Overtime: Vince Carter nie wraca do domu

Marta Kiszko Felietony Overtime Strona Główna 6

24 czerwca 1998 roku to dla mnie jedna z ważniejszych dat w historii amerykańskiej koszykówki. Wybrany z piątym numerem draftu Vince Carter wchodzi na scenę i odbiera gratulacje od komisarza ligi Davida Sterna (niedawno Majlosz pisał o tej barwnej postaci tutaj) – przyszły król wsadów jest nowym nabytkiem Golden State Warriors. Chwilę później okazuje się, że ekipa z Golden State zamieniła się z ekipą z Raptors zawodnikami dorzucając jeszcze do dealu gotówkę i tak Vince Carter stał się jednak graczem Kanadyjczyków. Dołączył do drużyny, w której grał jego kuzyn – nawiasem mówiąc: kolejny wybitny koszykarz – Tracy McGrady.

Nie chcę opisywać jego kariery – mamy tu redaktorów, którzy lubują się retro baskecie. Historię tego gracza zostawiam im do opisania. Potraktujcie ten tekst jako coś ultra subiektywnego – w końcu Carter to jeden z moich ulubionych zawodników „of all time”.

Air Canada nie ma żadnego pierścienia, więc tym bardziej dziwi to, że w dobie ring-chaserów nie postawił jednak na powrót do… domu. O ile w ogóle można mówić o Bay Area jako domie. Carter nie zagrał w ich barwach ani jednego meczu. Niemniej jednak, gdyby finalnie występował w trykocie GSW, to nic by mnie tak nie ucieszyło w przyszłym sezonie jak kolejny misiek na koncie Wojowników.

Carter za pośrednictwem mediów wysyłał różne sygnały. W wywiadzie dla ESPN nie wykluczył chęci dołączenia do Warriors mówiąc:

Jestem otwarty na to. Chcę wygrywać. Chcę grać w koszykówkę i zrović coś podobnego do tego, co zrobił Kevin Durant. Chcę zrobić to dla swojej drużyny – wyjść na parkiet i pokazać, że wciąż potrafię grać.

Natomiast w rozmowie z SI stanowczo dał do zrozumenia, że nie goni za pierścieniem:

Gonitwa za pierścieniem to nie moja rzecz. Nie zadwonię do drużyny i nie będę sprawdzać czy mógłbym zagrać w dla drużyny tylko dla samego faktu bycia jej częścią.

Czy Vince Carter pasowałby do Warriors? Pytanie retoryczne… Mając 40 lat na karku, nadal zdarza mu się ośmieszać młodzież. Choć na pewno trzeba byłoby wziąć pod uwagę to, że w rotacji jest jeszcze Andre Igoudala grający na tej samej pozycji, Steve Kerr znalazłby rozwiązanie na to, jak wykorzystać umiejętności zawodnika. Air Canada na pewno nie chciałby być graczem trzeciego unitu, ale znając jego wszechstronność – możliwość gry na pozycji obrońcy lub skrzydłowego – mógłby się dostosować i grać u boku Andre. W Memphis dostawał średnio 24 minuty na mecz notując 8.0 punktów i 3.1 zbiórki. Rozegrał 73 mecze, z czego 15 rozpoczynał w pierwszej piątce. Całkiem niezły wynik jak na 40-latka, prawda? W Warriors nie miałby aż tylu minut na parkiecie, ale niewątpliwie przyczyniałby się do potencjalnych wygranych meczów. Vince wspomógłby GSW także zza łuku. Ponad połowa prób w zeszłym sezonie to rzuty typu „catch and shoot”.

W ogóle ciekawie byłoby zobaczyć go na parkiecie razem z Currym. Carter grał trzy sezony w Raptors z ojcem Stepha, Dellem Curry. Podobno zdarzały mu się pojedynki jeden na jeden z obecnym gwiazdorem GSW zanim trafił do NBA.

Na ten moment i tak jest to nierealne. Vince Carter postanowił zasilić szeregi Sacrameno Kings jako role player wychodzący na parkiet z ławki. Zawodnik będzie mentorem dla młodego składu Kings, w którym nie brakuje talentu. Z jednej strony jest mi szalenie szkoda, że nie doszło do porozumienia między nim i Golden State Warriors. Może nawet nie było żadnych rozmów w tym kierunku? Tak czy inaczej, nie ma zawodnika w lidze, któremu życzyłabym pierścienia tak życzę Carterowi. Z drugiej strony, jeśli Vince w ostatecznym rozrachunku nie chciał dołączyć do drużyny z Bay Area – szanuję to! Gdziekolwiek by nie grał i tak jakaś część mnie będzie po cichu kibicować jego drużynie.

Mam tylko nadzieję, że jeszcze będzie nam dane oglądać jakiś czas VC na parkietach NBA. A jeśli nie zdobędzie pierścienia, to niech chociaż ostatni sezon w karierze zagra dla tych, dla których był swego czasu graczem numer jeden – Toronto Raptors. Half-Man, Half-Amazing, Twoje zdrowie! W pełni zasłużyłeś na ten tytuł.


9 września na Festiwalu Filmowym w Toronto (TIFF) miał premierę film o VC zatytułowany „The Carter Effect”. Sprawdźcie poniżej trailer:

Dzięki!

6 Komentarze

  1. bardzo fajnie byłoby Vinca zobaczyć w GSW, może Spurs

    1. Dokładnie tak! Nie ma drugiego zawodnika, któremu aż tak życzyłabym upragnionego miśka. Mam nadzieję, że zagra przynajmniej trzy sezony jeszcze. Nadchodzący w Sacto, potem do GSW, a na ostatni rok do Raptors 🙂

    1. Dziękuję! Zapraszam do przeczytania pozostałych tekstów. Zwłaszcza moich kolegów 🙂

  2. Ja żałuję, że Vince odszedł z Memphis. Śledziłem każdy mecz Memphis głównie dla niego, widać było, że się tam dobrze czuje, za Davida Fizdale’a dostawał dużo minut i widać było wciąż tę radość z gry. Statystki w wieku 40 lat miał lepsze, niż wieku 38. Nie jestem przekonany do jego gry pod Joergerem, pamiętam jak go przetrzymywał na ławce w Memphis, a był przecież 2-3 lata młodszy. No ale zobaczymy, będę zmuszony śledzić Sacramento tylko i wyłącznie ze względu na Vinca 🙂

    1. Dla mnie to postac wybitna. Nie bez powodu wzielo sie powiedzenie, ze Vince jest jak wino 🙂

Twój komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Sprawdź też...
NBA to coraz bardziej piaskownica
Jeszcze pewnie nawet i 10 lat temu takie zachowanie i komentarze obecnych koszykarzy reprezentujących NBA ...