaVinem na parkiecie Bulls tracą 120.1 punktów na mecz, natomiast gdy zawodnik jest poza boiskiem zatrzymują przeciwnika na 103.5 oczkach.

Jabari Parker z kolei swoją grą po obu stronach parkietu zamyka sobie furtkę do kolejnego sezonu w trykocie Bulls, jest defensywną amebą (Blake Griffin wpakował na nim 18 punktów podczas 21 posiadań), a zespół z Windy City z nim na parkiecie traci aż 119.3 punktów. To miała być jedna z ważniejszych historii tej drużyny tego sezonu. Syn marnotrawny powracający na włości, którego głównym celem jest wyrwanie Byków z letargu, tymczasem Hoiberg szybko przesunął go na ławkę rezerwowych, a sam zawodnik dał do zrozumienia, że nie jest zadowolony z nowej roli.

Same shit, different players – chyba w ten sposób najłatwiej podsumować otwarcie sezonu przez Chicago Bulls, a na horyzoncie nie pojawia się żadne światełko, które pozwoliłoby twierdzić inaczej. O ile atak Byków wygląda nieźle i plasuje ich na 12 pozycji w tabeli wśród wszystkich zespołów NBA, tak ich defensywa woła o pomstę do nieba (29. obrona w lidze). Fajnie, że Zach notuje kosmiczne cyfry i nie zdarzył mu się jeszcze mecz z mniejszym dorobkiem punktów niż 30 (takiego wyczynu na początku sezonu dokonali tylko Jordan i Love), ale to jednak nie wystarcza. Zdziesiątkowana bycza jednostka może tylko nastawić się na jeden cel – skuteczną kampanię po wysoki pick w drafcie 2019.


Dzięki!

4 Komentarze

  1. Lakers pójdą po AD i skończy się problem pod koszem 🙂

    1. Jeśli mieliby po niego pójść przed 2020 (na co liczę, choć byłoby mi szkoda Pelicans) to nie za bardzo wyobrażam sobie jaka paczkę mogliby za niego zaoferować :/

  2. Bez błąkającego się bezsensownie po parkiecie Ingrama, jakoś ta gra nawet wygląda przez krótkie okresy czasu. Szkoda, że nie udało się przehandlować Ingrama i Balla za Leonarda w offseason. Wtedy nawet WCF byłyby realne, a tak to playoffy raczej poza zasięgiem.
    Wysokich walczaków jest na pęczki i nie trzeba handlować żeby takiego podpisać. GSW zawsze bierze jakiegoś paralite i nagle okazuje się super graczem – dzięki temu, że pozostała czwórka wie co ma robić i jak się ustawiać na parkiecie.

  3. Ja w JAVALE MCGEE zawsze wierzę. To prawdziwy Chuck Norris NBA! 😉 Fakt, mógłby więcej poskakać do zbiórki, odważniej trójki rzucać (na razie ma 1/2) i nad FT popracować. No ale wtedy Król musiałby oddać koronę a NBA szykować nagrodę MVP. Na razie JaVale idzie skromnie po MIP 😉

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *