Oko Cyklonu: Sex, drugs and basketball

Mateusz Połuszańczyk Felietony Oko Cyklonu Strona Główna 7

Stare indiańskie porzekadło głosi, że żyjesz tak długo, jak pamięć o tobie. Niektórzy koszykarze zbyt poważnie traktują tę maksymę. Nie bacząc na konsekwencje, wpadają w szpony uzależnień, z których trudno jest się później wydostać. Byli tacy, co im nałogi nie przeszkadzały w zdobywaniu mistrzowskich tytułów czy osiąganiu sukcesów indywidualnych. Znam również brutalne historie zawodników, których słabość do używek doprowadziła do bankructwa, albo też zapłacili za nią cenę życia. Nie ma co ukrywać, każdego z nas po trosze jara smak ryzyka pod postacią niebezpiecznych kobiet, hazardu, alkoholu, narkotyków. Sex, drugs and basketball!

Na wstępie chciałbym wyjaśnić pewną kwestię, aby uniknąć daremnych niedomówień lub sytuacji niezręcznych. Ktoś kiedyś powiedział, że wszystko jest dla ludzi – święta prawda. „Człowiek wytwarza środki psychoaktywne dla innych osobników swojego gatunku. Gdyby produkował je z myślą o słoniach, to przeznaczane byłyby one słoniom i wtedy tekst o tym, że słonie z podniesioną trąbą przynoszą szczęście nabrałby nowego znaczenia. Tylko jest jedno „ale”. Takich substancji nie mogą zażywać osoby pozbawione wyobraźni, a już na pewno nie w nadmiernych ilościach – to prowadzi do zguby”. Tak mniej więcej w kontekście używek mówił kiedyś Tomasz „Titus” Pukacki, lider zespołu Acid Drinkers (dzięki za wskazówkę użytkownikowi Thegodnr12). Nie zamierzam prawić wam morałów, że nie trzeba, nie wolno, fuj, ble. Stałbym się w waszych oczach hipokrytą, ponieważ: i lubię napić się przedniego trunku w doborowym towarzystwie, i zapalić papierosa, i zakochać trzy razy na tydzień także mi się zdarzy. Jednak nie sięgam czary wypełnionej po brzegi szampanem z powodu, że nie dam rady wytrzymać bez alkoholu oraz że potrzebuję tego niczym tlenu. Tak twierdzą plotki na mój temat generowane przez amatorów kłapania jadaczką za plecami. Nawiasem mówiąc – oni kochają analizować cudze życie, bo własnym żyć nie potrafią. Ludzie nie biorą narkotyków, nie łajdaczą się po kasynach, nie nawiedzają „domów pod czerwoną latarnią”, by oddać się pokusie. To nie jest chęć powtórnego smakowania napitku bądź odurzenia się dragami, roztrwonienia grubej kasy, albo niepohamowanego pożądania. Oni pragną jedynie poddać się mocy ekstazy, przyjemności, której doznali degustując środki masowego (nie)szczęścia. Przepraszam za osobistą pielgrzymkę do głębin człowieczej natury. Obiecuję, że więcej nie będę… Tak, jasne. Obiecanki, cacanki. Pora przejść do koszykarzy spod znaku NBA, aczkolwiek nie będę was oszukiwał – zazdroszczę im. Czego? Pieniędzy. W większości to naprawdę mądrzy ludzie, doskonale znający realia basketu z najwyższego poziomu, choć niektóre jednostki bywają siedliskiem głupoty. Bardzo chciałem całe życie być głupim. Nie wyszło, szkoda. Jako głupek zarobiłbym masę kapuchy, a jako mędrzec mam mnóstwo głupot w głowie. Pół żartem, pół serio i przynajmniej o połówkę za mało. Zaczynamy nałogowy przegląd kadr. Zapraszam!

Kobiety

Ech, kobiety, nawet nie wyobrażacie sobie, jak my was kochamy. Do tego stopnia, że nie potrafimy być obojętni na waszą urodę. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek był niewierny, czy coś w ten deseń, ale obejrzeć się za piękną niewiastą na ulicy nieraz mi się trafiło. Natomiast skoki w bok wśród sportowców są wręcz na porządku dziennym. Media wciąż donoszą o przygodach Tigera Woodsa, Mario Balotelliego, Kobe Bryanta, Dennisa Rodmana, czy dawniej Earvina „Magika” Johnsona. Ja poruszę dzisiaj kwestię absolutnej legendy basketu – Wilta Chamberlaina. Wystarczy spojrzeć na jego osiągnięcia: wicemistrz NCAA 1957 roku z nagrodą MOP Final Four (Most Outstanding Player), dwukrotny czempion NBA (1967, 1972 – MVP Finałów), czterokrotnie wybierany MVP rozgrywek zasadniczych (1960, 1966-68), trzynaście razy uczestniczył w NBA All-Star Game. Lata mijają, a on nadal dzierży rekord punktów zdobytych w jednym meczu (100) oraz piłek zebranych pod tablicami w trakcie spotkania (55). Dobra, dobra. Nie rozpływajmy się tak nad wystawioną przeze mnie laurką. Napisać, że podczas kariery przeżył istne oblężenie ze strony płci pięknej, to nie napisać nic. Chamberlain pochwalił się kiedyś publicznie swoimi podbojami:

Przez moje łóżko przewinęło się około dwudziestu tysięcy kobiet. Naprawdę, nie żartuję. Uprawiałem seks ze średnio ponad jedną kobietą dziennie. Lubię dziewczyny. Ludzie zawsze interesowali się moim życiem seksualnym, tym ile kobiet wchodziło i wychodziło przez drzwi pokojów hotelowych, w których mieszkałem.

Dwadzieścia tysięcy? Dwie dychy? O kurdesz, Wilt, muszę przyznać, że był z ciebie niezły kosiarz. Nie wydaje mi się jednak prawdopodobne, żeby liczba nimf wyniosła aż tyle, aczkolwiek ludzie z bliskiego otoczenia Chamberlaina są odmiennego zdania. Zawodnik rodem z Filadelfii obawiał się zaangażowania w poważną relację, nie wspominając o miłości, czy – w najgorszym wypadku – o małżeństwie. Nigdy nie umiał dochować wierności partnerkom, które napotkał na drodze życiowej. Za wzór wszelkich cnót uważał związek swoich rodziców, przysięgę na ślubnym kobiercu traktował nad wyraz odpowiedzialnie, dlatego nie chciał składać takowej bez pokrycia. Na temat kontaktów Chamberlaina z kobietami wypowiadały się osoby z jego środowiska, np. lekarz koszykarza – Stan Lorber…

One były dosłownie wszędzie. W 1982 roku poszliśmy do mediolańskiej dyskoteki, usiedliśmy przy stoliku. W pobliżu kręciło się pięćdziesiąt czy sto młodych dziewczyn i po kolei podchodziły do niego, proponując taniec lub drinka.

…trzy grosze dorzucił również adwokat i przyjaciel Wilta – Sy Goldberg:

Pewnego razu opowiadał mi o aktorce Kim Novak, z którą stworzył naprawdę poważny związek w latach sześćdziesiątych. Kiedy ktoś go pytał, czy zamierza się wreszcie ożenić, odpowiadał, że szuka bogatej żydówki i jeśli taką znajdzie, to wtedy stanie na ślubnym kobiercu.

Inny kumpel gwiazdy basketu, Rod Roddewig, był właścicielem knajpy odwiedzanej przez celebrytów, gwiazdy wielkiego ekranu oraz znanych sportowców. Pewnego razu panowie wybrali się na dziesięć dni do Honolulu.

Za każdym razem, kiedy szedł z jakąś dziewczyną do łóżka, stawiałem w swoim notesie haczyk. Po dziesięciu dniach miałem ich już dwadzieścia trzy. To dwie, trzy kobiety dziennie.

W amerykańskiej telewizji wyemitowano także skecz, w którym dialog matki z córką brzmiał następująco:

– Czy to „Vientams Veterans Memorial”? zapytała matka.

– Nie, to jest lista kobiet, które uprawiały seks z Wiltem Chamberlainem. Tu znajduje się moje imię i nazwisko – odparła córka.

– O! A tu jest moje! – zripostowała mamuśka.

Znajomi zawsze podkreślali, że Chamberlain największe szanse na założenie rodziny i ułożenie szczęśliwego życia miał z niejaką Lyndą Huey, aczkolwiek sama zainteresowana wypowiadała się o tym dość zapobiegawczo:

On nie miał pojęcia o miłości. Nie potrafił nikogo wpuścić do swojego serca. Bał się intymności i nie wyobrażał sobie połączenia przyjaźni oraz seksualności. Wierzył, że małżeństwo może być udane, lecz sam nie był zdolny do jego zawarcia.

Skoro już rozmawiamy o kobietach, to pamiętacie jeszcze Roya Hibberta? A może utonął w odmętach zapomnienia? Myślę, że pamięć aż tak was nie zawodzi. Nie, wcale nie chodzi mi o to, że Roy jest panienką. Gość przecież dwa razy brał udział w Meczu Gwiazd NBA. Nagle wystąpił u niego syndrom wypalenia. W pierwszej rundzie play-offów 2014 przeciwko Atlancie Hawks notował karygodne statystyki: 5.3 punktu ze skutecznością 37.2% z gry oraz 3.7 zbiórki na mecz. Na miejscu firm bukmacherskich zacząłbym przyjmować zakłady: Czy Hibbert zapisze na koncie trafiony rzut, albo czy w ogóle zaliczy zbiórkę? Według informacji przesłanej do redakcji BallerAlert.com powodem kiepskiej dyspozycji środkowego Indiany Pacers był romans jego żony, Valerie Cooke, z Paulem Georgem. Oczywiście pogłoski prędko zdementowano, lecz niesmak pozostał. Tym bardziej, że to nie pierwsza akcja z cyklu „zdradziecki ze mnie skurwiel, acz niewinny” w wykonaniu George’a. Kilka miesięcy wcześniej, gdy spotykał się z Callie Rivers – córką Doca Riversa, media doniosły, że ówczesny gwiazdor organizacji z Indianapolis zapłodnił striptizerkę z Miami, której rzekomo zaoferował okrągły milion dolarów na aborcję i za milczenie.

Nie dam wiary, iż skrzydłowy OKC rzeczywiście dopuścił się zarzucanych mu czynów, ale należy pamiętać jedno – w każdej legendzie kryje się ziarnko prawdy. Weźmy na tapet historię Steve’a Nasha. Jak sądzicie, dlaczego nienawidzi Jasona Richardsona, z którym reprezentował barwy Phoenix Suns? J-Rich urządzał sobie schadzki z Alejandrą Amarillą, żoną słynnego kanadyjskiego rozgrywającego. Nash rozwiódł się z Amarillą w 2011 roku. Tak na marginesie – niezmiennie uważam Steve’a za najlepszego ofensywnego point-guarda w historii ligi. Odnośnie postawy Richardsona… No cóż, uroiło mu się, że z szóstego przykazania może zrobić spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Biznes okazał się niewypałem.

Hazard

Odmian hazardu wśród zawodników NBA było multum. Np. Qyntel Woods z otoczonych złą sławą Portland „Jailblazers” organizował nielegalne walki psów, po czym usłyszał wyrok za znęcanie się nad swoimi pitbullami. Pisałem o tym w artykule dotyczącym postaci Rasheeda Wallace’a. Dennis Rodman mógłby się pojawiać właściwie w każdym kolejnym akapicie, ale związaną z nim anegdotę opisaną przez Kenta McDilla w książce pt. „Chicago Bulls. Gdyby ściany mogły mówić” postanowiłem ponownie przytoczyć. Oto ten fragment:

Zobaczyłem Rodmana, stojącego przy stole do gry w kości. Jakimś cudem dostrzegł mnie, gdy wchodziłem do sali. Zawołał mnie i poprosił, żebym pomógł mu wygrać trochę kasy. I zdaje się, że to właśnie zrobiłem. Nie gram w kości, choć całkiem dobrze orientuję się we wszystkim, co ma związek z cyferkami. Ale tej rozrywki jakoś nie czuję. Rodman dał mi przez chwilę potrzymać kości, poszło nam na tyle dobrze, że zadowolony z moich wyników kilkakrotnie poklepał mnie po plecach. Nie miałem pojęcia, co robię. Nie, nie uprawiałem hazardu. Było to chyba tylko pomocnictwo i nakłanianie do popełnienia przestępstwa. Potem szczęście się ode mnie odwróciło, ktoś zabrał mi kości, postałem jeszcze przez kilka minut, po czym nagle ktoś mnie zaatakował. Raptem dwie nieowłosione dłonie chwyciły mnie wpół i podniosły do góry. Ktoś obrócił mnie o 180 stopni, tak że znalazłem się tyłem do stołu. Spojrzałem za siebie, żeby zobaczyć, co się właśnie wydarzyło, i zobaczyłem bardzo atrakcyjną wysoką kobietę stojącą obok Rodmana. Rozpoznałem jej ręce – to ona podniosła mnie z mojego miejsca. Omiotła mnie wzrokiem, który w najlepszym razie można było określić pogardliwym. Rodman spojrzał na mnie. Potem na nią. Potem znowu na nią. Uśmiechnął się, wzruszył ramionami i dalej robił to, co wcześniej. Moja wspólna noc z Dennisem Rodmanem przy stole do gry w kości dobiegła końca. Zostałem zastąpiony.

Za to „Robak” był niezastąpiony. Zresztą, on jeszcze wróci w poniższych wersetach tekstu. Póki co skoncentrujmy się na najlepszym koszykarzu w historii naszej ukochanej dyscypliny sportu, czyli Michaelu Jordanie. W marcu 1992 roku nieskazitelny wizerunek MJ’a uległ gwałtownemu naruszeniu. Jego zapał do hazardu ujrzał światło dzienne. Podobno Mike wtapiał niebotyczne sumy pieniędzy w kasynach, rżnąc w karty i na grze w golfa. Sprawa wyszła na jaw, gdy z rzeczy zamordowanego właściciela klubu nocnego w Karolinie Północnej policja wyciągnęła czeki, na których widniał podpis Jordana. Razem 108 tysięcy dolarów. Zabójcę ujęto i znaleziono przy nim kolejne czeki z podpisem mistrza na łączną sumę 57 tysięcy. Problemy z zakładami „Jego Powietrzności” zostały opublikowane w książce autorstwa Richarda Esquinasa (były generalny menadżer hali San Diego Sports Arena) we współpracy z Davem Distelem (dawny dziennikarz Los Angeles Times). Książka powstała, ponieważ Esquinas chciał pomóc sobie i Michaelowi, a także przestrzec przed zagrożeniami, jakie niesie uprawianie hazardu – tak tłumaczył to Esquinas. Moim skromnym zdaniem pragnął zyskać rozgłos na kręceniu medialnej pseudo-afery. Tego typu dzieła kapitalnie się sprzedają, więc dlaczego by nie ruszyć do wydawnictw? Aby kwit się zgadzał. Nie wiem, co jeszcze kierowało tymi ludźmi. Zawiść? Zazdrość? Jest tam np. fragment, który mówi o kwocie 1.2 miliona przerżniętej przez Jordana na partyjce golfa właśnie z Richardem. Media nie dawały spokoju liderowi Chicago Bulls, wypytując go na każdym kroku o długi i kłopoty z hazardem. W końcu „His Airness” zwołał konferencję prasową i wydał komunikat:

Na pewno w żaden sposób nie popieram hazardu. Nigdy nie uważałem go za rodzaj rywalizacji. Zakładając się chciałem jedynie, żeby współzawodnictwo toczyło się na wyższym poziomie. Wiele osób zarzuca mi jednak coś innego. Grałem z Richardem Esquinasem w golfa i zakładaliśmy się o pieniądze. Nie prowadziłem żadnej ewidencji, więc nie mogę sprawdzić ile dokładnie wygrałem, a ile przegrałem. Mogę jednak wszystkich zapewnić, że suma zakładów była zdecydowanie mniejsza niż ta niedorzeczna kwota, o której on mówi.

Tak czy inaczej – burza rozpętana przez publikację panów Esquinasa i Distela ucichła. Jednakowoż wszystkie najdrobniejsze detale, dokładne daty i potwierdzenia wystawionych czeków stawiały Jordana w niekorzystnym położeniu. I co z tego, skoro za chwilę z drużyną Byków pokonał Portland Trail Blazers w NBA Finals, a latem dorzucił Mistrzostwo Olimpijskie, będąc członkiem Dream Teamu. Jakaś tam kniżka nie zdoła mu odebrać wywalczonych trofeów albo miłości sympatyków basketu. Nigdy! Bo jesteśmy nieugięci, a nasza miłość to synonim wieczności. Ponieważ urodziliśmy się kibicami o wielkich sercach. I niech nikt tego nawet nie próbuje lekceważyć. Może mu przyjść płacić cenę bardziej słoną, niż wychlanie za pomocą słomki wód Morza Bałtyckiego, bez zagrychy.

Narkotyki

Tutaj kończą się żarty, teksty niekiedy zahaczające o patos, kończy się blichtr. Po prostu nie ma dla tych rzeczy miejsca. 17 czerwca 1986 roku Boston Celtics wybrali Leonarda Kevina „Lena” Biasa z drugim numerem pierwszej rundy draftu NBA. Zawodnik podczas kariery na parkietach uniwersyteckich notował imponujące średnie: 16.4 punktu przy skuteczności 53.6% z gry oraz 5.7 zbiórki na mecz. Dwa razy nagradzano go tytułem najlepszego gracza konferencji ACC (1985, 1986). Koszykarz Maryland Terrapins był naprawdę talentem na miarę wielkich osiągnięć w zawodowym baskecie. Miał przecież za chwilę dołączyć do Celtów, w składzie których występowali: Larry Bird, Kevin McHale, Danny Ainge czy Robert Parish. Mentorów więc dostał fantastycznych. Rodman – skandalista numer jeden tej ligi – zapytany niegdyś o istnienie nałogów w NBA, skomentował tę kwestię jasno:

Gdziekolwiek są pieniądze, tam są też narkotyki, zatem czcze gadanie, że używki w NBA nie mają racji bytu jest po prostu głupie.

Nowy skrzydłowy ekipy z Massachusetts wrócił z Madison Square Garden do akademika, aby świętować spełnione marzenia. Kumple gratulowali mu i wciąż nawijali o jego przyszłości. Wśród kompanów Biasa byli obecni David Gregg, Brian Tribble oraz Terry Long. Len wraz z Brianem wyskoczyli na chwilę do sklepu nocnego. Kiedy na powrót zawitali do pokoju akademickiego, impreza nabrała rozpędu. Alkohol, kokaina i cholera wie, co jeszcze. Tę noc przebył na rozmowach z Longiem do trupio-bladego świtu. W pewnym momencie Biasa dopadł płytki oddech, zamknęły mu się oczy, osunął się na podłogę, doświadczył ataku drgawek i doszło do zatrzymania akcji serca. Pogotowie ratunkowe zjawiło się bardzo szybko, bo już po pięciu minutach. Rozpoczęto reanimację, niestety – bezskuteczną. Len Bias zmarł w wieku 22 lat. Jako przyczynę zgonu podano nadmierne spożycie kokainy. Czuwaj nad nami, Leonardzie. Poniżej przedstawiamy mix najlepszych zagrań Biasa z okresu reprezentowania Terrapins.

Alkohol

Czyli to, co tygryski lubią najbardziej. „Jailblazers” nie trzeba było nawet poddawać badaniu alkomatem, bo ten – choćby byli trzeźwi jak świnie – i tak wykazałby przysłowiowe „złoty dwadzieścia”. Wracam na moment do osoby Michaela Jordana, a właściwie Kenta McDilla i lektury obowiązkowej dla fanów Chicago Bulls lat 90-tych. MJ uwielbiał Miami oraz wypady na Wschodnie Wybrzeże. Każdy go znał, dlatego trudno mu było o prywatność, dopóki nie znalazł się za drzwiami strzeżonego klubu. Cytat:

Kiedy już znaleźliśmy się w środku, Jordan doskonale wiedział, co powinien zrobić. Wskoczył za pierwszy lepszy bar i błyskawicznie zaczął nalewać kolejki każdemu, kto miał na to ochotę. Nie brał za to pieniędzy, nie liczył kto, co i jak, po prostu zaczął rozdawać alkohol. Były to jedne z najlepszych chwil w jego życiu. Na jego twarzy widać było jedynie uśmiech od ucha do ucha. Przerwał tylko na chwilę, żeby wypić jedno czy dwa piwa. Przyznaję – sam też skorzystałem wtedy z jego hojności. Następnego dnia zapytałem go, ile piwa wtedy rozlał. A on tylko się roześmiał. „Skąd niby miałbym to wiedzieć?” – odparł. Jakieś kilka miesięcy później restauracja podjęła próbę odzyskania tego, co straciła tamtej nocy na sprzedaży alkoholu w wyniku nagłych ciągot filantropijnych Jordana. Nie mam pojęcia, jak rozwiązano ten konflikt. Ale jeśli potrzebowaliby świadka, który mógłby potwierdzić zdarzenie, to tak, byłem tam.

6 marca bieżącego roku Charlotte Hornets podejmowali przed własną publicznością Philadelphię 76ers. Drużyna filadelfijskiej organizacji zwyciężyła ten mecz 128-114, a zatem było co oblewać. Mecz swoją obecnością zaszczycił Allen Iverson, który rozpoczął baletudo nieco wcześniej. Dużo za wcześnie. Po prostu siedział na bani podczas spotkania, gdy zaczepiła go reporterka stacji telewizyjnej NBC Sports Philadelphia. Zanim zapoznacie się z materiałem filmowym, odpowiedzcie mi na niesamowicie istotne pytanie. „The Answer” zaaplikował kilka głębszych przed sukcesem gości, bo wiedział, że odniosą triumf? Magik jakiś czy co? A może któryś z was, drodzy odbiorcy, wyprodukował wino marki „Tarot” i wysłał mu do USA? Wyobrażacie sobie taki koktajl? Zalecenia: spożywać tylko ze szklanej kuli tuż przed inauguracją pojedynków koszykarskich. Jak tak patrzę na AI’a, od razu nasuwa mi się werset rodem z mojej ulubionej literatury, mianowicie „Lotu nad kukułczym gniazdem”: „Nic tak nie irytuje ludzi, którzy chcą ci obrzydzić życie, jak to, że zachowujesz się, jak gdybyś tego nie zauważał”. Allen Iverson stajl!

Wiecie co ja na to? Kocham ziomka. Owszem, mam pojęcie jakie szkody wyrządził alkohol w jego życiu prywatnym i zawodowym, ale teraz już żadnym sękatym kijem Wisły nie cofniemy. Urodziny ostatnio obchodziłem… Powiem, że to już nie to samo, co dawniej. Oj, kilka lat temu udało mi się przeżyć noc z soboty na wtorek. Nie ta epoka, nie ten wiek. O czym to ja…? Aha, Allen. Crossover był jego znakiem firmowym, moim również. Tyle że ja zazwyczaj jestem w pozycji defensora, kiedy wyznaczam azymut w drodze do domu. Tzn. wielokrotnie czułem się, jakby Iverson właśnie wykonał crossover, kładąc mnie na deskach. Ech, niewidzialny „The Answer” zawsze robi ten sam manewr, a i tak mnie ogrywa. Moi znajomi też miewają kłopoty z równowagą, lecz to chyba z uwagi na ewenement, iż potrafię uskutecznić wspomniany trik bez użycia piłki. Tenże zabójczy fakt dowodzi teorii, że – parafrazując słowa Ś.P. trenera Janusza Wójcika – lepszy Allen Iverson spod budki z piwem, niż trzeźwy Tyronn Lue. I niechaj moc będzie z wami!

7 Komentarze

  1. Panie Mateuszu…. Acid drinkers… Mój plagiatograf wyszedł poza skalę. Wstyd

    1. Mateusz Połuszańczyk

      O który fragment chodzi?

      1. Mateusz Połuszańczyk

        Aha, już kojarzę. Dziękuję. Wiedziałem, że gdzieś to słyszałem, ale nie pamiętałem gdzie. Eureka!
        Schowaj plagiatograf. Po prostu zwyczajne niedopatrzenie. Za chwilę poprawię. Pozdrawiam. 🙂

  2. Mateusz Połuszańczyk

    Skoro jesteśmy przy wstydzie, to wstyd jest jedynym uczuciem, którego mi w życiu nie wstyd. 😀
    Plagiaty? „Niedojrzali poeci imitują, dojrzali kradną”. – T.S Eliot. 😉

  3. Trochę inna dziedzina sportu, ale to jest jeden z moich ulubionych cytatów i korzystając z tematu nie omieszkam go tu przytoczyć.
    „W 1969 roku rzuciłem alkohol i kobiety – to było najgorsze 20 minut mojego życia”.
    Jak myślicie, kto to powiedział? 😉

    1. Ten sam co: „Wydałem dużo pieniędzy na wódę, babki i szybkie samochody – resztę po prostu roztrwoniłem” 😉

      1. Mateusz Połuszańczyk

        Też gościa uwielbiam. Jerzy Najlepszy, o ile mnie pamięć nie myli. 😉

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *