NBA od kuchni: Człowiek, który przewidział własną śmierć
Był maszyną do zdobywania punktów, człowiekiem orkiestrą. Miał do tego stopnia niesamowite zagrywki i podania, że ludzie często mówili o nim „biały Harlem-Globetrotter”. Dopiero w ostatnim roku jego kariery w NBA wprowadzono linię za trzy punkty i kto wie, jak naprawdę dużo zdobyłby oczek, gdyby ta zmiana zadziała się wcześniej. Niezwykle utalentowany gracz, one-man show, ekscentryk. Człowiek, który przewidział własną śmierć. Pete Maravich.
W 1974 roku powiedział w wywiadzie: „Nie chcę grać 10 lat w NBA i potem umrzeć na zawał w wieku 40 lat”.
Jak później miało się okazać, te słowa były prorocze. Po ośmiu latach od przejścia na koszykarską emeryturę, dokładnie 5go stycznia 1988 roku, Pistol Pete grał sparing w Pasadenie. Nieoczekiwanie upadł na ziemię, stracił przytomność i zmarł. Ponoć na mniej niż minutę przed incydentem miał powiedzieć Jamesowi Dobsonowi, który zaprosił go do Pasadeny: „Czuję się świetnie. Czuję się po prostu świetnie”. Maravich zmarł dokładnie w wieku 40 latu, dokładnie po tym, jak rozegrał 10 sezonów w NBA. Powodem zgonu była wrodzona wada serca, o której koszykarz nie miał zielonego pojęcia udzielając tego pamiętnego wywiadu.
Andy Nuzzo, który przeprowadzał rozmowę z Maravichem w 1974 roku tak wspomina śmierć Pistol Pete’a:
„To jest trochę przerażające. Ten artykuł leżał na moim biurku, gdy przyszedłem do pracy. Czytałem go i czytałem i nie mogłem w to uwierzyć. Wszystko się zgadzało.”
Fragment artykułu z gazety Star News, 7 stycznia 1988
Maravich był niezwykle barwną postacią. Poza niesamowitymi umiejętnościami koszykarskimi był ciekawą personą, o której zdołano już napisać wiele książek.
Miał olewcze podejście do życia. W młodości nie chciał się uczyć, szybko tracił zapał do zainteresowań i często chodził pijany, żeby trochę sobie ulżyć. Trudno mu też było pogodzić się z zakończeniem kariery, która spowodowana była nawracającą kontuzją kolana. Jak sam mówił: „Jednego dnia grałem i rzucałem 38 punktów, drugiego – zrezygnowałem z koszykówki. To tak, jakbym był ćpunem, który właśnie przestał brać heroinę.”
Zaraz po zakończeniu kariery zamknął się całkowicie na świat. Spędzał wiele czasu z 1.5 rocznym synem, Jaesonem, z którym potrafił godzinami układać puzzle przeznaczone dla dzieci od lat trzech. Odrzucił wszystkie propozycje wywiadów oraz wystąpień w reklamach, które z pewnością przyniosłyby niezłą sumę, sądząc po tym, jak rozpoznawalną postacią był Maravich. Zmienił też dietę na wegańską, a nawet raz przez 25 dni żył tylko na wodzie i świeżo wyciskanym soku pomarańczowym.
Cały czas testował siebie i znajdował nowe zainteresowania. Zaczął parać się medytacją, reinkarnacją, ćwiczył jogę, interesował się życiem pozaziemskim i UFO. Żona Maravicha obserwowała, jak Pete się zmienia i jak próbuje nieustannie znaleźć sens życia. Były zawodnik NBA zaczął przejawiać kompulsywne zachowania – zwracał uwagę na najmniejsze paprochy, odkurzał kilka razy w tygodniu, zawzięcie szorował plamy. W pewnym momencie pojawiły się myśli samobójcze, ale na szczęście nie było nawet blisko tragedii.
Spokój odnalazł w wierze. Pewnej nocy nie mógł spać i przekręcał się z boku na bok. Odtwarzał w swej głowie wszystkie sytuacje, które się wydarzyły w jego życiu i odcisnęły na nim piętno. Wypadek samochody, z którego cudem wyszedł cało. Matkę, która miała problem z alkoholem i popełniła samobójstwo. Chrześcijański obóz i wybrzmiewający przez trzy dni gospel, na który Maravich wcale nie chciał się otworzyć. Te retrospekcje klatka po klatce nie miały końca i – jak wspominał Pistol Pete – nagle zerwał się z łóżka na kolana i zaczął się modlić. Ponoć miał usłyszeć głos, mówiący: „Bądź silny. Wznieś w górę swe serce”.
Jak wspomina Maravich, to był dla niego moment oczyszczenia. Pierwszy raz w życiu poczuł się szczęśliwy. Kilka lat przed śmiercią powiedział:
„Chcę być zapamiętany jako chrześcijanin. Jako osoba, która Jemu [Jezusowi] służy, a nie koszykarz.”
31 lat po śmierci Pete Maravicha my pamiętamy go jako fenomenalnego zawodnika, który potrafił robić niesamowite rzeczy z piłką. W NBA rozegrał 658 meczów, notując średnio 24.2 punkty i 5.4 asysty. Występował w trzech drużynach. W latach 1970-74 w Atlanta Hawks, w 1974-79 grał dla New Orleans Jazz, a ostatni rok kariery spędził w Boston Celtics. Na rok przed śmiercią, w 1987 roku, dołączył do Hall of Fame. 5 stycznia 1988 roku zmarł wskutek zatrzymania akcji serca.
2 Komentarze
cynik
Narobiłaś mi apetytu tym artykułem. Teraz nie masz wyjścia, musisz napisać o nim więcej 😉
Marek
Dokładnie. Ciekawy początek, więc zostałem zmuszony do zebrania większej ilości informacji.
Nie był nigdy mistrzem NBA 🙁
I niby dwa kluby – Atlanta i Utah zastrzegły jego nr.