Relacja ze spełnionego marzenia

Paweł Mocek Inne Strona Główna 0

Serdecznie zapraszamy do przeczytania relacji sprzed 9 lat jednego z naszych czytelników, kibica Sacramento Kings, któremu udało się zdobyć bilety na dwa pierwsze mecze sezonu regularnego 2010/11 w wykonaniu Króli.

Autor: Bartosz Maciejasz

Na wstępie mojej relacji chciałbym opisać jak dostałem szansę spełnić swoje marzenie, od czego to wszystko się zaczęło, przez co musiałem przejść. Mam szczerą nadzieję, że mój przykład, moja historia pokaże wszystkim, że jak czegoś się naprawdę mocno pragnie, na czymś nam zależy, to można to osiągnąć. Let’s start!

Wszystko zaczęło się w listopadzie 2009 roku, kiedy zapisałem się na studencki program Work and Travel, gdzie już po raz 3. zamierzałem wybrać się w odległą podróż na Alaskę (wcześniej tam byłem w 2006 i 2007 r.). Wtedy pojawiła się w mojej głowie myśl, że mam idealną okazję po ciężkiej pracy przy rybkach zawitać do Kalifornii, do jej stolicy – Sacramento i spełnić swoje marzenie o pobyciu na pierwszym meczu Kings w nowym sezonie przed własną publicznością w listopadzie 2010 r. W biurze, przez które załatwiałem sobie wyjazd musiałem podać datę powrotu do Polski i wiedząc, że sezon NBA zaczyna się pod koniec października powiedziałem, że chcę wracać 6.11. Trochę ryzykowałem, bo równie dobrze Kings mogli zacząć sezon od 5 meczów wyjazdowych i wtedy na pewno do 6.11 nie zagraliby meczu u siebie, ale z drugiej strony przy odrobinie szczęścia mogłem się np załapać na 2 mecze, a nie na 1 (tak też się stało, ale o tym w dalszej części relacji). 

W czerwcu (dokładnie 22.06) odbył się nasz (leciałem z kuzynem) długo wyczekiwany lot na Alaskę. Pierwszym moim przystankiem od upragnionego celu była miejscowość (chociaż trudno nazwać to miejscowością) Naknek, gdzie pracowałem tam od 24.06 do 20.07. Następnym miejscem zatrzymania było przepiękne miasteczko Whittier, gdzie zostałem tam od 25.07 do 31.08. Trzecim i ostatnim miejscem na Alasce była miejscowość położona niedaleko Kanady Ketchikan, gdzie od 1.09 do 15.10 mieszkałem.

Pracując w Whittier nadeszła długo oczekiwana przeze mnie wiadomość, a mianowicie liga NBA jak co roku w granicach 10.08 ogłosiła terminarz NBA. Pamiętam, ze podczas przerwy w pracy zaledwie 10-minutowej, wszedłem szybko na stronę internetową Kings i zobaczyłem z kim, a przede wszystkim kiedy Królowie zagrają pierwszy mecz przed własną publicznością w nowym sezonie NBA 2010/2011.

Serce waliło mi jak szalone,  nigdy wcześniej czegoś takiego nie miałem. Szczerze mówiąc rywal dla mnie nie miał znaczenia. Dla mnie liczyło się osiągnięcie celu, być tam wśród innych fanów i wspierać, dopingować naszą drużynę do walki. Nagle przed moimi oczami ukazały się dwie magiczne daty: 1.11 – Sacramento zagrają w pierwszym meczu przeciwko drużynie z Kanady – Toronto Raptors (którzy w lato stracili najlepszego gracza Chrisa Bosha – przeniósł swoje talenty na słoneczną Florydę) oraz 3.11 – przeciwnikiem okazał się zespół Los Angeles Lakers.

Gdy to zobaczyłem po prostu nie mogłem w to uwierzyć, do tego stopnia, że kilka razy sprawdziłem jeszcze raz czy nie popełniono błędu na stronie. Najlepsza drużyna w NBA, jedna z najlepszych w historii, z jednym z najlepszych koszykarzy na świecie Kobe Bryantem, najwięksi rywale Kingsm przyjeżdżają do Sacramento na mecz i ja mam szansę być uczestnikiem takiego wydarzenia? Po prostu coś NIESAMOWITEGO. Po takiej wiadomości nic i nikt nie był wstanie popsuć mi znakomitego humoru. Jedyną rzeczą, której się obawiałem było to, że mogę nie dostać biletów na to święto koszykówki w stolicy Kalifornii, bo wiedziałem, że będą rozchodzić się jak świeże bułeczki, ale byłem dobrej myśli, bardzo pozytywnie nastawiony do najpiękniejszej chwili w moim życiu i mogę teraz powiedzieć z ręką na sercu, że to było kluczowe podejście.

Jeśli chodzi o samą pracę na Alasce to były chwilę, że myślałem, że to koniec. Praca 15, a nawet czasami więcej godzin dziennie dawała (nie tylko mi) się we znaki (mój rekord bodajże 19 godzin na nogach). Do tego dochodziły u mnie z każdym dniem co raz silniejsze krwotoki z nosa oraz nieustające bóle głowy. Musiałem zacisnąć pasa i robić swoje, gdyż miałem marzenie do spełnienia, cel do osiągnięcia i to mnie niesamowicie motywowało, a wiadomo, że dobra motywacja jest kluczem do sukcesu, bez niej prawdopodobnie nie dałbym rady. Brałem rzecz jasna leki, co zmniejszyło nieco moje krwotoki z nosa, ale nadal nie czułem się swobodnie.

Zbliżał się październik, gdzie większość moich znajomych, których poznałem na Alasce było już w domu, natomiast ja byłem miesiąc od upragnionego celu.

Ryb już miałem serdecznie dość z każdym dniem coraz bardziej, w końcu siedziałem w nich od końca czerwca do połowy października. Nadeszła data 18.10 i nasz długo oczekiwany trip po Kalifornii, nie mogliśmy być bardziej szczęśliwi z kuzynem. Przed Kalifornią zaliczyliśmy jeszcze Seattle, potem odwiedziliśmy Los Angeles, San Diego, San Francisco i 28.10 rozdzieliliśmy się z kuzynem – on został w San Francisco, ja natomiast się spakowałem i pojechałem pociągiem (swoją drogą niesamowicie luksusowe pociągi są w USA) ku spełnieniu moich marzeń, po najpiękniejsze chwile w moim życiu – do Sacramento.

Kluczowym dla mnie momentem było poznanie w Ketchikan Patricii, która jest mieszkanką Sacramento i była niesamowicie szczęśliwa, że jestem fanem drużyny z jej miasta i była pełna podziwu dla mnie, że przyjechałem pracować na Alaskę, żeby spełnić swoje marzenie.

Niesamowicie mi się poszczęściło, gdyż mogłem u Patricii zamieszkać przez cały mój pobyt w Sacramento (ponad tydzień). Mieszkałem w najbogatszej dzielnicy miasta, do swojej dyspozycji miałem willę z basenem. Byłem nieco zdziwiony, że ona wraz z Jeffem (jej mąż) tak szybko mi zaufali, zostawiając klucze do swojego domu kiedy wyjechali w interesy do Indiany. Traktowali mnie jak swojego członka rodziny, jakbyśmy się znali co najmniej kilkanaście ładnych lat. Naprawdę dało się wyczuć ich sympatie i pozytywne nastawienie do mojej osoby.

Wielkimi krokami zbliżała się pierwsza z dwóch magicznych dat. Można było zauważyć podekscytowanie mieszkańców miasta, że wielka koszykówka NBA debiutuje w Sacramento w nowym sezonie 2010/2011, na ulicach można było spotkać fanów ubranych w barwy drużyny, którzy także mieli wymalowane farbami na twarzy barwy Kings. Chodząc ulicami Sacramento ludzie zagadywali do mnie pytali się o szanse Kings w nowym sezonie, jak widzę w komponowanie  do drużyny debiutanta DeMarcusa Cousina.

Wchodząc do sklepu sprzedawcy mówili do mnie: ,,Witamy Fana Kings”, kiedy mówiłem im, że przyleciałem z odległej Polski spełnić swoje marzenie, byli pod wielkim wrażeniem i mówili, że szanują takich fanów jak ja, którzy nie boją się wyzwań i nie boją się spełniać swoich marzeń. Spotkałem też się z opinią niektórych, co mówili, że powinienem dostać bilet na mecz za darmo, na to ja odpowiedziałem, że pracowałem całe lato, żeby spełnić swoje marzenie i nie miał bym tej satysfakcji jak by ktoś mi go podarował.

Nadszedł ten jakże długo wyczekiwany przez mnie dzień, 1.11 i mecz Sacramento Kings – Toronto Raptors. Spotkanie miało się odbyć o 19:00, przyszedłem 2 godziny przed meczem i dokładnie obszedłem dookoła Arco Arena (hala Kings) robiąc zdjęcia i kręcąc filmy. W pewnym momencie stanąłem na wprost hali przed ogromnym napisem Arco Arena, łzy same poleciały mi po policzku i sobie powiedziałem:, Udało mi się po prostu się udało, to jest mój czas, osiągam swój zamierzony cel, spełniam swoje marzenie”. Po chwili podeszła do mnie starsza kobieta (fanka Kings) i zapytała co mi się stało, że płacze, a ja do niej, to łzy szczęścia, bo dzisiaj się spełnia mój sen, do którego dążyłem od pierwszego dnia pobytu na Alasce.

Podobno prawdziwi mężczyźni nigdy nie płaczą, jednak zdecydowanie się z tym nie zgadzam i uważam, że prawdziwi mężczyźni w chwili wzruszenia nie wstydzą się okazać swoich uczuć, swojej wrażliwości. To było dla mnie jak sen, z którego nie chciałem się obudzić. Zwykle mecze Sacramento oglądam w Polsce przez internet, u nas wtedy jest 3, 4 w nocy, więc to było dla mnie niesamowite przeżycie, że obejrzę mój team na żywo w akcji.

Z każdą minutą przybliżającą mecz dało się zauważyć co raz więcej fanów. Po chwili wszedłem do środka hali i obejrzałem rozgrzewkę graczy. Miałem spore szczęście, gdyż podczas rozgrzewki zawodnicy rozdawali autografy swoim fanom. Mam autograf od Darella Jacksona, Beno Udriha oraz Omri Casppiego. Udało mi się także zamienić parę słów z właścicielem Kings – Gavinem Maloofem i zrobić pamiątkowe zdjęcie, które widzimy poniżej.

Pytał się mnie jak zaczęła się moja pasja do Sacramento, którego gracza lubię najbardziej, powiedział, że chyba jestem pierwszym fanem z tak daleka co przyjechał wspierać swoją drużynę. Podziękował mi za moją lojalność w stosunku do drużyny, powiedział również, że Kings z roku na rok będą coraz lepsi i będą wspinać się coraz wyżej w tabeli NBA, na końcu pozdrowił wszystkich fanów NBA w Polsce. Po rozgrzewce zawodników udałem się do mojego miejsca i z niecierpliwością oczekiwałem prezentacji graczy. Zanim to nastąpiło, na środek parkietu wyszedł najlepszy gracz Sacramento Kings – Tyreke Evans i zaprezentował swoją nagrodę Rookie of the Year dla najlepszego debiutanta NBA za sezon 2009/2010.

Wszyscy Fani wstali z miejsc i nagrodzili Evansa kilkuminutowym aplauzem i okrzykami radości, również ja biłem brawo jak najmocniej się da i uśmiech z mojej twarzy nie schodził ani na chwilę. Tych przeżyć nigdy w życiu nie zapomnę! Evans jest prawdziwą gwiazdą w mieście, ludzie oszaleli na jego punkcie, panuję tu prawdziwa Evansomania. W hali był komplet fanów a więc 17 317. Nagle w Arco Arena zgasły wszystkie światła i zaczęła się przez spikera prezentacja pierwszej piątki, która zagra w tym meczu. Wszystko to działo się oczywiście przez niesamowite okrzyki fanów, którzy przywitali pierwszy oficjalny mecz w nowym sezonie NBA 2010/2011 w słonecznej stolicy Kalifornii.

Sam mecz zaczął się niespodziewanie od ataków gości z Kanady, którzy ku niezadowoleniu miejscowych fanów odskoczyli na kilkanaście punktów już po pierwszej kwarcie. Toronto wychodziło praktycznie wszystko, czego nie można powiedzieć o graczach Kings. W 2. kwarcie Raptors dalej kontrolowali przebieg meczu, prowadząc nawet w pewnym momencie 20 punktami. Natychmiast przypomniało mi się spotkanie przed roku gdzie Kings przegrywali w Chicago w 3. kwarcie meczu 35 punktami i potrafili wygrać.

Po zmianie stron gospodarze zaczęli odrabiać straty, co zapowiadało niesamowite emocje w ostatniej 4. kwarcie meczu. Wierzyłem w tą drużynę od pierwszego gwizdka do ostatniego, a gdy Kings zaczęli odrabiać straty, to moja ekscytacja jak i innych fanów nie miała końca, cieszyliśmy się, czy nawet wzajemnie uściskaliśmy. Mecz był niezwykle emocjonujący i końcowy wynik brzmiał 111-108 dla Sacramento. Podczas spotkania prawdziwą furorę, wśród innych fanów zrobił mój transparent, który trzymałem wysoko w górze. Napisałem na nim: ,,THIS SEASON WILL BELONG TO SACRAMENTO KINGS, BARTOSZ FROM POLAND – WROCLAW”.

Odwróciłem się i zaprezentowałem wszystkim fanom mój transparent i Ci nagrodzili mnie za niego brawami, po prostu coś niesamowitego. Po zakończeniu spotkania wszyscy fani wstali z miejsc i podziękowali drużynie za wysiłek, za walkę, że włożyli serce w grę (no może w 2. połowę). Chwilę po meczu przeżyłem prawdopodobnie jedną z najpiękniejszych chwil, jaką może przeżyć fan. Wiadomo, że 2 dni później Kings mieli grać z Lakers, wiec dosłownie cała hala wstała ze swoich miejsc i zaczęła niesamowicie głośno skandować „BEAT LA!”.

To po prostu trzeba przeżyć samemu, fani zachowali się wręcz niesamowicie, a wiadomo, że Lakers i Kings to najwięksi rywale. Wszystko zaczęło się w 2002, gdy Shaq O’Neal (obecnie gracz Boston Celtic) powiedział, że Sacramento grają tak miękko jak Queens (królewny), a nie tak twardo jak Kings (królowie). Z tego powodu, będąc w Los Angeles miałem małe nieprzyjemności chodząc ubrany w barwach Kings, gdzie ludzie mówili o mnie Fan Queens. Po samym spotkaniu gdy wychodziłem na zewnątrz hali moje oczy zobaczyły izraelskiego skrzydłowego Kings Omri Casspiego w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Natychmiast podszedłem do niego, pogratulowałem dobrej dzisiejszej gry, trochę porozmawialiśmy i na końcu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Powiedział mi także, że niedługo wybiera się do Polski, bo ma tam znajomych.

Następnego dnia tj 2.11 jak już nieco emocje opadły poszedłem zwiedzać miasto i oczywiście nie omieszkałem zahaczyć o Arco Arena i zrobić zakupy w klubowym sklepiku Kings. Wychodząc ze sklepu miałem ogromne szczęście, gdyż akurat Sacramento mieli trening przed jutrzejszym meczem z Lakers. Najpierw zobaczyłem Centra Kings pochodzącego z Haiti – Samuela Dalemberta jak wychodzi na zewnątrz, nie zastanawiając się nawet przez chwilę podszedłem do niego, przywitałem się, powiedziałem skąd pochodzę, trochę porozmawialiśmy i na końcu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.

Następnie zauważyłem wychodzącego z Arco Arena debiutanta Kings DeMarcusa Cousina i z nim także zrobiłem sobie zdjęcie. Ostatnim graczem, który wychodził z hali był skrzydłowy Kings Donte Green i tu była ta sama sytuacja co z poprzednimi koszykarzami. Ciężko było mi uwierzyć, że jednego dnia spotkałem 3 moich idoli. Wszyscy trzej koszykarze byli pod ogromnym wrażeniem, że przyleciałem z odległej Polski wspierać swoją drużynę, że nie spotykają na co dzień takich fanów jak ja.

W końcu nadszedł ten dzień (3.11), na który wszyscy tu w Sacramento i przede wszystkim ja czekali, czyli mecz z Lakers. Tego dnia wstałem wyjątkowo wcześnie, koło 8 i jak możecie się domyśleć byłem cały niesamowicie podekscytowany. Do Arco Arena przybyłem wyjątkowo wcześnie, około 3 godziny przed rozpoczęciem meczu. Fanów z każdą minutą przybliżającą do spotkania było coraz więcej. Ogromnym moim zdziwieniem był fakt, że jest bardzo dużo fanów Lakers. Bilety na mecz rozeszły się w błyskawicznym tempie i nie było szans dostać ich przed spotkaniem. Nakręciłem trochę filmików z tego ważnego wydarzenia w moim życiu, po czym wszedłem do środka hali i oglądałem rozgrzewkę graczy obu drużyn.

To spotkanie było transmitowane na całe USA. Była telewizja ESPN z jej komentatorem Markiem Jacksonem. Na tym spotkaniu można było spotkać ważne postacie takie jak burmistrza Sacramento – Kevina Johnsona, byłego już gubernatora Kalifornii Arnolda Schwarzeneggera (Arni na co dzień mieszka w Sacramento i jest uważany za największego fana Kings na świecie), rapera Snoop Dogga, (wielkiego fana Lakers) oraz piosenkarkę Shakirę (która miała swój koncert w Arco Arena 19.10). Wszyscy oczywiście siedzieli w 1. rzędzie, gdzie spiker ich osobiście przedstawiał a publiczność zgromadzona w Arco Arena nagrodziła ich brawami.

Podczas rozgrzewki byłem dosłownie gdzieś z 5, może 6 metrów ona samego Kobe Bryanta i po chwili odważyłem się krzyknąć głośno w jego stronę: ,,NOT THIS TIME KOBE’, ten na mnie spojrzał, lekko się uśmiechnął i dalej rozgrzewał się z resztą swoich kolegów. Tym razem miałem inny transparent a mianowicie: „BARTOSZ FROM POLAND SAID BEAT LA AND BEAT KOBE!!!”.

Hala może pomieścić 17 317 fanów i rzecz jasna była wypełniona po brzegi, ale ku niezadowoleniu fanów Kings bardzo dużo było fanów Lakers. Po chwili zaczęła się prezentacja graczy. Kiedy wyszli na parkiet gracze Lakers rozległy się głośne gwizdy fanów Kings, natomiast kiedy wyszli na parkiet koszykarze Sacramento publika przywitała ich okrzykami i brawami. W poprzednim spotkaniu, jak i w tym kibice zgromadzeni w Arco Arena mieli przeróżne transparenty, które pokazywały jaka świetna jest relacja na linii fan – drużyna. Zdarzały się też takie, które może nie obrażały przeciwnika, ale wyraźnie pokazywały że Fani LA jak i drużyna Lakers nie jest mile widziana w Sacramento.

Samo spotkanie od początku było dość wyrównane z lekką przewagą Lakers. Dopiero po przerwie Lakers przypomnieli wszystkim dlaczego są najlepszą drużyną w NBA i systematycznie powiększali przewagę nad momentami bezradnymi graczami Kings. Mimo, że w 4. kwarcie wynik spotkania był już rozstrzygnięty na korzyść Lakers, to fani dalej dopingowali swoich pupili. Końcowy wynik meczu to 100-112 dla Kobe’ego i spółki. Mimo porażki Kings momentami grali naprawdę ładną, przyjemną dla oka koszykówkę. Po meczu wychodziłem głuchy, gdyż doping fanów Sacto był tak głośny oraz ze straconym głosem, bo sam również z wielką pasją, sercem dopingowałem moją drużynę. Po spotkaniu, gdzie już większość fanów opuściła halę, zostałem i porobiłem sobie pamiątkowe zdjęcia, oglądając przy tym dokładnie obiekt moich marzeń.

W USA panuje taka zasada, jeśli twoja drużyna wygrywa, to fani się cieszą, świętują, natomiast jeśli przegrywa to w ogóle się nie załamują i to mi się bardzo podoba. Radość, satysfakcja, spełnienie, wzruszenie i wiele jeszcze innych słów które opisują co czułem podczas meczu.

Długo po spotkaniu nie mogłem dojść do siebie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Pamiętam, że do domu wróciłem wyjątkowo późno, gdyż z innymi fanami Sacramento, których poznałem na meczu wybraliśmy się do pobliskiego baru i długo omawialiśmy mecz i mimo porażki każdy z nas (najbardziej ja, co oczywiste) był zadowolony, że uczestniczył w takim spotkaniu. Wszyscy się mnie pytali o nasz kraj, jak się tam żyje, czy kiedyś jeszcze zamierzam wrócić do Sacramento.

Nawet dostałem zaproszenie od paru mieszkańców, że jak będę jeszcze kiedyś w mieście, to żebym się do nich odezwał. Pytali się mnie też o Marcina Gortata, czy jest popularny w Polsce itd. Szczerze mówiąc chciałbym kiedyś zobaczyć Gortata grającego dla Kings i to bardzo, od razu w Polsce było by większe zainteresowaniem meczami Sacramento, no cóż, może kiedyś.

Co dobre, szybko się kończy i tym razem nie było żadnych wyjątków. Mój wyjazd do Polski zbliżał się wielkimi krokami. Podsumowując wszystko, wydaje mi się, że jestem dobrym przykładem tego, że marzenia jednak się spełniają i przekonałem się o tym na własnej skórze, że to od nas tak naprawdę zależy czy wykorzystamy szanse, którą dostajemy od życia.

Z autopsji wiem, że jak się osiąga cel, spełnia marzenie, to twoje poczucie własnej wartości, pewność siebie momentalnie wzrasta, aż chcesz wykrzyczeć całemu światu jaki to jesteś szczęśliwy. Jak się spełnił mój sen o pobycie na meczu Sacramento, to wierze że spełnią się i inne moje marzenia, które teraz są związane z moim życiem osobistym i nieważne jest co ludzie mówią o tobie, bo wiem, że byli też tacy, którzy na wstępie mi mówili, że nie mam szans znaleźć się w Sacramento na meczu.

Ludzie też się mnie pytali, czy nie bałem się być sam w obcym kraju, obcym mieście. Na to ja odpowiadałem, nieważne co robimy strach jest zawsze i wszędzie, nie da się go pokonać, natomiast można się nauczyć działać, pomimo występującego strachu i zawsze staram się tak robić. Do odważnych świat należy.

Samolot do Polski z lotniska w Sacramento miałem 6.11 i tego dnia też spotkałem się z moim kuzynem i razem wróciliśmy do kraju. Jedynie czego żałuje, to tego, że w najpiękniejszych chwilach w moim życiu nie mogła być ze mną moja najbliższa rodzina, ale wiem, że byli ze mną duchem i czułem ich wsparcie na każdym moim kroku. Dzięki niej było mi łatwiej osiągnąć mój cel, spełnić moje marzenie.

Teraz już wiem, że nie należy nigdy rezygnować ze swoich marzeń w obawie przed przegraną. Brałem pod uwagę każdą możliwość (mogłem nie dostać biletów), ale pozytywne nastawienie, niezałamywanie się pomogło mi bardzo. Mogę śmiało powiedzieć, że warto było pracować na Alasce po kilkanaście godzin dziennie, żeby przeżyć tak wspaniałe chwile jakie przeżyłem, bo dla fana swojej ulubionej drużyny nie ma nic przyjemniejszego w życiu jak oglądać mecz na żywo i wspierać swój team, nawet z odległej Polski.

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *