Trash Talker: Shaquille O’Neal – Dominujące Poczucie Humoru
Dziewiętnaście kampanii spędzonych na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata, podczas których czterokrotnie dostąpił zaszczytu zdobycia mistrzostwa NBA. W trakcie kariery sportowej był uhonorowany nagrodami dla debiutanta roku, najbardziej wartościowego zawodnika sezonu, trzy razy MVP Finałów. Na jego koncie znajduje się aż piętnaście występów w Meczach Gwiazd. Zapisał się złotymi zgłoskami w annałach basketu jako niekwestionowany dominator strefy podkoszowej, bestia gigantycznych rozmiarów, przed którą respekt – i zarazem strach – odczuwali wszyscy kozacy w lidze oraz większość tablic. Mankamentem w grze tego jegomościa były rzuty osobiste, z czego potrafił stroić sobie żarty. Nauczył nas dystansu do otaczającego świata, a także autoironii. Był i jest po dziś dzień kopalnią wysublimowanego poczucia humoru. Przed państwem wymarły gatunek środkowych – Shaquille O’Neal.
Prawdziwy ojciec i własna firma
Shaquille Rashaun O’Neal urodził się 6 marca 1972 roku w Newark w stanie New Jersey, jako owoc miłości Lucille O’Neal i Joe Toneya, który był jednym z najlepszych koszykarzy stanowych, co znalazło uznanie w oczach trenerów uniwersytetu Seton Hall, a ci bezzwłocznie zaoferowali mu stypendium sportowe. Wszystko na nic, bowiem górę wzięło jego uzależnienie od narkotyków, a niedługo potem – gdy nasz bohater był jeszcze niemowlęciem – został ujęty przez policję za posiadanie dragów i osadzony w więziennych lochach. Po opuszczeniu placówki resocjalizacyjnej, Joe przestał uczestniczyć w życiu małego Shaqa i poszedł na ugodę, zrzekając się praw rodzicielskich na rzecz nowego wybranka serca Lucille, czyli Phillipa A. Harrisona – sierżanta armii USA. Chłopak pozostał w separacji ze swoim biologicznym ojcem przez dekady. O’Neal nie rozmawiał z nim, nie utrzymywał bliskich kontaktów i wcale nie wyrażał zainteresowania nawiązaniem jakiejkolwiek relacji z tym mężczyzną. W 1994 roku wydał nawet album w konwencji rap pt. „Shaq Fu: The Return”, gdzie znalazł się utwór „Biological Didn’t Bother”, traktujący na temat jego prawdziwych więzów krwi, zaś jedna z fraz brzmiała:
Phil jest moim ojcem.
Jak dzisiaj O’Neal wspomina Phila Harrisona?
Mój ojciec, sierżant Phillip Arthur Harrison, dbał o dyscyplinę. Był wymagający, lecz uczciwy. Wpajał nam wartości, do których często nie chciałem się przystosować. Wówczas dawało o sobie znać jego alter ego, znane powszechnie jako pas od spodni. Można powiedzieć, że studiował basket od podszewki i zachęcał mnie do uprawiania tej gry. Zdawał sobie sprawę z tego, że będę podkoszowym wielkoludem, więc wciąż uświadamiał mnie, bym zapamiętał do końca życia trzy nazwiska zawodników, którzy według niego byli bogami koszykówki: Bill Russell, Wilt Chamberlain, Kareem Abdul-Jabbar. Wiem, że teraz gdzieś w niebiańskich pałacach toczy zażarte dyskusje z Wiltem, argumentując, że to ja – jego syn – jestem najlepszym centrem w historii basketu.
Jak to mówią: „Ojcem nie jest ten, który cię spłodził. Ojcem jest ten, który cię wychował”. Jednak uczucia Shaquille’a wobec Toneya znacznie złagodniały trzy lata po śmierci Harrisona i O’Neal był gotowy na dialog. Panowie po raz pierwszy spotkali się wiosną 2016 roku. Wtedy padły z jego ust, może nieco słodko-gorzkie, słowa przebaczenia:
Nie nienawidzę cię. Miałem dobre życie. Miałem Phila.
Wróćmy do dzieciństwa oraz młodości Shaqa. Zapisano go do stowarzyszenia Boys and Girls Club of America, które świadczyło opiekę nad młodzieżą, gwarantując bezpieczne miejsce do rozwijania umiejętności i przede wszystkim trzymania się z dala od włóczęgi ulicami Newark. Później rodzina przeniosła się i osiedliła tymczasowo w bazie wojskowej w Niemczech. Swoją niezwykłą koszykarską podróż Shaquille rozpoczynał w Teksasie, gdzie Phil wraz z Lucille przeprowadzili się jeszcze za szczenięcych lat O’Neala. Jako wzór do naśladowania wybrał sobie nie byle kogo, bo Kareema Abdula-Jabbara, a jego ulubionym zagraniem stał się rzut hakiem. Nasz bohater często musiał zajmować się rodzeństwem, podczas gdy mama i tata pracowali.
To był piękny okres, ponieważ wtedy założyłem swoją pierwszą, nieoficjalnie działającą firmę. Oczywiście ja objąłem stanowisko prezesa. Moja siostra, Latheefa, została wiceprezydentem ds. mycia naczyń, druga z sióstr, Ayesha, szefem ds. operacji ścielenia łóżek, a brat, Jamal, dyrektorem odpowiedzialnym za grabienie liści. Kiedy głęboko zanurzałem się we własnych myślach, oglądając serial „General Hospital” i jedząc kanapki z mortadelą czy lukrowane płatki, oni zawsze składali mi raporty.
Następnie nadeszły występy w szkole średniej w Liceum im. Roberta G. Cole’a w San Antonio. Tam Shaq doczekał się statusu gwiazdy i kapitana drużyny, prowadząc zespół do bilansu 68-1 w ciągu kolejnych dwóch lat, by podczas ostatniego roku sięgnąć po mistrzostwo stanowe. W rozgrywkach 1988/1989 zanotował aż 731 zbiórek, co pozostaje rekordem stanu Teksas w każdej z klasyfikacji (ilość zebranych piłek, zbiórki defensywne, ofensywne oraz średnia). Jego końcowe statystyki licealne to skromne około 30 punktów i 20 zbiórek na mecz. Po ukończeniu szkoły średniej, O’Neal podjął decyzję o kontynuowaniu nauki na wydziale biznesowym uniwersytetu Louisiana State.
Przystanek LSU
Ówczesnym trenerem drużyny Tigers był Dale Brown, którego Shaquille poznał kilka lat wcześniej w Europie, konkretnie w niemieckiej miejscowości Wildflecken, gdzie wraz z armią Stanów Zjednoczonych Ameryki stacjonował jego ojciec. Dawniej gwiazdami basketu LSU były takie tuzy, jak: Bob Pettit czy „Pistol Pete” Maravich. Dzisiaj na boiskach NBA obserwujemy wielką nadzieję ligi – Bena Simmonsa. W swoim premierowym sezonie O’Neal kręcił świetne liczby (13.9 punktu, 12 zbiórek i 3.4 bloku na mecz), ale on sam doskonale wiedział, że to nie jest pełen wachlarz jego umiejętności, a już na pewno nie na skalę tak olbrzymiego talentu. Tigers odpadli z turnieju głównego NCAA w drugiej rundzie, ulegając Georgia Tech (94-91). Na drugim roku studiów zasób umiejętności młodziana z Newark eksplodował. Shaq notował średnio: 27.6 punktu, 14.7 zbiórki oraz 5 bloków na spotkanie, zgarniając wyróżnienia dla zawodnika roku przyznawane przez agencje Associated Press oraz United Press International. Ponadto otrzymał nagrodę dla najlepszego gracza konferencji SEC. Niestety, Tigers pożegnali się z marcowym szaleństwem już na pierwszym etapie turnieju, uznając wyższość Connecticut (79-62). Ostatni sezon akademicki to potwierdzenie, że Shaquille O’Neal jest gotów na występy w profesjonalnej koszykówce. Shaq ponownie imponował statystykami: 24.1 punktu, 14 zbiórek i 5.2 bloku na mecz, ale i tym razem jego przygoda z NCAA Tournament zakończyła się stosunkowo szybko, bo w drugiej rundzie (przegrana 89-79 z uniwerkiem Indiany). Nasz bohater podjął decyzję o wzięciu udziału w naborze do najlepszej koszykarskiej ligi świata. Shaquille O’Neal został wybrany z pierwszym numerem draftu NBA w 1992 roku przez Orlando Magic.
W świetle florydzkich jupiterów
Zanim O’Neal na dobre zadomowił się w Orlando, spędził niezwykle istotne lato w Los Angeles, gdzie pobierał nauki u Magica Johnsona. Postęp, jaki poczynił pod okiem słynnego rozgrywającego Lakers, był widoczny gołym okiem już od pierwszych dni debiutanckiego sezonu. W tygodniu otwierającym rozgrywki Shaq otrzymał wyróżnienie dla najlepszego zawodnika konferencji wschodniej, stając się pierwszym graczem, który dokonał tej sztuki. Ta kampania była dla niego fenomenalna. Jego średnie na koniec sezonu prezentowały się naprawdę rewelacyjnie: 23.4 punktu ze skutecznością 56.2% z gry, 13.9 zbiórki oraz 3.5 bloku. Nagrodzono go za ten wybitny sezon pod względem indywidualnym statuetką Rookie of the Year. Ponadto, siłą głosów kibiców, znalazł się w wyjściowej piątce Wschodu na Mecz Gwiazd NBA jako debiutant, co zdarzyło się po raz pierwszy od czasów Michaela Jordana (1985). Magic zakończyli rozgrywki z bilansem 41 zwycięstw i 41 porażek. Był to rezultat o niebo lepszy w porównaniu z poprzednią kampanią (21-61), lecz nadal nie wystarczający na awans do fazy pucharowej. Jack McCallum – dziennikarz Sports Illustrated – korzystał z każdej nadarzającej się okazji, aby krytykować na łamach prasy rządy trenera Orlando, Matta Guokasa. Pewnego razu usłyszał od O’Neala taki oto komentarz do sytuacji:
Musimy pozbyć się Matty’ego z pełnionej funkcji i postawić na jego asystenta – Briana Hilla. On ma zdecydowanie lepszą wizję systemów gry i bez cienia wątpliwości należy mu się ta posada.
Hill przejął stanowisko szkoleniowca Magików, zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami McCalluma. Podczas sezonu 1993/94 Shaquillowi dano wolną rękę. Oddawał więcej rzutów (prawie 20 prób na mecz), poprawił skuteczność (59.9%), co przełożyło się na zdobycze punktowe (29.3 punktu). W ostatniej klasyfikacji ustępował tylko Davidowi Robinsonowi. 20 listopada 1993 roku New Jersey Nets podejmowali Orlando Magic przed własną publicznością. Ten mecz był po prostu legendarny, rzekłbym nawet, że shaqujący! Nasz bohater zaprzeczył prawom grawitacji, pokazał moc klasycznych środkowych, tych z zamierzchłych czasów, zaliczając bardzo skromne triple-double: 24 punkty, 28 zbiórek oraz 15 bloków. Musicie to zobaczyć!
Warto dodać, że w tej kampanii drużynę z Florydy zasilił Anfernee „Penny” Hardaway, wybrany przez Magic z trzecim numerem pierwszej rundy draftu. Na skutki nie trzeba było czekać. Orlando, legitymując się rekordem 50-32, zajęło czwarte miejsce w rozgrywkach zasadniczych, ale Indiana Pacers prędko rozprawili się z nową siłą ligi na etapie pierwszej rundy postseason (3-0).
Kolejny sezon był w wykonaniu podopiecznych Briana Hilla świetny. Hardaway wraz z O’Nealem tworzyli jeden z najlepiej punktujących tandemów NBA (50.2 punktu na mecz), a Magic odnieśli 57 wygranych przy 25 niepowodzeniach. Pozycja lidera konferencji wschodniej przed play-offami do czegoś zobowiązuje, zatem koszykarze Orlando zaczęli dostarczać dowody na to, że zasłużyli na miano najlepszego zespołu w tabeli. Najpierw gładko pokonali Boston Celtics (3-1), potem odprawili z kwitkiem Chicago Bulls (4-2), do których powracał Michael Jordan (wiadomka – kocura nie ma, myszy harcują), by wreszcie uporać się z Indianą Pacers (4-3), biorąc odwet za przegraną fazę posezonową sprzed roku. Finały NBA 1995 to lekcja pokory dla młodych, rozpędzonych, głodnych mistrzowskich pierścieni Magików udzielona przez Houston Rockets, aczkolwiek wynik 4-0 nie do końca odzwierciedla to, co działo się w poszczególnych spotkaniach. Np. mecz numer jeden Rakiety zwyciężyły dopiero po dogrywce. Jeszcze w regulaminowym czasie gry Nick Anderson spudłował cztery próby z linii rzutów osobistych pod rząd, natomiast Kenny Smith trafił zza łuku na 1.6 sekundy przed ostatnią syreną. Później Robert Horry zablokował próbę dystansową Dennisa Scotta, zaś na 0.3 sekundy do końca dodatkowych pięciu minut Clyde Drexler chybił spod kosza, ale na szczęście Teksańczyków na posterunku obecny był Hakeem Olajuwon, który dobił niecelny rzut kolegi. Drugi mecz raczej bez historii, lecz Game3 należał do tych z gatunku „niczego sobie”. Dopiero Horry posłał dagger-trójkę na 14.1 sekundy przed finałem zawodów. Czwarte starcie na pewno zapamiętał na zawsze Shaquille O’Neal. Gdy Olajuwon oddał celną próbę za trzy sprzed nosa Shaqa, nikt nie miał pojęcia, że to doświadczenie zaprocentuje w przyszłości. Filmik poniżej przedstawia gierkę treningową pomiędzy O’Nealem a Jordanem na rozgrzewce poprzedzającej All-Star Game. Polecam!
W następnym sezonie O’Neal opuścił 28 potyczek sezonu regularnego. Pomimo jego absencji, Orlando Magic zanotowali bilans 60 zwycięstw i 22 porażki, więc – jakby na to nie patrzeć – progres. Play-offy szły jak po maśle. Detroit Pistons? 3-0. Do domu! Atlanta Hawks? 4-1. Do domu! Chicago Bulls? 4-0, tyle że na korzyść Byków. Shaqowi pozostały w głowie tylko słowa piosenki: „Na na na na, na na na na – Orlando, goodbye!”.
Era Lakers
Bardzo prawdopodobne, że O’Neal nadal byłby częścią organizacji z Florydy, ale większość ekspertów miała odmienne zdanie. A to, że nie jest wart 115 milionów dolarów, a to że nie szanuje trenera Hilla. Na domiar złego do głosu dochodził Penny Hardaway, który jasno wyrażał opinię, iż to on jest liderem Orlando Magic i nie zgadza się, aby Shaquille zarabiał grubszą kasę niż on. Rozmowy stanęły w martwym punkcie. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie, gdzie reprezentacja USA sięgnęła po złoty medal, „Shaq Diesel” podpisał siedmioletni kontrakt z Los Angeles Lakers, opiewający na sumę 121 milionów baksów. Jak do całej sprawy podchodził sam zainteresowany?
Jestem zmęczony ciągłym słuchaniem wywodów o pieniądzach. Moim jedynym pragnieniem jest gra w koszykówkę, popijanie Pepsi, wkładanie Reeboków.
Shaq nie pograł sobie w nowych barwach zbyt długo, ponieważ jego sezon wyhamował uraz. Do składu dołączył jegomość, którego nazwisko nic wam nie powie – Kobe Bryant. Taki młody chłopaczek, wybrany przez Charlotte Hornets i przehandlowany do Lakers za paczkę fajek, czyli Vlade Divaca. Wprawdzie Jeziorowcy znaleźli się w drabince playoffów, lecz odpadli na etapie półfinałów konferencji zachodniej, przegrywając z Utah Jazz w pięciu meczach. Aha, zapomniałbym. Pierwsza poważna rozróba O’Neala z Dennisem Rodmanem, 17 grudnia 1996 roku:
Środkowy Los Angeles został zawieszony, a później skwitował temat w swoim stylu:
Inną kwestią jest „być mocnym w gębie”, jeszcze inną „być twardzielem”.
Lata 1998, 1999 to żegnanie się z rozgrywkami posezonowymi odpowiednio: w finałach konferencji zachodniej z Utah Jazz (4-0) oraz półfinałach z San Antonio Spurs (4-0). W kampanii 1999/2000 miał miejsce przełom. Schedę po Kurcie Rambisie przejął wcześniejszy szkoleniowiec Chicago Bulls, „Master Zen” – Phil Jackson. Wśród zawodników, oprócz Shaqa, można było dostrzec znamienite postaci: Kobe Bryanta, Glena Rice’a, Rona Harpera, Roberta Horry’ego czy aktualnego trenera Cleveland Cavaliers (tak przypuszczają co poniektórzy) Tyronna Lue. 6 marca 2000 roku „Wielki Arystoteles” rozegrał zawody życia, uzyskując 61 oczek i 28 zbiórek.
O’Neal zaliczał statystyki na poziomie: 29.7 punktu, 13.6 zbiórki, 3.8 asysty oraz 3 bloki na mecz, dzięki czemu został uhonorowany pierwszą w karierze – i jak się w późniejszych latach okazało jedyną – nagrodą MVP sezonu zasadniczego. Jeziorowcy wygrali 67 spotkań, ustępując pola oponentom w zaledwie 15 starciach i przed rozpoczęciem playo-ffów byli absolutnymi faworytami do tytułu mistrzowskiego. Nie zawiedli. Eliminowali z fazy pucharowej: Sacramento Kings (3-2), Phoenix Suns (4-1)… I tutaj zatrzymam się na chwilę, bo chociaż Chuck już nie grał dla Słońc, to jednak miał z nimi wiele wspólnego. Charles Barkley i Shaquille O’Neal. Dziś kumple ze stacji TNT, a kiedyś? Ha! Zadziorni jak koguty! Szczepa odbyła się 10 listopada 1999 roku, gdy Barkley grał dla Houston Rockets.
Następnie Lakersi pokonali Portland Trail Blazers (4-3), zaś w NBA Finals ograli Indianę Pacers (4-2), którą prowadził wówczas Larry Bird. Shaq został wybrany najbardziej wartościowym graczem rywalizacji z ekipą z Indianapolis. Jego indywidualne osiągnięcia do dziś przeczą zdrowemu rozsądkowi: 38 punktów, 16.7 zbiórki, 2.7 bloku na spotkanie.
Dwa kolejne sezony to kontrolowane panowanie drużyny z Miasta Aniołów. Larry O’Brien NBA Championship Trophy dwukrotnie padło łupem Jeziorowców. Najpierw w 2001 roku, w którym zwyciężyli 15 meczów play-offów, ponosząc porażkę tylko w jednym pojedynku finałowym z zespołem Philadelphii 76ers, o czym pisałem nieco więcej przy okazji artykułu na temat Allena Iversona. Dodam tylko, że w trzecim meczu rywalizacji O’Neal wyleciał z boiska za sześć przewinień i niesłychany flop Dikembe Mutombo, który w tamtym sezonie został uznany najlepszym defensorem ligi. Shaq nie mógł przejść obok tej kwestii obojętnie:
Nie sądziłem, że najlepszy obrońca NBA będzie udawał i grał jak aktoreczka. Dziwne, że sędziowie dają się nabierać na tak tanie chwyty. Okryli się wstydem. Skoro jest najlepszym defensorem, to niech nie flopuje i nie płacze za każdym razem, gdy go dotknę. Niech pokaże, że jest mężczyzną i stanie do równej walki.
W 2002 roku koszykarze spod znaku purpury i złota nie dali najmniejszych szans ekipie New Jersey Nets (4-0). Nikt nie spodziewał się, że wkrótce rozpoczną się problemy w znakomicie naoliwionej maszynie Phila Jacksona.
Odpadnięcie w półfinałach konferencji z San Antonio Spurs (4-2) w 2003 roku oraz przegrane NBA Finals 2004 z Detroit Pistons (4-1), jasno określały, że nie wszystkie instrumenty stroją w orkiestrze Los Angeles. Nasilał się konflikt na linii Shaq-Kobe-Kupchak. Wtedy wiadomo już było, że polecą głowy. Atmosferę podgrzewał Tex Winter – asystent trenera Phila Jacksona – obwiniając O’Neala o przerżniętą serię z Tłokami:
Shaq pokonał sam siebie przeciwko Detroit. Grał zbyt pasywnie, miał tylko jeden wielki mecz. Jego zawsze interesuje wyłącznie zdobywanie punktów, ale w ogóle nie koncentruje się na grze po bronionej stronie parkietu i zbiórkach.
Mitch Kupchak, generalny menadżer Lakers, oświadczył, iż dni Shaquilla w Mieście Aniołów są raczej policzone. Niedługo po tym, na prośbę Jerry’ego Bussa, z funkcji szkoleniowca zwolniono Jaxa i ponoć rozpoczęto negocjacje, w których brał udział Mike Krzyzewski, co dość wymownie podsumował nasz bohater:
Lakers rozwiązali umowę z Philem Jacksonem i chcą, żeby trenerem był Mike Krzyzewski? To tak, jakbyś był mężem Jennifer Lopez, po czym porzuciłbyś ją dla otyłej baby, która waży dwieście kilogramów.
Finalnie swoje zainteresowanie usługami O’Neala wyraził zarząd Miami Heat. Tym sposobem 14 lipca 2004 roku Shaquille O’Neal stał się elementem wymiany, na mocy której powędrował na Florydę, a szeregi Los Angeles Lakers zasilili: Caron Butler, Lamar Odom oraz Brian Grant. Jako bonus Jeziorowcy otrzymali pick pierwszej rundy draftu (Jordan Farmar, 2006). „Wielki Arystoteles” pięknie skwitował całą sprawę podczas wygłaszania przemowy przy okazji włączenia go do zastępów Galerii Sław Koszykówki:
Kobe Bryant – człowiek, który zmobilizował mnie do ciężkiej pracy i pomógł wygrać trzy mistrzowskie tytuły z rzędu. Ale również przyłożył rękę do odsunięcia mnie od drużyny i przyczynił się do mojego transferu do Miami. Dzięki.
Kit czy Heat?
Penny, Kobe, D-Wade. Różnica pomiędzy wymienioną trójką to trylogia „Ojca Chrzestnego”. Pierwszy to Alfredo, który nigdy nie był gotów, żeby zdobyć władzę. Drugi to Sonny, który był gotów na wszystko, żeby tylko być bossem. Trzeci to Michael, któremu – jak pewnie pamiętacie – Don Vito oddaje władzę. Nie mam problemu, żeby przekazać władzę Dwyane’owi.
Tymi słowami „Shaq Attack” przywitał się z dziennikarzami, kibicami Heat i nowymi kolegami z drużyny podczas jednej z pierwszych konferencji prasowych. Te słowa były oznaką szacunku do osoby młodego Wade’a. Przyszedłem tu, aby ci pomóc. Ty jesteś liderem, ja mogę być tylko brakującym elementem zespołu, kamratem na twym koszykarskim szlaku, wiodącym na szczyt. Takie podejście się ceni. O’Neal chciał stworzyć kolektyw i wspólnymi siłami utrzeć nosa organizacji Lakers. Powrót Shaqa do LA w trykocie Miami zgromadził ogromną ilość odbiorców przed ekranami telewizorów. Nie tylko w USA, ale we wszystkich krajach, które transmitowały to wydarzenie.
„Wielki Arystoteles” traktował Dwyane’a jak brata i nadał mu przydomek „Flash”. Miami Heat pod wodzą Stana Van Gundy’ego ukończyli rozgrywki sezonu regularnego 2004/05 z najlepszym rekordem na Wschodzie (59-23) i pierwszą lokatą w tabeli konferencji, jednak w play-offach nie sprostali do końca oczekiwaniom ekspertów. Gładko poradzili sobie z New Jersey Nets (4-0) oraz z Washington Wizards (4-0), ale polegli po zaciętej siedmiomeczowej batalii przeciwko Detroit Pistons w ECF.
Kampania 2005/06 wcale nie wyglądała różowo dla drużyny z Florydy. Bilans 11-10 po rozegraniu 21 starć nie powalał na kolana. Podjęto decyzję o rozwiązaniu umowy z Van Gundym i postawiono na wspaniałego stratega, menadżera generalnego, trenera Pata Rileya. Strzał w dziesiątkę! Na 61 pozostałych potyczek Heat wygrali aż 41, efektem czego było rozstawienie na drugiej pozycji w postseason. Tam stoczyli dość trudne bitwy w pierwszej rundzie z Chicago Bulls (4-2), a także w finałach Wschodu przeciwko Detroit Pistons (4-2). W półfinałach bez większych problemów pokonali New Jersey Nets (4-1). Podczas finałów NBA 2006, gdzie w roli rywali Miami wystąpili Dallas Mavericks, byliśmy świadkami poetyckiego współzawodnictwa. Pierwsze dwa zwycięstwa powędrowały na konto Mavs i to oni byli w o niebo lepszej sytuacji przed następnymi pojedynkami, lecz wtedy D-Wade włączył tryb MVP. Zniwelowanie trzynastopunktowej przewagi w trakcie ostatnich sześciu minut meczu numer trzy, celna próba Gary’ego Paytona na 9.3 sekundy przed upływem regulaminowego czasu gry, pudło Dirka Nowitzkiego z linii rzutów wolnych. Game4, gdzie wynik przed rozpoczęciem finałowej ćwiartki był sprawą otwartą, ale Żar zwyciężył ten fragment, ograniczając poczynania oponentów do zaledwie 7 oczek. Piąte starcie, w którym o rezultacie decydowała dogrywka. I szósty mecz, czyli potwierdzenie kosmicznej formy „Flasha”. Działo się, oj działo. Z drugiej strony – cóż to była za drużyna! Aż pozwolę sobie przytoczyć niektóre nazwiska: Shaquille O’Neal, Dwyane Wade, Antoine Walker, Jason Williams, James Posey, Udonis Haslem, Alonzo Mourning, Gary Payton. Ci wszyscy ludzie dostarczyli nam cudownych emocji, a „Shaq Diesel” mógł cieszyć się czwartym mistrzowskim pierścieniem. To bez wątpienia nie był kit, nikt nam go nie wcisnął. To był sen na jawie, jawa we śnie. Marzenie, z którego żaden sympatyk basketu nie chce się budzić. Przeżyjmy to jeszcze raz, ku pokrzepieniu serc.
Nasz bohater opuścił 35 spotkań sezonu 2006/07, w którym nabawił się kontuzji kolana. Kolejne rozgrywki były napiętnowane dalszymi zmaganiami z urazem, a Heat zanotowali fatalną serię piętnastu porażek z rzędu. Pat Riley nie wierzył w słabe zdrowie „Wielkiego Arystotelesa”, myśląc że ten najzwyczajniej w świecie symuluje. Podczas treningu w lutym 2008 roku doszło do zwarcia pomiędzy szkoleniowcem a Shaqiem. Gdy Jason Williams spóźnił się na zajęcia, został z nich wyrzucony przez Rileya. Obaj panowie krzyczeli na siebie twarzą w twarz. Wówczas do akcji wkroczył O’Neal, który uderzył trenera w klatkę piersiową i otwartą dłonią trzasnął w wygrażający palec Pata. Niedługo po tym zajściu Riley zadecydował o wymianie wielkoluda z Newark. Shaquille przeniósł się do Phoenix Suns, w zamian zespół z Florydy otrzymał Shawna Mariona oraz Marcusa Banksa. Co najbardziej zabolało Shaqa?
Najbardziej cierpiałem z powodu postawy Dwyane’a Wade’a. Oczywiście, w naszych relacjach nic się nie zmieniło, nawet nie jestem rozczarowany tym, że nie ujął się za mną w tamtym okresie.
Jestem spełniony, odcinam kupony – mógłby powiedzieć O’Neal. Jako zawodnik Suns jeszcze raz zagrał w Meczu Gwiazd. Później do CV dopisał epizody w Boston Celtics i Cleveland Cavaliers. Pomimo, że szału nie było, kilka jego akcji z LeBronem Jamesem warto zakodować w pamięci.
Pogromca tablic
Zawsze zastanawiałem się, co by było, gdyby przyszło mi grać jeden na jeden przeciwko Shaqowi? Pewnie na sam widok człowieka tak kolosalnych rozmiarów miałbym pełne portki, nie mówiąc nawet o jakimkolwiek konkurowaniu. Starcie Dawida z Goliatem w tym przypadku to pikuś, małe piwo, historia bez historii, jednak jako osoba z krwi i kości mógłbym stawić czoła O’Nealowi i wykorzystać sześć fauli w zawrotnym tempie. Nie wyszedłbym z tego pojedynku zwycięsko, ale przynajmniej z twarzą. Co tam, że obitą. Jakie szanse miały tablice lub kosze, które Shaquille traktował bezlitośnie? Ano, żadnych. Poniżej kompilacja jego (roz)kosznych ofiar.
Śmieszkowanie na ekranie
„Wielki Arystoteles” kojarzy nam się głównie z wygłupami, nierzadko robieniem z siebie krotochwilnego idioty. Śmiem pokusić się o twierdzenie, że gdyby powierzono mu prowadzenie „Familiady”, i opowiedziałby najmniej śmieszny suchar przygotowany przez Karola Strasburgera, to – chcąc nie chcąc – pospadalibyśmy z foteli, zaś entuzjazm widzów w studio oraz beka ludzi zgromadzonych przed telewizorami, niosłyby się przez całą Europę. Shaquille uwielbiał tańcować, czy to z grupą Jabbawockeez…
…czy z kumplami po fachu:
Kochał również rzuty wolne, zapominając o tym, że trzeba wykonać dwie próby…
…oraz potrafił zagrać alley-oopa o tablicę, wznawiając piłkę z charity stripe:
Czuł nierozerwalną więź z publicznością, nurkując w tłum, jakby pragnął objąć wszystkich…
…albo gdy gracze siedzący na ławce rezerwowych Phoenix Suns ewakuowali się ze swoich miejsc, widząc nadciągającego O’Neala:
Swoją drogą, Shaquille dokonał biblijnego aktu rozstąpienia wód morza Słonecznego. Wcześniej ta sztuka powiodła się wyłącznie jednej osobie, wprawdzie z innym morzem, lecz – mimo wszystko – punkty zostają zaliczone. Goaltending. „Superman” jest reinkarnacją Mojżesza, nie ma to tamto. Ciach temat!
Barbecue Pierogi Alert!
Jesteśmy Polakami, więc sami rozumiecie, że w tekście nie mogło zabraknąć wzmianki na temat „grillowanych pierogów”. Druga runda play-offów, Washington Wizards mierzą się z Indianą Pacers, a Marcin Gortat rozgrywa najlepszy mecz w karierze. Zalicza 31 punktów oraz 16 zbiórek, dodatkowo deklasując Roya Hibberta. Pamiętacie?
Najpierw „Shaq Diesel” podsumował występ naszego rodaka w pierwszej połowie spotkania, po czym – podkreślając swoją wiedzę kulinarną, którą zresztą zdyskredytowała ekipa TNT – rzekł:
Pierogi to kiełbasa. To informacja dla takich głupków jak Chuck.
Wszystko wyjaśniło się w pomeczowym wywiadzie z Gortatem, który na co dzień jest sąsiadem O’Neala z Orlando. Trzeba przyznać, że panowie mieli niezły ubaw. Podczas następnej transmisji do studia TNT zawitały polskie przysmaki z pierogami i piwem na czele.
LaVar Troll
LaVar Ball jest znany ze szczekania na lewo i prawo. Zaczepia legendy basketu, obwieszczając całemu światu, że jego syn będzie najlepszym graczem w historii. O tym, co sądzi w kwestii LaVara znany i lubiany Charles Barkley pisałem tutaj, dorzucając odrobinę własnych przemyśleń. Wróćmy do meritum. Dziennikarze zadali Ballowi seniorowi pytanie, kto byłby lepszy w potyczce jeden na jeden: syn Shaqa – Shareef, czy jego potomek – LaMelo? LaVar zadrwił sobie z tego, komunikując, że nie widzi możliwości dopuszczenia do takiego pojedynku, ale jeśli by do niego doszło, to wraz z synem bez najmniejszego trudu pokonaliby O’Nealów. Shaquille nie kazał długo czekać na odpowiedź, zamieszczając na Instagramie filmik, podczas emisji którego ma na głowie perukę i giba się w rytmie muzyki. Pod spodem znalazł się wpis następującej treści:
Jeśli LaVar mnie pokona, przykleję sobie tą perukę na zawsze. Jest tylko jedna marka Big Baller i jest to marka Shaqa. Daj spokój, stary. Trafiałem więcej osobistych w jednym meczu niż ty zdobywałeś punktów, panie „2.2 na mecz”.
Jak to się w skrócie mówi, po celnie wyprowadzonym ciosie kończącym: Dziękuję, dobranoc!
Poczucie humoru
Nie sposób spamiętać wszystkich wypowiedzi, którymi Shaquille O’Neal kreował szeroki uśmiech na naszych twarzach, wywoływał salwy śmiechu nie do opanowania wśród nas – sympatyków koszykówki, dzięki czemu zapominaliśmy o trudach i znojach dnia powszedniego. Po prostu to czynił, zresztą wciąż czyni to z gracją, niczym wytrawny komik. Potrafi zaaplikować nam zastrzyk pozytywnej energii. Myśmy przystali na jego warunki i myślę, że teraz zwracam się do niego z prośbą we własnym imieniu, jak i fanów basketu na całym świecie: Shaq, stary, baw nas jak najdłużej! Poniżej garść cytatów mistrza ciętej riposty, erudyty dowcipu, żywej legendy sarkazmu, chodzącej encyklopedii autoironii. Shaq Attack!
„Nasz atak jest jak twierdzenie Pitagorasa. Nie ma na to odpowiedzi”.
„Jeśli zakończysz sezon z bilansem 72-11 i nie zdobędziesz mistrzostwa, to nic nie znaczy. Chociaż nie, coś to znaczy. Że oszukiwałeś i rozegrałeś o jeden mecz za dużo”.
„Gdybym wyliczyć mój procent rzutów spod samego kosza, wyszłoby 67%. Nie wierzycie? Sprawdźcie w googlach”.
„Spędziłem w NBA siedemnaście lat, z czego w sumie trzy lata opuściłem przez kontuzje. Czyli jak sobie policzycie, zostały mi jeszcze trzy lata gry”.
„Skupiamy się na całym cieście, nie tylko na jednym kawałku. Kawałek jest dobry, ale nie zrobisz się od niego gruby. A my chcemy być grubi”.
„Gdyby był ktoś taki, jak mistrz świata w zmywaniu naczyń, pokonałbym go”.
„Kobe zawsze chciał być bohaterem. Ale jak mówi stare porzekadło – Bohater jest niczym, tylko kanapką”.
„Owszem, jadłem wczoraj wieczorem kurczaka z ryżem. Lepszy byłby z tłuszczykiem, ale tłuszczyk jest tuczący, a ja jestem na diecie”. [w kwestii Glena Rice’a]
„To, że wyjąłeś coś gorącego z mikrofalówki, nie oznacza, że to coś pozostanie gorące na zawsze. Wiem co mówię, robię sobie bajgle na śniadanie”.
„Gdybym był malarzem, nazywalibyście mnie Shaqcasso”.
„Są ludzie, którzy nie mogą się doczekać, kiedy dotrą na szczyt. Idą na skróty, żeby pozyskać władzę. Np. Sonny Corleone chciał się znaleźć na szczycie zbyt szybko. Więc ojciec chrzestny powiedział mu: „Wiesz chłopie, to ja jestem gwiazdą”. Tak samo jest ze mną. I to właśnie próbowałem przekazać temu, jak on tam się nazywa?”. [na temat Kobe Bryanta].
„Jestem starszym konsultantem, nie muszę tu przychodzić i przejmować władzy. To jak w filmie karate, gdzie młodzi chłopcy przychodzą do starszego pana z brodą, który każe im robić te różne dziwne rzeczy, żeby mogli przejść na wyższy poziom. I ja jestem właśnie takim facetem z długą brodą”. [o mentorowaniu w Phoenix Suns]
„Powiedziałem żonie, że jestem NBA-owską Halle Berry. Wszyscy mnie pragną. Wszyscy”.
„Gdybym wypił przed meczem piwo, byłbym pijany. Nie wierzę w gdyby”.
„Jestem najgorszym studentem jogi w historii jogi”.
„Jestem Supermanem. Jedyną rzeczą, która może zabić Supermana jest Krypton. Ale Krypton nie istnieje”.
„Kiedy Corvetta pędzi prosto na mur, wiecie co się stanie. Kobe jest Corvettą, ja jestem murem”.
„Jeśli chodzi o podpisywanie kontraktów, to nie wezmę od kogoś BMW, jeśli ktoś inny chce mi podarować Maybacha”.
„Nie próbujcie ze mną pogrywać. Jestem jak papier toaletowy, pampersy i pasta do zębów. Już udowodniłem, że jestem skuteczny”.
„Mam cudowną żonę, wspaniałą rodzinę, wielu przyjaciół, mnóstwo pieniędzy, mam Ferrari, z którego zdarłem właśnie górę i przerobiłem na kabrioleta, te wszystkie pierścienie mistrzowskie, dwie posiadłości nad wodą i magisterium ze sprawiedliwości karnej. Jestem policjantem i jeszcze jestem przystojny. I myślę sobie, że to iż rzucam wolne ze skutecznością 40% jest znakiem od Boga, który chce powiedzieć, że nikt nie jest doskonały. Gdybym trafiał 90%, to nie byłoby w porządku”.
„Jaka jest różnica między seksem a miłością? Seks jest formą sztuki, a miłość to dbanie o osobę, z którą tworzysz to dzieło sztuki”.
„Nie wiem, jak to jest prosić o rękę. Nie prosiłem. To żona poprosiła mnie”.
„Jestem jak podatek. Musisz mnie opłacić”.
„Jestem jedynym centrem, który patrzy na innych centrów i myśli sobie: „To grillowany kurczak?”.
„Erick Dampier byłby dominatorem, gdyby grał w WNBA”.
„Nie boję się Sacramento Queens”.
„Kiedyś rzuciłem 40 czy 50 punktów, robiąc wsady nad Shawnem Bradleyem. Mecz się kończy, on przychodzi z rodziną i mówi: „To moja żona, może zrobić sobie z tobą zdjęcie?”. Uśmiecham się, robimy zdjęcie, i jest mi głupio, że tyle razy wziąłem go na plakat”.
„Nigdy nie zajmuję się problemem. Zajmuję się rozwiązaniem”.
„Trudno jest mi być symbolem seksu NBA, ale ktoś musi”.
„Jestem ostatnim z rodu Russellów i Chamberlainów”.
„Nie chcę dorosnąć. Jestem jak Piotruś Pan. Dorośli mają problemy, a ja chcę być szczęśliwy”.
„Przyznaję się do zażywania środków dopingujących. Płatki śniadaniowe zmieszane z płatkami owocowymi i bananem. Proszę, nie próbujcie mnie oceniać”.
„Mam trzech synów i kiedy wchodzę do nich do pokoju, nie ma tam żadnych plakatów ze mną. Jest D-Wade, T-Mac i LeBron”.
„Nie noszę kostiumu ani majtek, ani stringów. No dobra – może czasem stringi”.
Drodzy czytelnicy, kto ma zostać bohaterem następnego Trash Talkera? Ron Artest czy Isiah Thomas? Na wasze głosy w komentarzach czekam do wtorku wieczorem. Pozdrawiam!
17 Komentarze
Andrzej
Poczucie humoru to on rzeczywiście ma, ale dystansu do siebie żadnego. Nieciekawy gość.
Mateusz Połuszańczyk
Faktycznie. Ktoś kto mówi na koniec kariery: „I’m going to miss the competition, the camaraderie, the friendship, the fans, joking with the media. And I’m really going to miss the free throws”. Czyli w wolnym tłumaczeniu: „Będzie mi brakowało rywalizacji, koleżeńskości, przyjaźni, kibiców, żartów z mediami. I naprawdę będę tęsknił za rzutami osobistymi”. Takiemu, który wytyka własne ułomności, to musi brakować dystansu. Też mnie nie interesuje, ale bawi. Pokładowego! 🙂
Andrzej
Zobacz wywiad z Ali G lub ostatnią spinę z Barkleyem. To co sam mówi kiedy i gdzie chce to łatwa sprawa, ale spróbuj sobie z niego zażartować, albo się z nim nie zgadzać. Oczywiście możesz mieć inną opinię. Pozdrawiam.
Mateusz Połuszańczyk
Andrzeju, ostatnie zdanie to miód na moje serce – „możesz mieć inną opinię”. W tym temacie całkowicie się z Tobą zgadzam. Każdy powinien posiadać własne zdanie w danej kwestii. Raduje mnie, że mam takich odbiorców. Dziękuję. 🙂
Andrzej
W końcu prawie wszystko to tylko opinia 😉
LD
Szacuken za tekst.
Mateusz Połuszańczyk
Dziękuję, dobre słowo zawsze mile widziane i motywujące. 😉
SuiEtkar
Bardzo dobry tekst, poprosimy więcej 🙂
Mateusz Połuszańczyk
Będzie więcej, tylko proszę dokonać wyboru. 🙂
airball
Przypomniała mi się ulubiona reklama z nim. 5-iu Shaqów na 5-iu Shaqów.
Poproszę Pokój Światowy i jego wjazdy na hale o 10 wieczór, aby potrenować rzuty.
Mateusz Połuszańczyk
Także optuję za Ronem. Głos zaliczony! 🙂
cynik
Niektóre jego cytaty pozwalają. Rozwalił mnie ten o Dampierze ;-). Dobry tekst. Następny Thomas. Mój pierwszy ulubiony zawodnik.
Mateusz Połuszańczyk
Nie na darmo zwą go „Wielkim Arystotelesem”. 😉
Dawid
Shaq z wysoką etyką pracy, to by dopiero było. Thomasa poproszę.
Mateusz Połuszańczyk
Dawid, Thomas to ze mną na ryby jeździ, gdzie on próbuje łowić, a ja skrobię. Bądź co bądź – żaden z nas nie ma wędki. 😀
Forto
Z Thomasem zaczynałem lubieć koszykówkę, potem uwielbiałem Shaqa. Wybieram IT do następnego artykułu.
Co do Shaqa, to sposób w jaki dominował 3 finals był niesamowity. Szkoda, że Lakers się posypali od środka. Na mój gust Kobe za szybko chciał przejąć liderowanie. Drużyna mogła wygrać jeszcze wiele razy ligę.
Szkoda Malonea, który grał świetnie mimo swojego wieku.
Po latach Shaq i Kobe doszli do porozumienia. Szkoda, że tak późno, a nie na boisku.
No i te łamane tablice Shaqa. Poezja.
Mateusz Połuszańczyk
Kobe to kawał drania w tej kwestii, aczkolwiek szykuję również propozycję wyboru Bryanta w „Trash Talkerze”. Tak, żeby mieć na względzie historię zaprzepaszczonych Lakersów tamtego okresu z innej perspektywy. 🙂 Póki co jednak skoncentrujmy się na aktualnym głosowaniu. Wynik 3-1 na korzyść Thomasa.