Trash Talker: Isiah Thomas – Niegrzeczny Point-God

Mateusz Połuszańczyk Felietony Strona Główna Trash Talker 18

Nazwisko naszego dzisiejszego bohatera wymieniamy jednym tchem obok najlepszych rozgrywających w historii basketu: Earvina „Magica” Johnsona, Johna Stocktona czy Oscara Robertsona, podkreślając skalę jego talentu, koszykarskich umiejętności oraz boiskowego ilorazu inteligencji, aczkolwiek o mały włos historia legendy Detroit Pistons skończyłaby się na odwyku, za więziennymi murami, a może jeszcze gorzej. Wielokrotnie brakowało mu chłodnej głowy, ale gdy weźmiemy pod uwagę przynależność do zakapiorów z piekła rodem, czyli orkiestry „Bad Boys” pod batutą trenera Chucka Daly’ego, jest to w stu procentach zrozumiałe. Przed państwem rewelacyjny, zadziorny, wspaniały, nieprzebierający w środkach – Isiah Thomas.

Wypłata z NBA

Isiah Lord Thomas III urodził się 30 kwietnia 1961 roku w Chicago jako dziewiąty potomek Isiaha Lorda II oraz Mary. Thomasowie mieszkali przy Congress Street, gdzie rządziły podmiejskie gangi, roiło się od paskudnych, żądnych przemocy uliczników, zaś handel narkotykami rozkwitał z dnia na dzień. Ludzie z półświatka tylko czyhali na to, by sprowadzić młodzież na przestępczy szlak. Żerowali na ich zaufaniu i niewinności, oferując łatwą kasę i ochronę na dzielni. Matka Isiaha wiedziała, że nadejdzie taki dzień, w którym gangsterzy zapukają w progi jej domu, tak też się stało. Wizyta miała charakter niesamowicie przyjemny, bo krótki. Gdy Mary otworzyła drzwi, kozacy podziemia prędko się ulotnili i – wierzcie mi lub nie – nie odważyli się na ponowne odwiedziny domu Thomasów. Wszystko za sprawą giwery wymierzonej przez kobietę w kierunku tychże delikwentów. Trzeba przyznać, że mama Isiaha potrafiła obchodzić się z nieproszonymi gośćmi, ale nawet ta sytuacja nie zdołała uchronić jej synów przed stycznością z oprychami spod ciemnej gwiazdy.

Byłam jak taka cyganka, bo gdy tylko coś zaczynało się dziać, to natychmiast się pojawiałam.  Myślę, że wszystkie moje dzieci chciały pójść na studia. Starsi synowie po prostu spotkali nieodpowiednich ludzi w nieodpowiednim czasie i zaczęli się zadawać z gangsterami oraz całym tym towarzystwem. Pragnęli jednak mnie chronić.

Zanim doszło do przytoczonych w powyższym cytacie spotkań z nieodpowiednimi ludźmi, bracia wraz z Isiahem spędzali czas na boisku w Gladys Park, gdzie chłopak zbierał pierwsze koszykarskie szlify. W wieku trzech lat otrzymał w prezencie koszulkę do gry w basket, w której wyglądał co najmniej komicznie, bowiem sięgała mu do kostek. Pięć wiosen później dostał szansę na inauguracyjny występ w meczu przeciwko znacznie starszym i większym kolegom. Z relacji naocznych świadków wynika, że Thomas był tak niski aż uczestnicy tamtego spotkania musieli starać się głównie o to, by nie rozdeptać szarżującego na wysokości ich ud „Zeke’a”, natomiast jemu karzełkowaty wzrost wcale nie przeszkadzał i sprawdził się przyzwoicie w roli rozgrywającego. Jak wspomina czasy Gladys Park sam zainteresowany?

W jakiejkolwiek części West Side mogłeś powiedzieć „spotkajmy się na boisku” i każdy wiedział, o jakim miejscu mowa. To właśnie tam nauczyłem się grać w basket. O każdej porze dnia i nocy mogłeś odwiedzić to miejsce i załapać się na meczyk. Razem z braćmi chodziliśmy tam nawet w zimie. Szufle do śniegu szły w ruch, a potem graliśmy.

Wbrew ogólnemu przekonaniu, to nie najmłodszy członek rodu Thomasów miał największy koszykarski talent. Prym wiódł jego brat, pierworodny Mary – Lord Henry. Popisy młodziana w reprezentacji liceum St. Phillip’s High School wróżyły mu zresztą zawodową karierę. To on i Larry od bachora byli idolami Isiaha, zwłaszcza wtedy, gdy ojciec porzucił rodzinę. W moim mniemaniu decyzję seniora rodu podyktował stan psychiczny. Nie mógł znieść faktu, że stracił posadę kierownika w korporacji International Harvester, parającej się produkcją maszyn rolniczych, po czym wylądował na stanowisku szkolnego woźnego. Status społeczny jest kwestią istotną – nie ma co do tego wątpliwości – lecz wyrzec się miłości wspaniałej żony i ukochanych dzieci, gdyż „znowu w życiu mi nie wyszło”? Tutaj nie pomogą żadne usprawiedliwienia. Ksiądz Twardowski, czy według mnie poeta Twardowski, napisał kiedyś ważne słowa, które niejako odnoszą się do tematu przewodniego: „Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko. Kocha się za nic”. Ojciec siedmiu synów oraz dwóch córek nie posiadał w sobie głębszych uczuć, choć obdarowano go bezinteresowną miłością.

Wróćmy do postaci Lorda Henry’ego. Jak nadmieniłem – wrota do wielkiego basketu stały przed nim otworem, lecz aplikowanie w siebie coraz to większych dawek heroiny i zadawanie się ze złym towarzystwem zatrzasnęły owe wrota na zawsze. Natomiast marzenia Larry’ego pokrzyżowała okropna kontuzja kostki. Uraz odcisnął piętno nie tylko na karierze, ale na dalszym życiu. Mroczna strona ulic North Lawndale zwyciężyła, zasilając swoje szeregi jego osobą, a że Isiah czerpał z zachowań brata i stawiał go sobie za wzór, nie mogło obyć się bez ofiar. Ubierał się jak Larry, poruszał się jak Larry, rozmawiał jak Larry. Starszy brat był dla naszego bohatera punktem odniesienia, niekoniecznie odniesienia sukcesu. Zwrot nastąpił pewnego dnia, kiedy Larry przemierzał okolicę swoim autem i – dostrzegając gościa odzianego w swoje ciuchy – poczuł przerażenie, jakby przeglądał się w lustrze. Domyślacie się, kto wskoczył w garnitur i kapelusz Larry’ego? Tak, macie rację, to był Isiah. Brat podjechał do niego, zatrzymał się, po czym urządził taką oto pogadankę:

Jeśli będziesz ziomkiem narkotyków, kiedyś cię zabiją. Najlepszym sposobem na wygranie tej gry jest nieuczestniczenie w niej. Nie możesz przegrać, kiedy nie grasz. Nienawidzę drogi, którą wybrałem. To najłatwiejsza droga i dlatego też nienawidzę siebie. Nie idź w moje ślady. Ktoś musi odbierać wypłatę z NBA. Lordowi Henry’emu się nie udało, Gregory’emu również. Ja byłem blisko, lecz ostatecznie też nic z tego nie wyszło. My zasłużyliśmy na taki los, ale ty musisz wyciągnąć rękę po tę kasę!

Terapia szokowa przyniosła pozytywny efekt. Od tamtej pory Isiah zajął się wyłącznie koszykówką, zaś Larry sprawował pieczę nad jego treningiem oraz przygotowaniem przed rywalizacją o miejsce w reprezentacji szkoły średniej. Przyszły as w talii Chucka Daly’ego pokusił się o komentarz do dawnych wydarzeń:

Larry był moim idolem w czasach, gdy grał na uczelni. Przymierzałem jego ubrania, chodziłem tak jak on i starałem się mówić tak jak on. Już jako mały chłopiec wiedziałem jak kombinować. Jeśli chciałeś zdobyć pieniądze, to nie było innego sposobu. W tamtym czasie byłem bardzo zagubiony, a on zaczął spędzać ze mną dużo czasu.

Motywator Pingatore i Generał Knight

Trening to podstawa, zacznij od szkoły – można by rzec. Nauka nie była najmocniejszą stroną Isiaha. Układ działał bardziej na zasadzie uzyskania promocji do następnej klasy, niż na choćby dobrych ocenach.  Wystarczy powiedzieć, że w St. Joseph High School nie mógł sobie znaleźć miejsca, a gdy wstawiono mu naganę ze sprawowania za spóźnienie, wykonał połączenie telefoniczne do mamy, informując ją, że rzuca to wszystko w cholerę i nie ma zamiaru kontynuować edukacji. Mary odparła, że może robić, co mu się żywnie podoba, przy czym trzykrotnie zapytała go podchwytliwie, czy jest pewien swojej decyzji, aż Thomas w istocie rzucił… krótkie: „Zostaję”. Szkoleniowcem licealnej drużyny był Gene Pingatore, który dołożył trzy grosze od siebie:

Możesz grać na topowej uczelni. Jeśli jednak nie będziesz miał odpowiednich stopni, to cały twój wysiłek pójdzie na marne.

Po latach trener Ping wypowiadał się na temat swojego podopiecznego w samych superlatywach, przywołując jednocześnie historię z telefonem:

Był piekielnie utalentowany, ale zwyczajnie nie wiedział jak grać. Nie dało się go ujarzmić, kiedy uczęszczał do drugiej klasy i rozgrywał swój debiutancki sezon w pierwszej drużynie.  Tylko jeden raz wraz z jego matką musieliśmy przywołać go do porządku. On przyszedł do tej szkoły z myślą, że będzie tu tylko po to, żeby grać w koszykówkę. Musieliśmy mu wytłumaczyć, że jeśli nie zmieni swojego myślenia, to nie dostanie stypendium na żadnym uniwersytecie. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy mieliśmy z nim problem.

Jednego motywują krzyki, kolejnego rozmowy, jeszcze innym potrzebne jest ultimatum, pokrywające się z prawdą. W tym przypadku wrzaski mogłyby tylko rozwścieczyć Thomasa. Mary i Pingatore mieli świadomość, że tutaj nieodzowne będzie zastosowanie dialogu i postawienie sprawy jasno – bez ocen nie ma basketu akademickiego, bez koszykówki na poziomie uczelnianym nie ma szans na zawodowstwo. Na szczęście, nasze i Isiaha, dotarło. Dwa ostatnie lata to seria świetnych występów chłopaka z West Side, który notował po 40 punktów na mecz, prowadząc Chargers do bilansu 57-5, kiedy w sezonie 1977/78 ponieśli przygnębiającą porażkę w turnieju mistrzostw stanowych. Oferty uniwersytetów posypały się jak śnieg grudniową zamiecią. Swoje zainteresowanie Thomasem wyrażali przedstawiciele m.in.: University of Iowa, Indiana University i DePaul University. Ostateczny wybór padł na Indianę, gdzie trenerem był legendarny Bobby Knight.

Hoosiers byli wówczas niewyobrażalnie silną ekipą, w której grały takie tuzy jak: Butch Carter, Randy Wittman czy Mike Woodson. W sezonie 1979/80 podopieczni Bobby’ego „Generała” Knighta odpadli z turnieju głównego NCAA, przegrywając na etapie Sweet Sixteen z zespołem uczelni Purdue (76-69). Pamiętacie artykuł o Greggu Popovichu? Była tam wzmianka, że chciał być jak Bobby Knight. Te słowa padły nie bez powodu, bowiem obaj panowie w metodach szkoleniowych stosowali kontrowersyjne – acz skuteczne – środki. Np. na jednym ze sparingów wewnętrznych Indiany, gdy Isiah zaliczył stratę piłki, „Generał” dosadnie skwitował głupi błąd rozgrywającego:

Wiesz co, dzieciaku? Powinieneś iść do DePaul, ponieważ odstawiając taką kaszanę, nigdy nie załapiesz się do składu Hoosiers.

Oczywiście, te słowa nie miały pokrycia z prawdą. Knight i Thomas lubili ze sobą przebywać, okazując wzajemny respekt oraz sympatię. Teksty szkoleniowca, podobne do powyższego, posiadały jasno określony cel – możesz stać się jeszcze lepszy, potrafisz, pracuj. Najważniejsze, żebyś udowodnił mi, że nie mam racji, chociaż mam ją zawsze. Czyli o czym właściwie mówimy? O perfekcji, która zdaniem „Generała” nie istniała, bo można dać sportową jakość wyższą od ideału. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Indiana zakwalifikowała się do marcowego szaleństwa i tym razem nie zawiodła, eliminując po drodze do wielkiego finału rozgrywek akademickich: Maryland (99-64), University of Alabama at Birmingham (87-72), Saint Joseph’s (78-46) oraz LSU (67-49). 30 marca 1981 roku w Filadelfii odbył się finałowy mecz zmagań uczelnianych. Tytuł mistrzów kraju zdobyła drużyna Indiana Hoosiers, która pokonała ekipę North Carolina Tar Heels (63-50), a niekwestionowanym bohaterem spotkania był Isiah Thomas, autor 23 punktów. Warto wspomnieć, że lider Indiany dostąpił zaszczytu nominacji do pierwszej piątki NCAA Men’s Basketball All-Americans, legitymując się bardzo dobrymi statystykami podczas dwóch lat gry: 15.4 punktu ze skutecznością 53.4% prób z gry, 5.7 asysty, 3.5 zbiórki i 2.2 przechwytu na mecz. Ponadto sięgnął po nagrodę MOP (Most Outstanding Player), przyznawaną najlepszemu zawodnikowi finału NCAA. „Zeke” został wybrany z drugim numerem pierwszej rundy draftu NBA w 1981 roku przez Detroit Pistons.

Niegrzeczni chłopcy z pierwszego tłoczenia

Co do tego, że era słynnych „Bad Boys” zrewolucjonizowała koszykówkę, nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, ale należy zwrócić uwagę na żmudny proces budowania drużyny od A do Z. Wszystko rozpoczęło się w 1979 roku, gdy właścicielem Detroit Pistons został Bill Davidson. To on zatrudnił na stanowisku generalnego menadżera klubu Jacka McCloskeya (były szkoleniowiec Portland Trail Blazers), co okazało się strzałem w dziesiątkę, wygraną na loterii, czy też – jak kto woli – game-winnerem. McCloskey szybko zyskał miano twardego negocjatora na rynku NBA, obdarzonego zmysłem wytrawnego pokerzysty, człowieka z wizjonerskim podejściem do konstruowania składu drużyny. Udzielono mu kredytu zaufania, który z roku na rok sumiennie spłacał. Właśnie on położył kamień węgielny pod cud koszykarskiej architektury w Motor City, poświęcając drugi pick w naborze do najlepszej ligi basketu na świecie na Isiaha Thomasa. 16 lutego 1982 roku dokooptował do zespołu Billa Laimbeera wraz z Kennym Carrem w wymianie, na mocy której do Cleveland Cavaliers powędrowali: Phil Hubbard, Paul Mokeski i wybory w pierwszej, a także drugiej rundzie draftu. Kilka miesięcy wcześniej (w listopadzie) szeregi Pistons zasilił Vinnie „The Microwave” Johnson, trafiając tam z Seattle Supersonics.

Debiutancka kampania Thomasa wyglądała niezwykle obiecująco. Chłopak notował średnie statystyczne na poziomie: 17 punktów, 7.8 asysty, 2.9 zbiórki oraz 2.1 przechwytu na mecz, co znalazło uznanie w oczach ekspertów, którzy umieścili go w All-Rookie First Team. „Zeke” doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wkupić się w łaski kibiców Detroit. Często podejmujemy dyskusje w kwestii, czy dany zawodnik wytrzyma presję nowego otoczenia, czy oczekiwania względem żółtodzioba nie przerosną jego możliwości. Isiah Thomas pokazał niedowiarkom, że realia NBA nie są mu straszne. Na inaugurację przygody z profesjonalną koszykówką uzyskał 31 oczek i zaliczył 11 asyst, wydając komunikat: Ligo, nadciągam!

Szkoda tylko, że Tłokom nie udało się awansować do play-offów (bilans 39-43), lecz co się odwlecze, to nie uciecze. Kolejne rozgrywki regularne również nie przyniosły Detroit fazy posezonowej. Przed kampanią 1983/84 Jack McCloskey postanowił zwolnić z funkcji trenera drużyny Scotty’ego Robertsona, jednocześnie angażując na tej posadzie Chucka Daly’ego. 13 grudnia 1983 roku, w meczu z Denver Nuggets, Isiah Thomas popisał się skromnym dorobkiem 47 punktów i 17 asyst. Ot, normalny dzień w pracy. Nic nadzwyczajnego.

Pod wodzą tego szkoleniowca Pistons przez następne dziewięć lat meldowali się na etapie postseason, zaś w międzyczasie McCloskey postawił osiemnasty pick na Joe Dumarsa w drafcie NBA w 1985 roku, w 1986 znowu dokonał fenomenalnego wyboru w naborze, wykorzystując dwudziesty siódmy numer na Dennisa Rodmana. Jeśli dodać do tego towarzystwa Johna Salleya (jedenastka draftu 1986) oraz dwukrotnego króla strzelców NBA – Adriana Dantleya – sprowadzonego z Utah Jazz, to naszym oczom ukazuje się załoga nie do zajechania. Aha, zapomniałbym. Przecież generalny menadżer Tłoków ściągnął jeszcze do klubu ze stanu Michigan istnego rozrywacza stworzonego z materii rzezimieszków – Ricka Mahorna. Tak, tego samego Mahorna, któremu Isiah Thomas przyfasolił po ryju w 1990 roku, gdy Rick już reprezentował barwy Philadelphii 76ers.

Przełom Detroit Pistons nastąpił w 1987 roku, kiedy dotarli do finałów konferencji Wschodniej, gdzie ulegli dopiero po siedmiu potyczkach naszpikowanej gwiazdami ekipie Boston Celtics. Natomiast ja najbardziej zapamiętam zwycięskie trafienie „Zeke’a” przeciwko Atlancie Hawks połączone z jego szaleńczym tańcem szczęścia.

Rok później Tłoki wykonały krok naprzód i zagrały w NBA Finals, eliminując po drodze Washington Bullets, Chicago Bulls oraz wspomnianych Celtics. W finałach ligi musieli jednak uznać wyższość Los Angeles Lakers (4-3), aczkolwiek Isiah Thomas zainstalował aplikację pod wiele mówiącą nazwą „Król parkietu”, zdobywając 25 oczek w trzeciej odsłonie spotkania numer sześć, dzięki czemu ustanowił rekord pod względem ilości punktów zdobytych podczas jednej kwarty finałów. Nie przeszkodziła mu w tym nawet kontuzja kostki. Polecam poniższy materiał wideo:

Wulkan emocji i rozjemca Rodman

O tym, jak krnąbrnym zawodnikiem był Isiah Thomas świadczą jego mecze przeciwko Chicago Bulls, a konkretnie starcie z Billem Cartwrightem, w wyniku którego ucierpiał łuk brwiowy naszego bohatera. „Zeke” za wszelką cenę pragnął dać upust emocjom, aż w końcu skierował wszelkie pokłady wściekłości pod adresem… asystenta Chucka Daly’ego. Po prostu zaczął go dusić. Grunt, że Thomasowi kompletnie nie odpaliło, ale to już zasługa szybkiej interwencji Dennisa Rodmana. Dobrze przeczytaliście – Rodmana. Rodman jako rozjemca? Tego już nigdy później nie grali, w żadnym kinie, chyba że w niemym, ponieważ gdy to zobaczyłem, zaniemówiłem.

Jordan Rules i Mistrzowskie Pierścienie

Detroit Pistons ukończyli sezon zasadniczy 1988/89 z rekordem 63 zwycięstw oraz 19 przegranych, co było najlepszym rezultatem w NBA. W fazie pucharowej odprawili z kwitkiem Boston Celtics (3-0), Milwaukee Bucks (4-0) i Chicago Bulls (4-2), choć potyczki z Bykami nie należały do łatwych. Po pierwszych trzech spotkaniach Chicago prowadziło 2-1, a Michael Jordan rzucał średnio 35 punktów na mecz. Tak dłużej być nie może, pora go powstrzymać. Wtedy powstały tzw. „Jordan Rules”, czyli zasady mające na celu wytrącenie z rąk wszelkich atutów gwiazdorowi ekipy z Wietrznego Miasta. „Nie ma łatwych punktów” – tak brzmiała dewiza Chucka Daly’ego, zatem w prostym tłumaczeniu: Po trupach do NBA Finals. Jordan Rules okazały się skuteczne i trzy następne mecze padły łupem Tłoków.

Finały bez większej historii. Los Angeles Lakers, którzy nie doznali porażki w trzech poprzednich rundach, zostali znokautowani przez rozpędzonych graczy Detroit Pistons (4-0). W 1990 roku play-offy znowu były spacerkiem dla Tłoków (triumfy z Indianą Pacers 3-0 oraz z New York Knicks 4-1) do Eastern Conference Finals, gdzie czekali na nich żądni rewanżu Chicago Bulls. Jeszcze nie tak dawno toczone były dysputy, że Golden State Warriors-Houston Rockets to przedwczesne finały rozgrywek. Tak było też w tamtym okresie, jeśli chodzi o Bulls-Pistons. Ostatecznie zwycięsko z tego pojedynku po siedmiomeczowej serii wyszły Tłoki, a decydująca seria w walce o Larry O’Brien NBA Championship Trophy przeciwko Portland Trail Blazers była czystą formalnością. 4-1, dziękujemy za uwagę. Isiah Thomas otrzymał nagrodę MVP Finałów za rewelacyjną postawę, podpartą znakomitymi statystykami: 27.6 punktu ze skutecznością 54.2% z gry i 68.8% za trzy(!), 7 asyst, 5.2 zbiórki oraz 1.6 przechwytu na mecz. „Zeke” zakończył karierę sportową w 1994 roku jako lojalny zawodnik Detroit Pistons.

Afera z Dream Teamem

Nikomu nie trzeba przedstawiać fantastycznej reprezentacji USA, ochrzczonej Dream Teamem. W 1992 roku trenerem tychże czarodziei koszykówki został Chuck Daly, więc naturalną koleją rzeczy Isiah Thomas znalazł się wśród jego wybrańców. Otóż nie, moi kochani. Ponoć za taki obrót spraw jest odpowiedzialny Michael Jordan. Panowie nigdy nie pałali do siebie sympatią. MJ rzekomo zastopował powołanie dla „Zeke’a”, co miało być pewnego rodzaju zemstą za to jak Thomas potraktował Michaela podczas Meczu Gwiazd w 1985 roku. Winę za nieobecność naszego bohatera zrzucano także na Scottiego Pippena, który powiedział, że nie zagra na Igrzyskach Olimpijskich, jeżeli w składzie znajdzie się Isiah. Trochę z niedowierzaniem przyglądam się tej historii, wszak częścią Drużyny Marzeń był Earvin „Magic” Johnson – wielki przyjaciel Thomasa – i on równie dobrze mógł wyrazić sprzeciw dla decyzji personalnych Daly’ego. Gdzie zatem leży prawda? Pochowano ją w masowej mogile niedomówień. Nikt nie chce rozmawiać na ten temat, a każdego próbującego rozwikłać zagadkę zwodzi się zdawkowymi odpowiedziami, natychmiastowo znajdując kwestię zastępczą. „His Airness” twierdzi, że nie maczał palców w braku powołania Isiaha. Ten z kolei tak oto rzecze:

Chyba nigdy dotąd nie było we mnie tylu emocji naraz. Nie jest to najbardziej rozczarowujący moment w moim życiu, ale naprawdę niewiele brakowało. To gorzka pigułka do przełknięcia i mam nadzieję, że szybko przestanę czuć jej smak. Wszystko co mogę zrobić, to uwierzyć Michaelowi na słowo. On powiedział, że pominięcie mnie nie było jego sprawką i dla świętego spokoju muszę wierzyć w te słowa. Pragnąłem być częścią Dream Teamu, ale nie otrzymałem takiej szansy.

Za stary na grzech, za młody na wieczny sen

Isiah Thomas pigułkę rzeczywiście przełknął, nawet całe mnóstwo pigułek, choć temu zaprzecza. 24 października 2008 roku „Zeke” przedawkował środki nasenne, po czym przewieziono go do nowojorskiej kliniki White Plains Hospital Center, gdzie uratowano mu życie. Legendarny rozgrywający Detroit Pistons kategorycznie zdementował te pogłoski, ale szef lokalnej policji, David Hall, oświadczył – kryjąc dane osobowe Thomasa – iż ofiarą jest 47-letni mężczyzna. Potwierdził też, że na numer alarmowy telefonowano z domu Thomasów. Isiah podobno tłumaczył później, że zajście dotyczyło jego córki, lecz nie miało nic wspólnego z przedawkowaniem. Rozbieżności pojawia się wiele, więc dajmy sprawie spokój. Za to wam proponuję pigułkę, właściwie bogatą karierę „Zeke’a” w pigułce, mianowicie dziesięć topowych zagrań Thomasa, bo to jedyny dozwolony dopalacz, którego skutki doprowadzają do koszykarskiej ekstazy.

Drodzy czytelnicy, kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Ron Artest czy Magic Johnson? Na wasze głosy w komentarzach czekam do wtorku wieczorem. W związku z obiecaną wam niespodzianką do poniedziałku wieczorem możecie również oddawać swoje głosy na główną postać nowego cyklu pt. „Hall of Famer”. Będę w nim prezentował sylwetki zawodników nominowanych w tym roku do Galerii Sław Koszykówki. Kogo wybieracie na początek: Steve’a Nasha czy Granta Hilla? Pozdrawiam!

18 Komentarze

  1. Ron Artest
    Steve Nash

  2. I tak się zaczęła moja przygoda z NBA.
    Właśnie z IT. Jak bardzo należało mu zię miejsce w dream team.
    Jak można było go pominąć.
    Następny, Magic proszę.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Moim zdaniem nie można było go pominąć, ale – nie ma co ukrywać – Thomas miał w tamtej ekipie mnóstwo wrogów i tak naprawdę tylko jednego przyjaciela – „Magica”. Siła złego na jednego. Swoją drogą Chuck Daly też mógł zrobić coś więcej. No chyba, że rzucono mu jakieś ultimatum. Zresztą, cytując klasyka: „O zmarłych się mówi dobrze, albo wcale. To ja wcale”. Pozdrawiam! 😉

  3. Magic i Hill poproszę.

  4. Mniej śledziłem jego karierę, dzięki za artykuł. Magic i Hill poproszę.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Dawidzie, nie ma sprawy. Przyjemność po mojej stronie. 😉

  5. Mateusz,
    oproszę: MAGIC oraz Grant Hill.
    Miło się wspomina stare lata i początki koszykówki NBA w Polsce.
    Pytanie czy znajdzie się kiedyś miejsce dla mojego pierwszego idola z LALakers – James Worthy
    Pozdrawiam i czekam na następne materiały:)

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Wprawdzie James Worthy nie był klasycznym trash-talkerem, ale zaproponuję go przy następnym materiale. 🙂

  6. IT to był mój pierwszy ulubiony gracz z ery przedjordanowskiej. Nastepni do golenia: Magic i Nash.

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Ależ zawzięta konkurencja pomiędzy Nashem a Hillem. Póki co remis 3-3. Czyje głosy przeważą? Sam jestem ogromnie ciekaw… 😉

  7. Ron Artest
    Grant Hill

  8. Ron Artest
    Steve Nash

  9. Isiah Thomas – fenomen koszykówki, od zawsze mój ulubiony zawodnik…a Chauncey Billups zaraz za nim :-).
    Co do następnych to Magic i Grant Hill oczywiście!!

    1. Mateusz Połuszańczyk

      „Tłoczno” zaczęło się robić. Thomas, Billups i Grant Hill. Zacne towarzystwo. 😉
      Głosowanie uważam za zamknięte – Magic oraz Hill w następnych artykułach. 🙂

  10. Tylko Lance Stephenson, Mateusz :D:D

    1. Mateusz Połuszańczyk

      Salah Mejri… i wszystko jasne. 😀

      1. Mateusz Połuszańczyk

        Tematu – nazwijmy go umownie – Lancelota to ja wolę nie poruszać. 😉
        Jeśli już, to może jakiegoś Nate’a Robinsona, co to się w tańcu nie pie… w każdym razie nie podpierał ścian. 😛

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *