Słowo na niedzielę: Kamieniami w Dinozaury
Wiosna to cudowna pora roku. Wszelkie rośliny ożywają po zimowym letargu, a Słońce coraz goręcej świeci nad naszymi głowami. Co najważniejsze – w końcu po kilku miesiącach znów można wyjść na odkryte boisko, pracować od nowa nad swoim rzutem jak Markelle Fultz, ciskać trójki w stylu Stephena Curry’ego albo wbijać się pod kosz niczym Kyrie Irving. Za nami długi sezon zimowy, w którym niektóre drużyny nie wychylały się robiąc swoją robotę, inne zdumiewały, a jeszcze inne w zaskakujący sposób pożegnały się z wiosennymi rozgrywkami. Przed nami niewielkie, ale bardzo syte danie – wisienka na torcie, codzienne pojedynki najlepszych zawodników w lidze, walka do nagłej śmierci. Dla każdego zespołu play-offy oznaczają wszystko albo nic.
Sezon niemal za pasem – co zapamiętamy, a na co czekamy?
Ze snu będą mogli obudzić się w końcu Golden State Warriors, którzy bez większych problemów znowu znajdują się na czele konferencji zachodniej. Z rozgrywek zapamiętamy świetnie radzące sobie Milwaukee Bucks, z Janisem – MVP?, oraz Denver Nuggets, które mimo dobrego bilansu jest typowane znacznie niżej w szansach na tytuł od Rockets, OKC, a nawet Blazers przed kontuzją Jusufa Nurkicia. Po zeszłym sezonie, gdy play-offy uciekły po dogrywce w Minneapolis, nastąpił kolejny progres i zespół zyskał naprawdę wiele. Mnie osobiście satysfakcjonuje również dyspozycja niedocenianych underdogów – Los Angeles Clippers, Brooklyn Nets, Indiana Pacers. Nie chodzi o to, jak daleko zajdą w fazie play-off, ale o to, że mimo różnych przeciwności nie wywiesiły białej flagi.
Już w lipcu po zakontraktowaniu DeMarcusa Cousinsa przez Warriors pojawiło się mnóstwo komentarzy, że będzie to być może najprostszy tytuł w trwającej od kilku lat dynastii Wojowników. Kto wie, czy nie ostatni, skoro Kevin Durant jest coraz bliżej opuszczenia drużyny. Wszyscy czekają na potwierdzenie słów o prostej przeprawie Warriors patrząc na to, że na Wschodzie wyrosło przynajmniej dwóch pretendentów do pierścieni mistrzowskich: Milwaukee Bucks, Toronto Raptors. Philadelphia 76ers za to pokazują, że rehabilitacje nie są jedynym procesem, w którym się specjalizują. Boston Celtics mają dość poważne problemy z odnoszeniem zwycięstw, a przez moment pojawił się nawet termin „klątwa Irvinga”, ponieważ Celtics przegrywali każde spotkanie, w którym Irving pojawił się na parkiecie. Podobnie jak Durant, Irving również jest przymierzany do opuszczenia zespołu po sezonie. W boksach czeka przygotowany Anthony Davis, który oczekuje telefonu zarówno z Bostonu, jak również z Los Angeles.
Czy MVP 18/19 nosi brodę?
Janis Andetokunmbo od dawna był kreowany na jedną z przyszłych gwiazd NBA. Rozkwitł na dobre po kilku sezonach, w których notował nieustanny progres. Przy doskonałym Janisie cały zespół Bucks pokazuje pełnię swoich umiejętności. Świetnie gra Khris Middleton, bronią zza łuku dysponuje Brook Lopez. Problemem stały się kontuzje – wypadł Donte DiVincenzo, nieznana jest data powrotu Nikoli Miroticia i Malcolma Brogdona. Jedyną osobą, która jest mu w stanie odebrać statuetkę MVP, jest James Harden.
Janis jest obecnie – moim zdaniem – najbardziej atletycznym zawodnikiem w lidze. Nie ma w NBA innego takiego zawodnika, który w taki sposób potrafił wbić się pod kosz, dysponując przy tym niesamowitą skutecznością spod kosza. Brakuje mu za to celnego rzutu zza łuku, ale to nie problem – Janis i tak jest niemalże kompletny. W obronie zezwala na zaledwie 99 punktów na 100 posiadań, a cały zespół Bucks najlepiej w lidze broni dostępu do kosza; tylko 26% rzutów rywali jest oddawanych z odległości mniejszej niż około 2 metry (6 stóp). Kolejną ważną cechą jest elastyczność Janisa w obronie, który potrafi szybko kalkulować, którego atakującego należy w konkretnej akcji kryć. To w połączeniu z niezwykłym atletyzmem daje kosmiczne bloki.
James Harden natomiast bije kolejne rekordy. Można go nie lubić, nie doceniać jego serii spotkań z 30+/40+/50+ punktami albo szukać docinek w kontekście jego umiejętności szukania fauli przy rzucie. Trzeba natomiast docenić jego ogromny wkład w grę zespołu w ataku. Defensorem wybitnym już raczej nigdy nie zostanie, lecz pod drugim koszem jest praktycznie nie do zatrzymania. Popełnia sporo strat, lecz jest częściej przy piłce, niż jakikolwiek inny zawodnik. OBPM (offensive box plus minus) ma na poziomie 10,6. Absolutny najwyższy wynik w lidze. Mistrz step-backów – drugi pod tym względem Luka Dončić ma ich na koncie trzy razy mniej.
Kilka dni temu ESPN przeprowadziło ankietę wśród swoich ekspertów. 50% z nich wybrało Janisa, a 45% zagłosowało na Hardena. Opinie wśród zawodników ligi również są różne – wielu z nich docenia niesamowite liczby Jamesa, inni zwracają uwagę na świetną rundę zasadniczą Bucks i niezwykłe umiejętności Andetokunmbo. Osobiście również coraz mocniej skłaniam się ku przyznaniu tej nagrody Janisowi, mimo że jeszcze kilka tygodni temu obstawałem za Hardenem.
Sen zimowy Dinozaurów
Od razu przyznaję, że Toronto Raptors to moja ulubiona drużyna od kilku lat. Po niespodziewanej metamorfozie zespołu – zwolnieniu Dwane’a Casey’ego oraz zaskakującym pozyskaniu Kawhi’a Leonarda za DeMara DeRozana – Raptors nadal mogą być uważani na jeden z najlepszych zespołów ligi. Nowy trener Raptors, Nick Nurse, przeprowadził kilka korzystnych zmian. Na początku sezonu przeniósł Serge’a Ibakę na pozycję centra, dzięki czemu mnóstwo minut zyskał Pascal Siakam. Ten już po kilku spotkaniach pokazał, że świetnie przepracował przygotowania do sezonu. Siakam jest murowanym faworytem do MIP, a jeśli w kolejnych sezonach nadal będzie się rozwijał, to ma szanse wystąpić w Meczu Gwiazd. W zeszłym sezonie ławka Raptors idealnie wywiązywała się ze swej roli, dając wytchnienie duetowi Lowry – DeRozan. W tym sezonie rezerwy są znacznie szczuplejsze – do podstawowego składu przebił się Siakam, a Jakob Poeltl odszedł wraz z DeRozanem do Spurs.
Wiadomo, że sprzedając DeRozana Raptors zagrali va banque, a cel jest tylko jeden: Finały NBA. W tym roku, pod nieobecność LeBrona Jamesa w konferencji wschodniej (… i ogólnie w play-offach), nikt już nie przyjmie kolejnej porażki, nawet w finałach Wschodu przeciwko Bucks ani w półfinałach przeciwko Sixers. Mam wątpliwości, czy skład Dinozaurów jest mocniejszy od któregokolwiek z tych zespołów na papierze, jednakże grając z Bucks, Raptors pokazali, że Janis jest możliwy do zatrzymania, jeżeli skupi się swoją grę w ataku na zneutralizowaniu go. Z Szóstkami Raptors przegrali tylko raz – bez Kawhi’a i JV, ale 76ers byli wówczas jeszcze bez Harrisa. Zatem nie da się tego rozstrzygnąć na podstawie wyników pomiędzy zespołami, zwłaszcza, że mecze rundy zasadniczej rządzą się innymi prawami.
Zagranie all–in Ujiri’ego można tłumaczyć też tak: teraz albo nigdy. Kawhi Leonard ma otwartą furtkę w razie niepowodzenia. Trzeba dodać do tego oddanie Valanciunasa, jednego z czołowych rezerwowych Delona Wrighta oraz coraz starszego C.J. Milesa za mającego już 34 lata Marca Gasola. Nurse znowu może wybierać spośród dwóch klasowych centrów: znający się z hiszpańskiej kadry duet kongijsko-iberyjski Ibaka–Gasol. Mimo że Gasol gra znacznie mniej minut i nie zdobywa tylu punktów, w rzeczywistości nadal prezentuje świetne statystyki. Przybycie Marca znacząco wzmacnia defensywę zespołu, lecz zdecydowanie uszczupla ławkę Raptors, która w sezonie 17/18 była najmocniejsza w lidze. Połowy z jej nazwisk już nie ma w Toronto. Nie oznacza to, że nie ma kim grać – oprócz Gasola jest Fred VanVleet, OG Anunoby, Norman Powell czy chociażby Jeremy Lin. Ławka Warriors może się chować nawet przy takich nazwiskach.
Kawhi, pobudka!
Taktyka Raptors polega na odpuszczaniu gier back-to-back Kawhi’owi Leonardowi. Jeśli przyniesie ona skutki w postaci świetnej fazy play-off z jego strony, Raptors wyciągają – moim zdaniem – dopiero połowę możliwości z tego transferu. Ważniejsze jest to, czy KLaw postanowi pozostać w zespole, czy jednak wyruszy do słonecznej Kalifornii, gdzie z pewnością będzie kusić go Clippers (a może Lakers?). Jeśli się to uda, dopiero wtedy będzie można mówić o świetnym posunięciu Ujiri’ego. Czy Leonard też myśli o pozostaniu w Raptors? Nie wiadomo – choć ostatnie doniesienia TSN każą być dobrej myśli. Sam Leonard przyznaje, że runda zasadnicza jest dla niego tylko treningiem przed najważniejszą częścią sezonu. Prawdziwy sezon Kawhi’a Leonarda rozpocznie się w meczu nr 83.
Kawhi Leonard: "There’s 82 games and for me these are just practices and playoffs is when it’s time to lace them up."
— Josh Lewenberg (@JLew1050) March 2, 2019
I muszę przyznać, że doskonale to widać. Kawhi Leonard spisuje się w tym sezonie naprawdę dobrze, ale gdy nie musi, nie wychyla się przed szereg. Nie jest też tak, że kompletnie nie przejmuje się grą. Gdy trzeba, walczy na sto procent – tak jak w momencie, gdy zaprzepaścił Dinozaurom szansę na zwycięstwo przeciwko Pistons. Po ostatniej akcji spotkania wściekły opuścił parkiet.
Uczeń kontra mistrz?
Jest jedna drużyna, której nie chciałbym widzieć jako ich rywali w pierwszej rundzie play-off. Detroit Pistons. Po tym, jak Masai Ujiri zwolnił Casey’ego, ten znalazł zatrudnienie w Motors City. Postawił na duet Griffin – Drummond, który spisuje się w tym sezonie przyzwoicie. W sezonie 17/18 trener Casey na ławce Raptors dokonał sweepu 4:0, tym razem zanotował bilans 3:0 przeciwko swej dawnej drużynie. W pierwszym meczu przeciwko Raptors celny rzut Reggie’ego Bullocka w ostatniej sekundzie rozstrzygnął losy spotkania na korzyść Pistons.
Casey był w stanie wykorzystać doskonałą znajomość systemu Raptors mimo kilku zmian wprowadzonych przez Nurse’a. Uczeń jeszcze nie przerósł mistrza, choć może będzie miał ku temu okazję. Zdecydowanie Pistons z możliwych opcji (Nets, Pistons, Magic, Heat?) mogą być najtrudniejszym orzechem do zgryzienia dla Dinozaurów. Kluczem będzie powstrzymanie ofensywy Pistons, a to w tym sezonie im jeszcze się nie udało. Kawhi Leonard, u którego ciężko poczuć mentalność lidera Dinozaurów w rundzie zasadniczej, będzie musiał w końcu wyruszyć z barykady. Już zdążył pokazać, że po kontuzji nie ma śladu, jak również spory w San Antonio nie wpłynęły niekorzystnie na jego prezencję na parkiecie. Trzeba pamiętać o jednym – w play-off nie będzie odpoczynku ani łatwych drużyn.
Są natomiast ci, którzy mają poprowadzić kanadyjską drużynę do pierwszych finałów NBA: Kawhi Leonard, Kyle Lowry, Pascal Siakam, Serge Ibaka, Danny Green. Podobna presja ciąży na kilku innych zespołach ze Wschodu. Celtics walczą o zachowanie Kyrie’ego Irvinga oraz może czeka ich gruntowna wymiana za Anthony’ego Davisa. Sixers posiadają zbyt mocny skład, by przyjąć porażkę. Bucks mają za sobą rewelacyjną rundę zasadniczą bez większych potknięć. O ile Golden State Warriors nadal zasiadają na tronie (do czerwca), o tyle po drugiej stronie kraju rozpoczyna się walka pomiędzy książętami Wschodu. Rozpoczyna się gra o tron.
** Janis Andetokunmbo to transkrypcja na polski z języka greckiego. W języku angielskim transkrypcja oczywiście brzmi Giannis Antetokounmpo.
2 Komentarze
Blasiacco
go Raps go. Mam nadzieję, że w tym roku play-offs będą ciekawe.
Endrjus
Bardzo przyjemny artykuł – jest aluzja polityczna w tytule, jest aktualne nawiązanie serialowe, jest subiektywnie, ale nienachalnie, jest też subtelnie (bez zbędnych seksistowskich wtrętów 😉 ). Sebastianie, jak na pierwszy nbalabsowy felieton (?) – bardzo bardzo ok. A co do Raptors – sam się mocno zastanawiam, czy to nie jest właśnie ten rok, w którym w finale NBA zagra po raz pierwszy drużyna z Kanady. Zakładając (z przymrużeniem oka), że serie w Playoffs wygrywa drużyna, która ma najlepszego gracza, tylko MIL z Antkiem może ich na Wschodzie zatrzymać. Niestety oprócz kontuzji w drużynie jest jeszcze co najmniej jeden czynnik, który może pokrzyżować plany Raptors – Pielęgniarz (N.Nurse). Na początku sezonu szydziłem z jego kariery w British Basketball League, teraz wypada przyznać, że mocno nie doceniłem Nicka. Niemniej nadal uważam, że jego niewielkie doświadczenie w NBA Playoffs może zaważyć na jakiejś serii i to niekoniecznie finałowej. W każdym razie czując powiew świeżości na Wschodzie trzymam kciuki i za Raptors i za Bucks (za tych drugich trochę bardziej 😉 ).